– Myślałam, że naprawdę to zrobisz…
– Nie…
– Czułam tak wielki ból, że trudno uwierzyć…
A później Lyra ze złością otarła łzy i wysmarkała nos.
Pantalaimon skulił się w jej ramionach i wiedziała, że raczej umrze, niż pozwoli im się kiedykolwiek rozdzielić, poczuć ten straszliwy smutek, który przyprawił ją niemal o szaleństwo z żalu i strachu. Nawet gdyby umarła, nadal byliby razem, jak Uczeni w krypcie w Jordanie…
Nagle dziewczynka i jej dajmon podnieśli oczy na samotnego niedźwiedzia. Stworzenie bez dajmona! Było samo, zawsze samotne. Lyra poczuła tak wielki żal, że chcąc okazać mu współczucie, prawie wyciągnęła rękę, aby dotknąć zbitego w kudły futra; powstrzymała ją jedynie grzeczność i jego zimny, dziki wzrok.
– Iorku Byrnisonie – odezwała się.
– O co chodzi?
– Lord Faa i Ojciec Coram poszli spróbować odzyskać twój pancerz.
Niedźwiedź nie poruszył się ani nie odezwał. Jasne było, co myśli o szansie powodzenia ich misji.
– Ja jednak wiem, gdzie on jest – dodała – i gdybym ci powiedziała, mógłbyś go sam odebrać. Tyle że nie…
– Skąd wiesz, gdzie jest?
– Posiadam czytnik symboli i sądzę, że powinnam ci przekazać tę informację, ponieważ tak haniebnie cię oszukano. Moim zdaniem to nie było w porządku. Nie powinni byli tego zrobić. John Faa zamierza dyskutować na ten temat z Burmistrzem, jednak niezależnie od tego, co mu powie, prawdopodobnie nie oddadzą ci zbroi. Jeśli ci powiem, gdzie ona jest, czy pojedziesz z nami i pomożesz nam uratować dzieci z Bolvangaru?
– Tak.
Nie chciała być wścibska, ale nie mogła powstrzymać ciekawości. W końcu spytała:
– Iorku Byrnisonie, dlaczego po prostu nie wykujesz sobie nowego pancerza z tego metalu?
– Ponieważ jest bezwartościowy. Popatrz – dodał, po czym jedną łapą podniósł pokrywę silnika, rozciął ją pazurem drugiej, jak gdyby otwierał otwieraczem blaszaną puszkę. – Mój pancerz jest wykonany z niebiańskiego żelaza i pasuje tylko na mnie. Dla niedźwiedzia pancerz to jego dusza, dokładnie tak jak twój dajmon dla ciebie. Nie możesz go przecież zastąpić – powiedział wskazując na Pantalaimona – lalką wypchaną trocinami. To jest właśnie ta różnica. No więc, gdzie jest mój pancerz?
– Słuchaj, musisz mi obiecać, że nie będziesz się mścił. Tamci ludzie postąpili niewłaściwie, zabierając ci pancerz, ale proszę cię, pogódź się z tym.
– Zgoda. Żadnej zemsty po odzyskaniu pancerza Wiedz jednak, że gdy pójdę po niego, nikt mnie nie powstrzyma. Jeśli staną mi na drodze, zginą.
– Zbroja jest ukryta w piwnicy plebanii – powiedziała Lyra. – Ksiądz sądzi, że jest w niej dusza, i próbuje ją z niej wyjąć. W każdym razie, pancerz tam właśnie leży.
Niedźwiedź stanął na tylnych łapach i spojrzał na zachód; ostatnie promienie słońca zabarwiły jego pysk pięknymi odcieniami żółci i bieli; w mroku jaśniał kremowo. Lyra poczuła, jak z tego wielkiego stworzenia promieniuje moc niczym fale gorąca z grzejnika.
– Muszę pracować do zachodu słońca – oświadczył. – Rano dałem słowo tutejszemu mistrzowi. Jestem mu winien jeszcze kilka minut pracy.
– Z miejsca, w którym stoję, widać, że słońce zachodzi – zauważyła dziewczynka, ponieważ z jej perspektywy żółta kula rzeczywiście znikała za skalistym cyplem na południowym zachodzie.
Niedźwiedź opadł na przednie łapy.
– To prawda – odparł. Jego łeb znajdował się teraz w cieniu, tak jak jej. – Jak się nazywasz, dziecko?
– Lyra Belacqua.
– W takim razie mam wobec ciebie dług, Lyro Belacqua – stwierdził.
Potem odwrócił się i pobiegł. Poruszał się tak szybko po zamarzniętej ziemi, że dziewczynka żadną miarą nie była w stanie dotrzymać mu kroku. Biegła jednak, a jej dajmon zmieniony w mewę wzleciał do góry, pragnąc obserwować poczynania niedźwiedzia; Pantalaimon wołał do niej z góry, wskazując drogę.
Iorek Byrnison wybiegł ze stanicy i gnał przed siebie wąska uliczką. Później skręcił w główną ulicę miasta, mijając dziedziniec rezydencji Burmistrza, gdzie w nieruchomym powietrzu wisiała flaga, a wartownik sztywno maszerował w tę i z powrotem. Następnie niedźwiedź zbiegł ze wzgórza na końcu ulicy, przy której mieszkał Konsul Czarownic. Do tego czasu wartownik uświadomił sobie, co się dzieje; próbował ochłonąć i podjąć jakąś decyzje, jednak Iorek Byrnison skręcił już za róg w pobliżu portu.
Ludzie zatrzymywali się i patrzyli albo szybko uciekali z drogi. Wartownik wystrzelił dwukrotnie w powietrze, po czym zaczął zbiegać ze wzgórza za niedźwiedziem. Nie szło mu to łatwo, ponieważ ciągle ślizgał się po oblodzonym zboczu. Odzyskiwał równowagę, chwytając się najbliższej poręczy. Lyra była niedaleko za nim. Kiedy mijała dom Burmistrza, dostrzegła kilka osób, które właśnie wychodziły na dziedziniec, zaciekawione zamieszaniem, i wydało jej się, że widzi wśród nich Ojca Corama; wtedy jednak straciła dom z pola widzenia, pędząc dalej ulicą ku narożnikowi, za który już skręcił ścigający niedźwiedzia wartownik.
Plebania była starsza niż większość miejscowych budynków; zbudowano ją z kosztownych cegieł. Do frontowych drzwi prowadziły trzy schodki, tyle że drzwi zmieniły się teraz w wiszące i sterczące szczapy, a z wnętrza domu dochodziły krzyki i odgłosy roztrzaskiwania i łamania mebli. Wartownik zawahał się, stając przed budynkiem, trzymał jednakże karabin w pogotowiu; potem, gdy przechodnie zaczęli się zbierać, a mieszkańcy domów po przeciwnej stronie ulicy rzucili się do okien, stwierdził, że musi zareagować, i oddał strzał w powietrze, a następnie wbiegł do środka.
W chwilę później Lyrze wydało się, że cały dom drży w posadach. W trzech oknach pękły szyby, dachówki zsuwały się z dachu jedna po drugiej, aż nagle wybiegła z plebanii przerażona służąca, za którą dreptał, machając skrzydłami i gdacząc, jej dajmon w postaci kury.
Z wnętrza domu dobiegł kolejny strzał, a potem czyjś przeraźliwy wrzask sprawił, że służąca też zaczęła krzyczeć. Niczym wystrzelony z armaty wypadł teraz z budynku sam ksiądz, który pędził z dziko trzepoczącą skrzydłami dajmoną w postaci pelikana; widać było, że zraniono jego dumę. Nagle Lyra usłyszała wykrzykiwane rozkazy i odwróciła się, a wtedy zobaczyła wybiegający zza rogu oddział uzbrojonych policjantów – niektórzy z pistoletami, inni z karabinami – a w niedalekiej odległości za nimi szedł John Faa i zdenerwowany otyły Burmistrz.
Przerażające odgłosy dobiegające z plebanii sprawiły, że wszyscy patrzyli w tę stronę. Okno tuż nad ziemią, za którym najwyraźniej znajdowała się piwnica, zostało roztrzaskane; słychać było brzęk rozbijanego szkła oraz trzask odrywanego i łamanego drewna. Wartownik, który wszedł do domu za Iorkiem Byrnisonem, wybiegł teraz i z karabinem gotowym do strzału stanął przed okienkiem piwnicznym, by z zewnątrz stawić czoło niedźwiedziowi. Nagle okno rozwarło się całkowicie i wyskoczył przez nie Iorek Byrnison, niedźwiedź w pancerzu.
Bez pancerza wyglądał groźnie, a w nim – wręcz przerażająco. Zbroja była rdzawoczerwona, poszczególne jej części niedokładnie skute: wielkie blachy powyginanego, pordzewiałego metalu ocierały się o siebie, zgrzytając i skrzypiąc. Przód hełmu był tak samo wysunięty jak pysk jego właściciela; w hełmie znajdowały się szczeliny na oczy, a dolna część szczęki pozostawała odkryta, aby niedźwiedź mógł gryźć i rozdzierać ofiarę zębami.
Wartownik wypalił kilka razy, a policjanci także strzelali z karabinów, celując w niedźwiedzia, jednak Iorek Byrnison strząsał tylko z siebie ich kule niczym krople deszczu. Potem, zanim wartownik zdołał uciec, niedźwiedź, skrzypiąc i szczękając metalem, skoczył do przodu i powalił biednego człowieka na ziemię. Dajmona wartownika, suka rasy husky, rzuciła się do gardła niedźwiedzia, ale Iorek Byrnison nie zwrócił na nią uwagi, jak gdyby była muchą. Ogromną łapą przyciągnął do siebie wartownika, rozwarł szczęki i wsunął w nie głowę nieszczęśnika. Lyra potrafiła dokładnie przewidzieć, co się zdarzy: niedźwiedź zmiażdży czaszkę mężczyzny, a później rozegra się krwawa bitwa, wiele osób zginie, a oni będą musieli odłożyć podróż, z niedźwiedziem czy bez niego.