Doktor Lanselius spokojnie pił kawę.
– Istnieje oczywiście możliwość, że w naszych stronach ktoś zajmuje się czymś takim – powiedział ostrożnie. – Jednak zdaje pan sobie chyba sprawę, że stosunki między moim ludem i mieszkańcami Północy są niezwykle serdeczne. Trudno byłoby mi umotywować naruszenie tej idealnej równowagi.
Ojciec Coram pokiwał głową, jak gdyby bardzo dobrze rozumiał problem Konsula.
– Pragnę pana zapewnić – oświadczył – że nie niepokoiłbym pana, gdybym mógł uzyskać te informacje w inny sposób. Dlatego właśnie spytałem najpierw o tę czarownicę.
Teraz doktor Lanselius pokiwał głową, jak gdyby świetnie zdawał sobie sprawę z tego, co mówi Ojciec Coram. Lyra z ciekawością i respektem obserwowała tę grę. Wiedziała, że Konsul Czarownic musi podjąć decyzję.
– No cóż – stwierdził w końcu. – Ma pan zapewne świadomość, że pańskie imię nie jest nam obce, Ojcze Coramie. Po pierwsze, Serafina Pekkala jest obecnie królową klanu czarownic znad Jeziora Enara, a co do pańskiego drugiego pytania, to proszę zapomnieć, że informacje otrzymał pan ode mnie.
– Oczywiście!
– No cóż, tu, w mieście, znajduje się filia spółki pod nazwą Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Badań Północy, która rzekomo zajmuje się poszukiwaniem minerałów, ale w gruncie rzeczy kontrolowana jest przez organizację o nazwie Generalna Rada Oblacyjna Londynu. Z tego, co mi wiadomo, przywożą tu dzieci. W mieście niewiele osób o tym wie; także tutejszy rząd oficjalnie nie jest niczego świadom. Zresztą dzieci nie pozostają długo w Trollesundzie. Szybko zostają wywożone gdzieś dalej, w głąb kraju.
– Wie pan dokąd, doktorze Lanselius?
– Nie. Proszę mi wierzyć, że powiedziałbym, gdybym wiedział.
– A czy wie pan, co się tam z nimi dzieje?
Po raz pierwszy doktor Lanselius spojrzał na Lyrę. Odpowiedziała mu lekko otępiałym spojrzeniem. Mały zielony wąż dajmona podniósł głowę z kołnierza Konsula i wyszeptał coś, niemal muskając językiem ucho mężczyzny.
– W związku z tą sprawą słyszałem określenie „proces Maystadta”, sądzę jednak, że używają go, aby ukryć właściwą nazwę tego, co robią. Do moich uszu dotarło także słowo „rozdzielenie”, nie potrafiłbym jednakże powiedzieć, do czego się ono odnosi.
– Czy obecnie są w mieście jakieś dzieci? – spytał Ojciec Coram, głaszcząc futro siedzącej mu na kolanach dajmony. Lyra zauważyła, że kotka nie mruczy i wygląda na czujną.
– Nie, nie sądzę – odparł doktor Lanselius. – Grupa mniej więcej dwadzieściorga dzieci przybyła tydzień temu i wyjechała przedwczoraj.
– Ach! Tak niedawno? W takim razie daje nam to trochę nadziei. W jaki sposób podróżowali, doktorze Lanselius?
– Saniami.
– I nie ma pan pojęcia, dokąd się udali?
– Niestety, nie. Nie interesujemy się tą sprawą.
– Rozumiem i dziękuję za wszystkie szczere odpowiedzi Jeśli pan łaskaw, pozwolę sobie na jeszcze jedno pytanie. O co spytałby pan Konsula Czarownic, gdyby pan był na moim miejscu?
Po raz pierwszy doktor Lanselius się uśmiechnął.
– Zapytałbym, gdzie można wynająć pancernego niedźwiedzia – odparł.
Lyra usiadła prosto i poczuła tuż przy swoich dłoniach bicie serca Pantalaimona.
– Z tego, co wiem, pancerne niedźwiedzie pozostają na usługach Rady Oblacyjnej – powiedział zaskoczony Ojciec Coram. – A więc także Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Badań Północy, czy jak tam siebie sami nazywają.
– Jest przynajmniej jeden, który im nie służy. Znajdziecie go w stanicy sań przy końcu ulicy Langlokur. Zarabia tam obecnie na życie, jednak budzi w psach tak wielką wściekłość i strach, że zapewne nie popracuje długo.
– Jest więc renegatem?
– Najwyraźniej. Nazywa się Iorek Byrnison. Gdybym był na pańskim miejscu, wynająłbym go, zwłaszcza że nie powinno to panu nastręczyć zbytnich trudności.
Lyra ledwie mogła spokojnie usiedzieć na krześle. Ojciec Coram znał jednak etykietę tego typu spotkań, toteż spokojnie nałożył sobie na talerz kolejny kawałek korzennego miodownika. Zaczął jeść, a doktor Lanselius zwrócił się w tym czasie do Lyry.
– Podobno posiadasz aletheiometr – stwierdził ku jej wielkiemu zaskoczeniu. Zastanawiała się, skąd może o tym wiedzieć.
– Tak – odparła, a potem, nakłoniona uszczypnięciem przez Pantalaimona, dodała: – Chciałby go pan obejrzeć?
– Bardzo.
Przez chwilę gmerała w wodoodpornym woreczku, po czym wręczyła mężczyźnie aksamitną paczuszkę. Konsul rozwinął ją i z wielką ostrożnością podniósł ku górze, patrząc w szybkę niczym uczony oglądający rzadki manuskrypt.
– Niezwykły! – oznajmił. – Widziałem kiedyś jeden egzemplarz, ale nie był tak wspaniały jak ten. Czy masz księgę interpretacyjną?
– Nie… – zaczęła Lyra, jednak zanim zdołała coś dodać, odezwał się Ojciec Coram.
– Nie. A wielka szkoda. Mimo że Lyra posiada aletheiometr, i tak nie potrafi zrozumieć jego odpowiedzi. Te obrazki są równie tajemnicze jak atramentowe kleksy, na których podstawie Hindusi odczytują przyszłość. A najbliższa znana mi księga interpretacyjna znajduje się w Opactwie Świętego Jana w Heidelbergu.
Lyra rozumiała, dlaczego to powiedział: nie chciał aby doktor Lanselius zdawał sobie sprawę z mocy dziewczynki. Jednak równocześnie zauważyła coś, czego Ojciec Coram nie dostrzegł: szczególny niepokój dajmony doktora Lanseliusa. Spojrzawszy na nią, od razu wiedziała, że nie należy udawać, toteż szybko stwierdziła:
– Właściwie, to umiem interpretować odpowiedzi. Powiedziała to po części do doktora Lanseliusa, po części do Ojca Corama, a Konsul odpowiedział:
– Jesteś bardzo mądra. A skąd masz ten przyrząd?
– Dał mi go Rektor Kolegium Jordana w Oksfordzie – odrzekła. – Doktorze Lanselius, czy wie pan, kto je wytwarza?
– Podobno wynaleziono je w Pradze – odparł Konsul. – Zdaje mi się, że Uczony, który zbudował pierwszy aletheiometr, próbował odkryć sposób mierzenia wpływów planet zgodnie z pojęciami astrologicznymi. Zamierzał wykonać urządzenie, które będzie reagować na Marsa czy Wenus, tak jak kompas reaguje na kierunek północny. Nie udało mu się to, jednak mechanizm, który stworzył, wyraźnie na coś reagował, chociaż nikt nie wiedział, na co.
– A skąd wzięły się symbole?
– Pochodzą z siedemnastego stulecia. Wtedy wszędzie widniały rozmaite symbole i godła. Budynki i obrazy projektowano w taki sposób, by można je było czytać niczym książki. Każdy symbol posiada kilka znaczeń. Gdybyś miała właściwy słownik, mogłabyś odczytywać samą Naturę. Niemal nikogo nie zaskakiwało, że filozofowie używali symboliki swoich czasów do interpretacji wiedzy pochodzącej ze źródeł tajemnych. Wiesz pewnie, że nie posługiwano się nią przez mniej więcej dwa stulecia.
Konsul oddał aletheiometr Lyrze i dodał:
– Mogę ci zadać pytanie? W jaki sposób interpretujesz obrazki, skoro nie posiadasz księgi symboli?
– Po prostu nie koncentruję się na żadnej myśli, a potem dzieje się tak, jak gdybym patrzyła w wodę. Trzeba pozwolić oczom znaleźć odpowiedni punkt, ponieważ potrzebny jest tylko jeden… Coś w tym rodzaju – dodała i speszyła się.
– Zastanawiam się, czy mogłabyś mi to zademonstrować – powiedział.
Lyra spojrzała na Ojca Corama. Chciała się zgodzić, ale czekała na jego aprobatę. Starzec pokiwał głową.
– O co mam spytać? – zapytała Lyra.
– Jakie są intencje Tatarów wobec Kamczatki?
Pytanie nie było trudne. Lyra ustawiła wskazówki na wielbłąda, który oznaczał Azję, czyli Tatarów, na róg obfitości oznaczający Kamczatkę, na której znajdowały się kopalnie złota, oraz na mrówkę, która była symbolem działania, oznaczała też cel i zamiar. Potem usiadła nieruchomo, starając się, by jej umysł skupił wszystkie trzy poziomy znaczeń w jedno, i odprężyła się, czekając na odpowiedź, która pojawiła się prawie natychmiast. Długa igła zadrżała przy delfinie, hełmie, dziecku i kotwicy, tańcząc pomiędzy nimi przez chwilę, po czym dotarła do tygla. Był to skomplikowany wzorzec, za którym oczy Lyry podążały bez wahania, jednak stanowił zagadkę dla obu mężczyzn. Kiedy wskazówka obróciła się kilka razy, Lyra podniosła oczy, mrugając parokrotnie, jak gdyby wychodziła z transu.