– Witaj, Lordzie Faa – szepnęła.
– Wejdź do sali obrad. Porozmawiamy – powiedział John Faa. – Karmią cię odpowiednio, ci Costowie?
– Och tak. Na kolację jedliśmy węgorze.
– Zapewne prawdziwe żuławskie węgorze.
Sala obrad była przestronnym pomieszczeniem z dużym kominkiem, kredensami uginającymi się pod ciężarem sreber i porcelany oraz ciężkim, wielokrotnie przez lata polerowanym stołem, przy którym stało dwanaście krzeseł. Prawie wszyscy mężczyźni z trybuny gdzieś zniknęli – stał jedynie trzęsący się starzec. John Faa pomógł mu zająć miejsce przy stole.
– Teraz usiądź tu, po mojej prawicy – powiedział John Faa do Lyry, a sam zajął krzesło u szczytu stołu. Dziewczynka usiadła naprzeciwko Ojca Corama; trochę przerażała ją podobna do trupiej czaszki głowa starca i nieustanny dygot jego ciała. Dajmona mężczyzny była dużą, piękną kotką w barwach jesieni, która majestatycznie przeszła wzdłuż stołu z dumnie podniesionym ogonem, z dużym taktem obejrzała Pantalaimona i na krótką chwilę dotknęła go nosem, po czym usadowiła się na kolanach Ojca Corama, przymykając oczy i cicho mrucząc.
Jakaś kobieta, której Lyra wcześniej nie zauważyła, wyszła z mroku z tacą i postawiła ją przy Johnie Faa, po czym dygnęła i odeszła. John Faa nalał z kamionkowego naczynia do małych kieliszków jennivera dla siebie i Ojca Corama oraz wina dla Lyry.
– No więc – zagaił John Faa. – Uciekłaś, Lyro.
– Tak.
– A kim była dama, od której uciekłaś?
– Nazywa się pani Coulter. Myślałam, że jest miła, ale później się dowiedziałam, że należy do Grobalów. Słyszałam od kogoś, kim są ci Grobale. To określenie pochodzi od pierwszych liter nazwy Generalnej Rady Oblacyjnej, a pani Coulter zarządza tą Radą, która była jej pomysłem. I oni wszyscy pracują nad jakimś projektem, nie wiem jakim… Zamierzali mnie skłonić, abym im pomogła łapać dzieci. Tyle że nie wiedzieli…
– O czym?
– No… Po pierwsze, nie wiedzieli, że znam niektóre z porwanych dzieci. Zaginął mój przyjaciel Roger, chłopiec kuchenny z Kolegium Jordana. Znałam też Billy’ego Costę i pewną dziewczynkę z Rynku Towarowego w Oksfordzie. A po drugie… Chodzi o mojego wuja, Lorda Asriela. Słyszałam, jak mówili o jego podróżach na północ, ale zdaje się, że on nie ma nic wspólnego z Grobalami. Kiedy szpiegowałam Rektora i Uczonych z Jordana ukryłam się w Sali Seniorów, gdzie nikomu poza nimi nie wolno wchodzić. Usłyszałam tam opowieść wuja o jego ekspedycji na Północ i o Pyle, który widział. Przywiózł też głowę Stanislausa Grummana, w której Tatarzy zrobili dziurę. A teraz Grobale uwięzili Lorda Asriela i trzymają go gdzieś w zamknięciu. Jest strzeżony przez pancerne niedźwiedzie. A ja chcę go uratować.
Lyra popatrzyła na nich śmiało i buńczucznie. Siedziała na krześle i była tak mała na tle wysokiego rzeźbionego oparcia, że dwaj starcy nie mogli powstrzymać rozbawienia. Uśmiech Ojca Corama był niepewny, przelotny i nieodgadniony – mignął na twarzy mężczyzny jak blask słoneczny w wietrzny marcowy dzień, natomiast uśmiech Johna Faa wydawał się ciepły, szczery i przez dłuższą chwilę nie znikał z jego oblicza.
– Lepiej opowiedz nam, co twój wuj mówił tamtego wieczoru – polecił John Faa. – Nie pomijaj niczego, Mów wszystko.
Lyra opowiedziała więc, nieco dokładniej niż Costom, co widziała i słyszała w Sali Seniorów. Bała się Johna Faa, a – paradoksalnie – najbardziej obawiała się jego uprzejmości. Kiedy skończyła mówić, odezwał się, dotąd milczący, Ojciec Coram. Głos miał silny i melodyjny, o takim bogactwie tonów, które można by porównać z liczbą odcieni futra jego dajmony.
– Ten Pył… – powiedział. – Czy określili go kiedyś inną nazwą, Lyro?
– Nie. Tylko tym jednym słowem. Pani Coulter powiedziała mi, że są to elementarne cząstki, ale nazywała je Pyłem.
– A czy oni sądzą, że eksperymentując z dziećmi dowiedzą się o nim czegoś więcej?
– Tak. Ale nie znam szczegółów. Och, ale mój wuj użył innej nazwy… I… Zapomniałam wam o czymś powiedzieć. Pokazał im taki jeden slajd. Jutrzenka…
– Co takiego? – spytał John Faa.
– Zorza – powiedział Ojciec Coram. – Zgadza się, Lyro?
– Ta-ak, właśnie. I w światłach tej Jutrzenki znajdowało się coś w rodzaju miasta. Wieże, kościoły i kopuły… Przypominało trochę Oksford, tak w każdym razie pomyślałam, gdy je zobaczyłam. Zdaje mi się, że wuja Asriela bardzo interesowało to miasto, jednak Rektora i innych Uczonych ciekawił raczej Pył. Podobnie jak panią Coulter, Lorda Boreala i innych.
– Rozumiem – stwierdził Ojciec Coram. – To bardzo interesujące.
– Teraz, Lyro – oświadczył John Faa – zamierzam ci o czymś powiedzieć. Tu obecny Ojciec Coram to bardzo mądry człowiek. Jest jasnowidzem. Bada wszystko, co się wiąże z Pyłem, Grobalami, Lordem Asrielem, a także z tobą! Za każdym razem, kiedy Costowie albo któraś z pół tuzina innych rodzin wracała z Oksfordu, przywoziła trochę nowin. O tobie, dziecko. Zdawałaś sobie z tego sprawę?
Lyra potrząsnęła głową. Poczuła strach. Pantalaimon mruczał zbyt cicho, aby ktoś mógł go usłyszeć, ale dziewczynka wyczuwała jego drżenie koniuszkami palców zagłębionymi w jego futrze.
– Tak, tak – potwierdził John Faa. – Do Ojca Corama, którego widzisz tu przed sobą, docierały informacje o wszystkich twoich postępkach.
Lyra nie mogła się powstrzymać i wykrzyknęła:
– Naprawdę jej nie zniszczyliśmy! Mówię szczerze! To było tylko kilka grud błota! I nigdy nie odpłynęliśmy zbyt daleko…
– O czym ty mówisz, dziecko? – spytał John Faa.
Ojciec Coram roześmiał się. Gdy się śmiał, dygotanie ustało a jego twarz ożywiła się i odmłodniała. Lyrze jednak nie było do śmiechu. Drżącymi ustami dodała:
– A nawet gdybyśmy znaleźli korek, nie wyjęlibyśmy go! To był tylko żart. Nie zatopilibyśmy jej, nigdy!
Teraz John Faa również zaczął się śmiać. Uderzył wielką dłonią w stół tak mocno, że zabrzęczały kieliszki. Jego potężne ramiona trzęsły się i musiał wytrzeć łzy z oczu. Lyra nigdy nie widziała czegoś podobnego i nigdy nie słyszała takiego ryku; wydawało jej się, że śmieje się góra.
– Och, tak – powiedział, kiedy znowu był w stanie mówić – o łodzi także słyszeliśmy, dziecko! Zdaje się, że do dzisiaj wszyscy przypominają o tym Costom. Ludzie radzą Tony’emu: „Lepiej zatrudnij stróża swojej łodzi. Wszędzie jest pełno małych dzikich dziewczynek”. Och, tak, ta historia obiegła całe Żuławy. Ale nie zamierzamy cię za to karać. Nie! Uspokój się.
Popatrzył na Ojca Corama i obaj starcy ponownie się roześmiali, choć tym razem mniej gwałtownie. A Lyra uspokoiła się i poczuła, że jest bezpieczna.
W końcu John Faa potrząsnął głową i na powrót spoważniał.
– Chciałem ci tylko powiedzieć, Lyro, że interesujemy się tobą od dziecka. Właściwie od niemowlęcia. Powinnaś się dowiedzieć, co o tobie wiemy. Nie mam pojęcia, co ci powiedzieli w Kolegium Jordana o twoim pochodzeniu, ale i tak nie znają całej prawdy. Czy kiedykolwiek mówili ci o twoich rodzicach?
Pytanie to całkowicie zaskoczyło Lyrę.
– Tak – odparła. – Powiedzieli mi, że byłam… Opowiadali, że oni… Powiedzieli, że Lord Asriel przywiózł mnie do Kolegium, ponieważ moja matka i ojciec zginęli w katastrofie statku powietrznego.
– Ach tak? No cóż, dziecko, zamierzam opowiedzieć ci tę historię, to znaczy prawdziwą historię… Wiem, że jest prawdziwa, ponieważ opowiedziała mi ją pewna Cyganka, a Cyganie zawsze mówią prawdę Johnowi Faa i Ojcu Coramowi. Chodzi o to, Lyro, że twój ojciec nigdy nie zginął w żadnej katastrofie, ponieważ jest nim Lord Asriel.