– Czy istnieje tylko jedna?
– Może są też inne, jednak tę jedną widziałem na własne oczy.
– Założę się, że jest jakaś w Bibliotece Bodleya w Oksfordzie – zauważyła.
Ledwie mogła oderwać oczy od dajmony Ojca Corama, która była najpiękniejszą istotą, jaką Lyra kiedykolwiek widziała. Kiedy Pantalaimon stawał się kotem, był chudy, wyleniały i miał szorstką sierść, natomiast Sophonax – bo tak brzmiało imię dajmony – była stworzeniem złotookim, poruszającym się z niezwykłą gracją co najmniej dwa razy większym od przeciętnego kota, miała też piękne, gęste futro. Kiedy oświetlał ją blask słońca, ujawniało się więcej odcieni beżu, brązu, ciemnej zieleni, orzecha, żółci, złota, rudości i mahoniu, niż Lyra potrafiła nazwać. Pragnęła dotknąć tej wielobarwnej kotki i przytulić policzek do jej futra, ale oczywiście nigdy się nie ośmieliła; dotknięcie czyjegoś dajmona bowiem uważano za najgorsze z możliwych uchybień wobec etykiety. Dajmony mogły się oczywiście dotykać nawzajem, podobnie jak walczyć ze sobą, natomiast zakaz kontaktów człowieka i dajmona innej osoby był tak zakorzeniony w tradycji, że nawet podczas bitew żaden żołnierz nie miał prawa dotknąć dajmona przeciwnika. Było to bezwzględnie zakazane. Lyra nie mogła sobie przypomnieć, kto jej o tym powiedział; może nikt. Po prostu o tym wiedziała równie instynktownie, jak czuła, że mdłości są rzeczą nieprzyjemną, a dobre samopoczucie – cudowną. Chociaż podziwiała futro Sophonax i zastanawiała się, jakie może być w dotyku, nigdy nie zrobiła najmniejszego nawet ruchu, aby go dotknąć, i wiedziała, że nigdy się na coś takiego nie poważy.
Sophonax – zgrabna, zdrowa i piękna – stanowiła absolutne przeciwieństwo leciwego i słabego Ojca Corama. Lyra myślała, że może jest chory albo cierpi z powodu paraliżu, podpierał się bowiem dwiema laskami, i stale drżał niczym listek osiki. Umysł miał jednakże przenikliwy i bystry, toteż dziewczynka bardzo szybko pokochała go zarówno za jego wiedzę, jak i za stanowczość, jaką wobec niej przejawiał.
– Co oznacza ta klepsydra, Ojcze Coramie? – spytała, gdy pewnego słonecznego poranka oglądali aletheiometr na łodzi starca. – Stale się pojawia.
– Jeśli przyjrzysz się uważniej, łatwo znajdziesz rozwiązanie. Widzisz ten mały przedmiot na jej wierzchołku? Co to takiego?
Lyra zmrużyła oczy i przypatrzyła się rysunkowi.
– Czaszka.
– Co ona twoim zdaniem może oznaczać?
– Śmierć…
– Zgadza się. Jednym ze znaczeń klepsydry jest śmierć. Ściśle rzecz ujmując, to drugie znaczenie pod względem ważności. Pierwsze to czas.
– Wiesz, co zauważyłam, Ojcze Coramie? Główna wskazówka zatrzymuje się przy niej podczas drugiego obrotu! Podczas pierwszego lekko drga przy klepsydrze a podczas drugiego tam się zatrzymuje. Czy chodzi więc o drugie znaczenie?
– Być może. A jakie zadałaś pytanie, Lyro?
– Zastanawiam się… – zaczęła, po czym przerwała ponieważ zaskoczył ją fakt, iż sformułowała pytanie właściwie nie zdając sobie z tego sprawy. – Zestawiam te trzy obrazki, ponieważ… Myślę o panu de Ruyterze… Łączę węża, tygiel i ul, aby spytać, jak sobie radzi z tym szpiegowaniem i…
– Dlaczego właśnie te trzy symbole?
– Ponieważ pomyślałam, że wąż jest przebiegły, i taki winien być szpieg, tygiel natomiast może oznaczać wiedzę, ponieważ kojarzy się z eksperymentem, a tym jest w pewnym sensie nauka… Ul to ciężka praca, ponieważ pszczoły zawsze mocno się trudzą. No, a z tej ciężkiej pracy i przebiegłości rodzi się wiedza i na tym właśnie, moim zdaniem, polega działalność szpiega. Wskazałam więc na te trzy znaki i pomyślałam pytanie, a wskazówka zatrzymała się przy śmierci… Sądzisz, że ten przyrząd naprawdę dobrze działa, Ojcze Coramie?
– Działa dobrze, Lyro. Nie wiemy jednak, czy odczytujemy właściwie jego wskazania. To trudna sztuka. Zastanawiam się, czy…
Zanim zdołał dokończyć zdanie, rozległ się natarczywy łomot do drzwi, po czym wszedł młody Cygan.
– Przepraszam, Ojcze Coramie, właśnie wrócił Jacob Huismans… jest ciężko ranny.
– Był z Benjaminem de Ruyterem – szepnął Ojciec Coram. – Co się stało?
– Nie powiedział jeszcze – odrzekł młody mężczyzna. – Lepiej chodź szybko, Ojcze Coramie. On długo nie pożyje, ma krwotok wewnętrzny…
Ojciec Coram i Lyra wymienili spojrzenia pełne trwogi. Trwało to zaledwie sekundę, po czym Ojciec Coram pokuśtykał o swoich laskach tak prędko, jak tylko mógł; jego dajmona kroczyła przed nim. Lyra ruszyła za nimi, podskakując ze zniecierpliwienia.
Młody Cygan zaprowadził ich do łodzi przycumowanej przy burakowym nabrzeżu. Kobieta w czerwonym flanelowym fartuchu przytrzymała przed nimi otwarte drzwi. Ojciec Coram, widząc, jak podejrzliwie spojrzała na Lyrę powiedział:
– Dziewczynka koniecznie musi usłyszeć, co ma do powiedzenia Jacob, moja droga. To ważne.
Kobieta wprowadziła ich do środka, a potem wycofała się; jej dajmon w postaci wiewiórki usadowił się cicho na drewnianym zegarze. Na koi pod pstrokatą narzutą leżał mężczyzna, którego blada twarz była wilgotna od potu. Oczy mu płonęły.
– Posłałam po medyka, Ojcze Coramie – powiedziała kobieta drżącym głosem. – Proszę go nie męczyć. Bardzo cierpi. Dopiero co dotarł tu z łodzi Petera Hawkera.
– Gdzie jest teraz Peter?
– Cumuje łódź. To on kazał mi po ciebie posłać.
– Bardzo dobrze postąpiłaś. Jacobie, czy mnie słyszysz?
Mężczyzna potoczył wokół oczyma i dostrzegł Ojca Corama, który siedział na koi blisko niego.
– Witam, Ojcze Coramie – wymamrotał.
Lyra popatrzyła na dajmonę rannego. Była to fretka, która leżała teraz skulona i zupełnie nieruchoma, ale nie spała, jako że oczy miała otwarte; były równie szkliste jak oczy jej pana.
– Co się stało? – spytał Ojciec Coram.
– Benjamin nie żyje – padła odpowiedź. – A Gerarda złapano.
Jego głos był chrapliwy, a oddech płytki. Kiedy zamilkł jego dajmona wyprostowała się mimo bólu i polizała jego policzek. Czerpiąc z tego siłę, mężczyzna kontynuował:
– Włamywaliśmy się do Ministerstwa Teologii, ponieważ Benjamin usłyszał od jednego ze schwytanych przez nas Grobalów, że tam właśnie znajduje się ich centrala, z której płyną wszystkie polecenia…
Znowu przerwał.
– Schwytaliście Grobalów? – spytał Ojciec Coram.
Jacob pokiwał głową i spojrzał na swą dajmonę. Niezwykłe było, by dajmony odzywały się do innych osób zamiast swych właścicieli, jednak czasami się to zdarzało, i taka sytuacja miała miejsce teraz.
– Pochwyciliśmy trzech Grobalów w Clerkenwell – przemówiła dajmona – i zmusiliśmy ich, aby nam powiedzieli, dla kogo pracują, skąd dostają rozkazy i tak dalej. Nie wiedzieli, gdzie przetrzymywane są dzieci. Przypuszczali tylko, że na Północy w Laponii…
Musiała przerwać i przez chwilę jedynie dyszała; jej mała pierś poruszała się szybko, po czym dajmona podjęła temat:
– No i ci Grobale wspomnieli nam o Ministerstwie Teologii i o Lordzie Borealu. Benjamin oświadczył, że wraz z Gerardem Hookiem powinniśmy się włamać do Ministerstwa, a Frans Broekman i Tom Mendham mają pojechać i przepytać Lorda Boreala.
– Zrobili to?
– Nie wiemy, Ojcze Coramie, gdyż nie wrócili. Jednak podejrzewamy, że jak tylko zbliżyli się do Lorda Boreala, zostali zabici.
– Wróćmy do Benjamina – odezwał się Ojciec Coram, słysząc, że oddech Jacoba staje się coraz bardziej chrapliwy, i widząc, jak oczy mężczyzny zaciskają się z bólu.
Dajmona Jacoba cicho miauknęła pełna niepokoju i oddania, a kobieta zbliżyła się o krok czy dwa, przyciskając ręce do ust; nie odezwała się jednak, a dajmona kontynuowała słabiutkim głosikiem: