– Więc nie lękasz się niebezpieczeństw? – spytała pani Coulter z podziwem w głosie. Jadły już kolację i – tak jak wcześniej życzyła sobie dama – siedziały koło siebie. Lyra zupełnie zignorowała Bibliotekarza zajmującego miejsce po jej drugiej stronie i w trakcie posiłku rozmawiała tylko z panią Coulter.
Kiedy panie przeszły na kawę, Hanna Relf spytała:
– Powiedz mi, Lyro, czy zamierzają cię posłać do szkoły?
Dziewczynka przybrała obojętną minę.
– Nie… wiem – odparła. – Prawdopodobnie nie – dodała dla bezpieczeństwa. – Nie chciałabym narażać ich na kłopoty – stwierdziła skromnie. – Albo na koszty. Lepiej chyba będzie, jeśli po prostu zostanę w Jordanie i będą mnie uczyć tutejsi Uczeni, ilekroć znajdą trochę czasu. Co im się bardzo często zdarza…
– A twój wuj, Lord Asriel, nie ma jakichś planów wobec ciebie? – spytała druga dama, która była Uczoną w innym żeńskim kolegium.
– Ma – odrzekła Lyra. – Sądzę, że ma. Nie są one jednak związane ze szkołą. Zamierza mnie zabrać na północ następnym razem, kiedy przyjedzie.
– Pamiętam, że mówił mi o tym – wtrąciła pani Coulter.
Lyra zamrugała oczyma. Dwie Uczone bardzo nieznacznie wyprostowały się na krzesłach, chociaż ich dajmony – jako dobrze wychowane albo nadmiernie ociężałe – jedynie wymieniły spojrzenia.
– Spotkałam go w Królewskim Instytucie Arktycznym – ciągnęła pani Coulter. – Prawdę powiedziawszy, jestem tu dziś po części właśnie z tego powodu.
– Jest pani również badaczką? – spytała Lyra.
– W pewnym sensie tak. Wiele razy byłam na Północy. W zeszłym roku spędziłam trzy miesiące na Grenlandii, gdzie poczyniłam obserwacje Zorzy.
Słowa wypowiedziane przez panią Coulter sprawiły, że od tej chwili wszyscy pozostali goście Rektora przestali się dla Lyry liczyć. Wpatrywała się w piękną kobietę szeroko otwartymi oczyma i w milczeniu słuchała jak urzeczona jej opowieści o budowaniu igloo, polowaniu na foki i negocjacjach z lapońskimi czarownicami. Dwie Uczone nie miały nic ekscytującego do dodania, więc siedziały w milczeniu, póki nie weszli mężczyźni.
Później, kiedy goście przygotowywali się do wyjścia, Rektor powiedział:
– Zostań jeszcze chwilę, Lyro. Chciałbym z tobą porozmawiać. Idź do mojego gabinetu, usiądź tam i poczekaj.
Lyra, zmęczona, a równocześnie bardzo zaintrygowana, postąpiła, jak kazał. Służący Cousins zaprowadził ją do gabinetu i najwyraźniej celowo zostawił otwarte drzwi, aby móc ją obserwować z holu, gdzie pomagał gościom włożyć płaszcze. Lyra obserwowała panią Coulter, choć dama jej nie widziała, a potem do gabinetu wszedł Rektor i zamknął za sobą drzwi.
Usiadł ciężko w fotelu przy kominku. Jego dajmona sfrunęła na oparcie i usiadła obok głowy mężczyzny; stare oczy kruka spoczęły na Lyrze. Lampa zasyczała łagodnie, kiedy Rektor się odezwał:
– A więc, Lyro, rozmawiałaś z panią Coulter. Podobało ci się to, co mówiła?
– O tak!
– To prawdziwa dama.
– Jest wspaniała. To najmilsza osoba, jaką kiedykolwiek spotkałam.
Rektor westchnął. W czarnym garniturze i czarnym krawacie tak bardzo przypominał swoją dajmonę, jak tylko człowiek może przypominać ptaka, i nagle Lyra pomyślała, że pewnego dnia, całkiem niedługo, starzec zostanie pochowany w krypcie pod Kaplicą, a jakiś artysta wygraweruje wizerunek jego dajmony na mosiężnej płycie na trumnie; jej imię znajdzie się obok jego nazwiska.
– Powinienem był wcześniej znaleźć czas na rozmowę z tobą, Lyro – odezwał się Rektor po kilku sekundach milczenia. – Zamierzałem to zrobić w odpowiednim momencie, ale zdaje mi się, że sprawy zaszły dalej, niż sądziłem. Byłaś bezpieczna tu, w Jordanie, moja droga. I sądzę, że czułaś się szczęśliwa. Nie było ci łatwo być nam posłuszną, ale bardzo cię lubimy. Nie jesteś złym dzieckiem. Masz w sobie sporo dobroci i słodyczy, chociaż także dużo stanowczości. Te cechy bardzo ci się wkrótce przydadzą. W wielkim świecie dzieją się sprawy, przed którymi pragnąłem cię ochronić… To znaczy, trzymałem cię tu, w Jordanie, by cię chronić… Jednak nie jest to już dłużej możliwe.
Lyra patrzyła na niego bez słowa. Dokąd zamierzają ją wysłać?
– Wiedziałaś, że kiedyś będziesz musiała pójść do szkoły – kontynuował starzec. – Nauczyliśmy cię tutaj pewnych rzeczy, ale nie robiliśmy tego ani dobrze, ani w sposób systematyczny. Nasza wiedza bowiem jest innego rodzaju. Ty musisz poznać sprawy, o których starzy mężczyźni nie mają pojęcia, zwłaszcza że jesteś już w odpowiednim wieku… Zdawałaś sobie chyba z tego sprawę? Nie jesteś też dzieckiem służącej. Nie mogliśmy cię więc oddać do adopcji jakiejś rodzinie z miasta. Może i zadbaliby o ciebie na swój sposób, jednak twoje potrzeby są odmienne. Czy mnie rozumiesz, Lyro? Chcę ci powiedzieć, że ten okres twojego życia, który wiązał się z Kolegium Jordana, dobiegł końca.
– Nie – powiedziała – nie chcę opuścić Jordana. Lubię to miejsce. Chcę tu zostać na zawsze.
– Kiedy człowiek jest młody, sądzi, że wszystko trwa wiecznie. Niestety, prawda jest inna, Lyro. Nie minie wiele czasu… najwyżej parę lat… i staniesz się młodą kobietą, już nie dzieckiem. Młodą damą. I wierz mi, wtedy zrozumiesz, że Kolegium Jordana nie jest miejscem, w którym żyje się łatwo czy przyjemnie.
– Ale tu jest mój dom!
– Tak. Teraz jednak potrzebujesz czegoś innego.
– Ale nie szkoły. Nie zamierzam chodzić do szkoły.
– Potrzebujesz kobiecego towarzystwa. Kobiecego przewodnictwa.
Słowo „kobiecy” natychmiast skojarzyło się dziewczynce ze starymi damami, Uczonymi, i mimo woli przybrała niezadowoloną minę. Być wygnaną ze wspaniałego Jordana, opuścić to miejsce słynne z majestatu i mądrości jego Uczonych, po to tylko, aby zamieszkać w obskurnym ceglanym pensjonacie żeńskiego kolegium przy północnym krańcu Oksfordu! Dzielić czas z zaniedbanymi kobietami, Uczonymi, które pachniały kapustą i środkiem antymolowym jak te dwie na kolacji!
Rektor zobaczył jej minę, dostrzegł również, że oczy Pantalaimona, który miał obecnie postać tchórza, błyskają czerwienią, i powiedział:
– Ale przypuśćmy, że byłaby to pani Coulter?
W jednej chwili futro Pantalaimona zmieniło się z szorstkiego i brązowego w puszyste i białe. Lyra otworzyła szerzej oczy.
– Naprawdę?
– Jest znajomą Lorda Asriela. Widzisz, twojego wuja bardzo niepokoi sprawa opieki nad tobą i kiedy pani Coulter usłyszała o tobie, natychmiast zaoferowała pomoc. Hm, tak przy okazji, nie ma pana Coultera; ta dama jest wdową, jej mąż zginął tragicznie przed laty. Zanim więc o to zapytasz, ugryź się w język.
Lyra ochoczo pokiwała głową i z nadzieją w głosie spytała:
– I naprawdę zamierza… mogłaby się mną zaopiekować?
– Chciałabyś tego?
– Tak!
Ledwie mogła usiedzieć. Rektor uśmiechnął się. Uśmiechał się tak rzadko, że nie miał w tym wprawy, i gdyby ktoś się teraz bacznie przyglądał jego twarzy (Lyra niczego nie zauważyła), uznałby jego minę za grymas smutku.
– Cóż, może więc zaprosimy ją do nas, aby ustalić szczegóły – powiedział.
Wyszedł z pokoju, a kiedy w minutę później wrócił z panią Coulter, Lyra stała, ponieważ była zbyt podniecona, aby usiedzieć w miejscu. Kobieta uśmiechnęła się do dziewczynki, a jej dajmon obnażył białe zęby w radosnym, chochlikowatym uśmieszku. Kiedy pani Coulter mijała Lyrę, idąc do wskazanego jej fotela, dotknęła na krótką chwilę włosów dziewczynki; Lyra poczuła ciepło i zarumieniła się.
Gdy Rektor nalał damie trochę brantwijna, pani Coulter spytała: