– Tak, z pewnością. A co z twoją czarownicą?
– No cóż, przebywa daleko stąd i jest obecnie królową klanu – odparł Ojciec Coram. – Mam nadzieję, że Konsulowi uda się ją zawiadomić, jednak czekanie na odpowiedź zajmie zapewne sporo czasu.
– Ach, tak. A teraz powiem ci, stary przyjacielu, czego ja się dowiedziałem.
John Faa wyraźnie się niecierpliwił, pragnąc koniecznie o czymś opowiedzieć Ojcu Coramowi i Lyrze. Okazało się, że spotkał się na nabrzeżu z pewnym podróżnikiem z Nowej Danii, mężczyzną nazwiskiem Lee Scoresby, który pochodził z kraju o nazwie Teksas i dysponował balonem. Ekspedycja, do której miał nadzieję się przyłączyć, została odwołana z braku funduszy, zanim jeszcze opuściła Amsterdam, więc aeronauta był w tej chwili bez pracy.
– Ojcze Coramie, pomyśl, czego możemy dokonać z pomocą aeronauty! – powiedział z zapałem John Faa, zacierając wielkie dłonie. – Zaangażowałem go, oczywiście. Pomysł przybycia tutaj okazuje się doprawdy bardzo szczęśliwy.
– Mielibyśmy więcej szczęścia, gdybyśmy wiedzieli dokładnie, dokąd powinniśmy się teraz udać – mruknął Ojciec Coram. Nic jednak nie mogło ostudzić podniecenia, jakie John Faa odczuwał na myśl o wyprawie.
Gdy zapadła ciemność, a zapasy i sprzęt zostały bezpiecznie wyładowane i stały na nabrzeżu, Ojciec Coram i Lyra poszli wzdłuż brzegu poszukać baru Einarssona. Znaleźli go dość szybko. Była to buda z surowego betonu: nad jej drzwiami nieregularnie migał czerwony neonowy napis, a ze środka przez zaparowane okna dobiegały dźwięki hałaśliwych rozmów. Pełna dołów alejka prowadziła obok budy do żelaznej bramy, przez którą wchodziło się na podwórze od tyłu, gdzie na podłożu z zamarzniętego błota stała dziwaczna przybudówka. Na jej tle w przyćmionym świetle padającym z tylnego okna baru widać było zgarbioną postać – olbrzymi jasny kształt ogryzający kawał mięsiwa trzymany w przednich łapach. Lyrze zdawało się, że dostrzega poplamiony krwią pysk, wrogie, czarne oczka i brudne, splątane żółtawe futro. Ogryzając udziec, niedźwiedź wydawał obrzydliwe odgłosy: warczał, mlaskał i cmokał. Ojciec Coram stanął przy bramie i zawołał:
– Iorku Byrnisonie!
Niedźwiedź przerwał jedzenie. Mężczyźnie i dziewczynce wydawało się, że wielkie stworzenie patrzy bezpośrednio na nich, nie byli jednak w stanie wyczytać czegokolwiek z wyrazu jego pyska.
– Iorku Byrnisonie! – powtórzył Ojciec Coram. – Czy mogę z tobą porozmawiać?
Serce Lyry waliło mocno, ponieważ coś w postawie niedźwiedzia sprawiło, że poczuła jednocześnie zimno, strach i jego brutalną, choć kontrolowaną przez inteligencję siłę. Inteligencja ta nie przypominała ludzkiej, zresztą niedźwiedzie w ogóle w żaden sposób nie przypominały istot ludzkich, choćby dlatego, że nie posiadały dajmonów. Ogólnie rzecz biorąc, ta dziwaczna, nieco niezdarna, pochłaniająca mięso postać nie przypominała żadnego innego stworzenia, jakie Lyra potrafiłaby sobie wyobrazić jeszcze kilka godzin wcześniej. Poczuła naraz głęboki podziw, choć jednocześnie zrobiło jej się żal tej istoty samotnie pędzącej żywot.
Niedźwiedź upuścił w błoto udziec renifera i opadł przednimi łapami na bramę. Potem wyprostował się ociężale – był wysoki na dziesięć, a może więcej stóp – jak gdyby pragnął pokazać, jaki jest potężny i dać im do zrozumienia, że brama stanowi zupełnie bezużyteczną barierę. Z tej wysokości zapytał:
– Kim jesteście?
Głos miał tak mocny, że wydawało się, iż drży od niego ziemia, a odór, który buchał od ciała stworzenia, był nie do zniesienia.
– Jestem Ojciec Coram od Cyganów ze Wschodniej Anglii. A ta dziewczynka to Lyra Belacqua.
– Czego chcecie?
– Chcemy zaproponować ci pracę, Iorku Byrnisonie
– Mam już pracę.
Niedźwiedź znowu opadł na cztery łapy. Ponieważ jego głos był taki dudniący, bardzo trudno było dosłyszeć w nim ironię czy gniew.
– Czym się zajmujesz w stanicy sań? – spytał Ojciec Coram.
– Naprawiam zepsutą maszynerię i wyroby z żelaza. Przenoszę też ciężkie przedmioty.
– Czy to odpowiednia praca dla panserbjorna?
– Dobrze płatna.
Drzwi baru, które znajdowały się za niedźwiedziem, uchyliły się nieco i jakiś mężczyzna wystawił wielki gliniany dzban, po czym podniósł oczy i przypatrzył się całej trójce.
– Co to za ludzie? – spytał niedźwiedzia.
– Obcy – padła odpowiedź.
Barman spojrzał w taki sposób, jak gdyby zamierzał zapytać o coś jeszcze, ale niedźwiedź wykonał ku niemu nagły ruch i strwożony mężczyzna szybko zamknął drzwi. Niedźwiedź zagiął pazury na uchu dzbana i podniósł go do ust. Lyrę uderzył w nos zapach czystego spirytusu.
Po kilku łykach niedźwiedź odstawił dzban i odwrócił się, by ugryźć kawał mięsa. Pozornie nie zwracał uwagi na Ojca Corama i Lyrę, jednak w chwilę później odezwał się ponownie:
– A jaką pracę oferujecie?
– Walkę, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – odrzekł Ojciec Coram. – Wybieramy się na Północ w poszukiwaniu miejsca, gdzie więzione są porwane dzieci. Kiedy je znajdziemy, będziemy musieli walczyć, by je uwolnić. Następnie przywieziemy je z powrotem.
– A czym zapłacicie?
– Nie wiem, co ci zaproponować, Iorku Byrnisonie. Jeśli pragniesz złota, mamy je.
– Niewłaściwa odpowiedź.
– Czym ci płacą w stanicy sań?
– Dają mi mięso i spirytus.
Niedźwiedź zamilkł, upuścił na wpół ogryzioną kość i podniósł do pyska dzban. Znowu pił mocny spirytus niczym wodę.
– Wybacz moje pytanie, Iorku Byrnisonie – odezwał się Ojciec Coram – ale mógłbyś wieść wolne, dumne życie na lodowcu, polując na foki i morsy, albo pójść na wojnę i walczyć, by zdobyć wspaniałe łupy. Cóż cię trzyma w Trollesundzie i barze Einarssona?
Lyra poczuła, że cała drży. Pomyślała, że takie pytanie, które było prawie obraźliwe, może niepotrzebnie rozwścieczyć to wielkie stworzenie, i zamyśliła się nad odwagą Ojca Corama. Iorek Byrnison odstawił dzban i zbliżył się do bramy, aby zajrzeć w twarz starca. Ojciec Coram nie cofnął się przed jego spojrzeniem.
– Znam rozcinaczy dzieci, których szukacie – powiedział niedźwiedź. – Opuścili miasto przedwczoraj i udali się na Północ z dużą liczbą małych więźniów. Nikt wam o nich nawet nie wspomni, bo wszyscy udają, że niczego nie widzą, ponieważ rozcinacze kojarzą się tu z pieniędzmi i interesem. Mnie jednak nie podobają się ci ludzie, więc odpowiem ci uprzejmie. Jestem tu i piję spirytus, gdyż mężczyźni z tego miasta zabrali mi pancerz, bez którego mogę wprawdzie polować na foki ale nie mogę iść na wojnę. A jestem pancernym niedźwiedziem, toteż wojna jest morzem, w którym pływam i powietrzem, którym oddycham. Mieszkańcy miasta dali mi spirytus i pozwolili go pić, aż zasnąłem, a wtedy zabrali mi pancerz. Gdybym wiedział, gdzie go schowali rozdarłbym to miasto na strzępy, aby go odzyskać. Jeśli potrzebne wam moje usługi, cena jest taka: zwróćcie mi pancerz. Zróbcie to, a będę służył waszej wyprawie do końca: albo padnę martwy, albo zwyciężymy. Ceną jest pancerz. Kiedy dostanę go z powrotem, nigdy już nie będę potrzebował spirytusu.
Pancerz
Po powrocie na statek Ojciec Coram, John Faa i inni przywódcy długo konferowali w salonie, Lyra natomiast poszła do swojej kabiny zasięgnąć rady aletheiometru. W ciągu pięciu minut wiedziała dokładnie, gdzie jest pancerz niedźwiedzia i dlaczego tak trudno go odzyskać.
Zastanawiała się, czy iść do salonu i powiedzieć o tym Johnowi Faa i pozostałym mężczyznom, zdecydowała jednak, że jeśli zechcą się dowiedzieć, sami ją spytają. Pomyślała, że może zresztą już wiedzą.