– Biegnie obok sań Lee Scoresby’ego – odparł jej dajmon w postaci gronostaja, obejrzawszy się za siebie. Potem ponownie przytulił się do jej kaptura z rosomaczego futra.
Przed podróżnikami, ponad górami na północy, zaczęły się jarzyć i drżeć blade łuki i pętle Zorzy. Lyra dostrzegła je przez na wpół zamknięte powieki i choć senna, poczuła przyjemny dreszcz. Była naprawdę szczęśliwa, że jedzie na Północ, a nad nią wisi Zorza. Pantalaimon walczył z jej sennością, nie udało mu się jednak jej pokonać; w końcu zmienił się w mysz i skulił się wewnątrz kaptura dziewczynki. Doznał nieprzyjemnego wrażenia, którym jednak mógłby się z nią podzielić dopiero po przebudzeniu. Może to była kuna, może złudzenie, a może jakiś niewinny, miejscowy duszek – w każdym razie Pantalaimonowi zdawało się, że coś podąża w ślad za rzędem sań, przeskakując lekko z gałęzi na gałąź rosnących blisko siebie sosen. Dajmon Lyry czuł się nieswojo, ponieważ stworzenie to kojarzyło mu się z pewną małpą.
Zaginiony chłopiec
Podróżowali przez wiele godzin, a potem zatrzymali się na posiłek. W czasie gdy mężczyźni rozpalali ogniska i topili śnieg na wodę, a Iorek Byrnison obserwował, jak Lee Scoresby piecze focze mięso, John Faa odezwał się do dziewczynki:
– Czy jest wystarczająco jasno, abyś mogła odczytać symbole?
Księżyc powoli zachodził. Światło Zorzy było jaskrawsze niż księżycowe, jednak niestałe. Na szczęście dziewczynka miała dobry wzrok. Pogrzebała w futrze i wyjęła czarne aksamitne zawiniątko.
– Tak – odparła. – Zresztą znam już na pamięć położenie większości znaków. O co mam spytać aletheiometr, Lordzie Faa?
– Chcę wiedzieć więcej o sposobach obrony tej ich stacji, Bolvangaru – powiedział.
Dziewczynka poruszyła wskazówki niemal mechanicznie, ustawiając je na hełm, gryfa i tygiel, a następnie skupiła się na skomplikowanym trójwymiarowym diagramie. Igła od razu zaczęła się kołysać, a jej taniec przypominał lot pszczoły niosącej wiadomość do ula. Dziewczynka obserwowała wielką wskazówkę ze spokojem, przekonana, że prędzej czy później odgadnie wszystkie znaczenia; i rzeczywiście po jakimś czasie odpowiedź zaczęła się klarować. Lyra pozwoliła igle jeszcze chwilę potańczyć, aż była pewna, że wszystko właściwie zrozumiała.
– Jest dokładnie tak, jak powiedział dajmon czarownicy, Lordzie Faa. W stacji przebywa grupa Tatarów, którzy jej strzegą, jest też drut pod napięciem. W gruncie rzeczy tamci nie spodziewają się, że ktoś ich zaatakuje. Tak mówi czytnik symboli. Tyle że, Lordzie Faa…
– Co takiego, dziecko?
– Urządzenie mówi coś jeszcze. W dolinie nad jeziorem znajduje się wioska, której mieszkańcy nękani są przez ducha.
John Faa potrząsnął niecierpliwie głową i rzucił:
– To nie ma teraz znaczenia. W tych lasach z pewnością grasuje mnóstwo różnych duchów. Powiedz mi jeszcze o tych Tatarach. Na przykład, ilu ich jest? Jak są uzbrojeni?
Lyra posłusznie spytała aletheiometr i przekazała odpowiedź:
– Jest tam sześćdziesięciu mężczyzn z karabinami; mają też kilka większych dział, coś w rodzaju armat. A także miotacze ognia. A ich dajmony są wilkami. Wszystkie.
Jej słowa wywołały ożywienie wśród starszych Cyganów, którzy brali kiedyś udział w rozmaitych kampaniach.
– Ci z syberyjskich pułków mają za dajmony wilki – zauważył jeden z mężczyzn.
– Nigdy nie spotkałem bardziej zawziętych – powiedział John Faa. – Będziemy musieli walczyć jak tygrysy. Trzeba też zasięgnąć rady niedźwiedzia. Z tego, co wiem, jest przebiegłym wojownikiem.
Lyra zniecierpliwiła się i wtrąciła:
– Ale, Lordzie Faa, ten duch… Sądzę, że to duch jednego z tych dzieci!
– No cóż, nawet jeśli tak jest, Lyro, nie wiem jak moglibyśmy mu pomóc. Sześćdziesięciu syberyjskich strzelców, miotacze ognia… Panie Scoresby, może pan tu podejść na chwilkę?
Aeronauta podszedł do sań, a Lyra w tym czasie wymknęła się do niedźwiedzia.
– Iorku, podróżowałeś już wcześniej tą drogą? – spytała go.
– Raz – odrzekł głębokim, stanowczym głosem.
– Jest tu wioska w pobliżu, prawda?
– Po drugiej stronie wzgórza – odparł, spoglądając na rzadko rosnące drzewa.
– Czy to daleko?
– Dla ciebie czy dla mnie?
– Dla mnie – szepnęła.
– Zbyt daleko. Choć dla mnie całkiem blisko.
– Ile czasu zajęłoby ci dotarcie tam?
– Do następnego wschodu księżyca mogę trzy razy pobiec tam i wrócić.
– Widzisz, Iorku, mam taki czytnik symboli, który mówi mi o różnych sprawach, i teraz mi powiedział, że w tej wiosce muszę spełnić ważne zadanie. Tyle że Lord Faa nie pozwoli mi tam pójść. Chce szybko ruszyć w dalszą drogę. Wiem, że to jest bardzo ważne, jednak jeśli nie pójdę do wioski i nie sprawdzę, co się tam dzieje, być może nigdy się nie dowiemy, co naprawdę robią Grobale.
Niedźwiedź nic nie powiedział. Usiadł wyprostowany jak człowiek, wielkie łapy złożył na udach i ciemnymi oczyma wpatrywał się w Lyrę. Wiedział, że dziewczynka czegoś od niego chce.
Wtedy odezwał się Pantalaimon:
– Mógłbyś nas tam zabrać, a potem dogonić sanie?
– Tak. Dałem jednak słowo Lordowi Faa, że będę posłuszny tylko jemu, nikomu innemu.
– A jeśli otrzymam jego zgodę? – spytała Lyra.
– Wtedy cię tam zaniosę.
Lyra odwróciła się i pobiegła z powrotem przez śnieg.
– Lordzie Faa! Iorek Byrnison może mnie przenieść przez góry do wioski, dowiemy się, co się tam znajduje, a potem dogonimy wasze sanie. Niedźwiedź zna drogę – dodała ponaglająco. – Wiem, że muszę to zrobić. Ojcze Coramie, pamiętasz, jak było z tym kameleonem? Nie rozumiałam początkowo odpowiedzi, jednak wszystko się sprawdziło, o czym przekonaliśmy się bardzo szybko. Sadzę, że tym razem będzie podobnie. Nie potrafię do końca zrozumieć, co mówi urządzenie, wiem jednak, że sprawa jest bardzo ważna. Iorek Byrnison zna drogę i twierdzi, że do następnego wschodu księżyca może trzykrotnie pobiec tam i wrócić, a z nikim chyba nie będę bezpieczniejsza niż z nim, prawda? Tyle że niedźwiedź nie pójdzie tam bez pozwolenia Lorda Faa.
Zapadło milczenie. Ojciec Coram westchnął. John Faa marszczył brwi, a jego twarz wewnątrz futrzanego kaptura wyrażała nieugiętość.
Zanim jednak przemówił, wtrącił się aeronauta:
– Lordzie Faa, jeśli Iorek Byrnison zaniesie tam dziewczynkę, będzie równie bezpieczna, jak gdyby została tutaj z nami. Wszystkie niedźwiedzie zawsze dotrzymują słowa, a Iorka znam od wielu lat i nic w świecie nie może sprawić, aby złamał dane komuś słowo. Powierzcie mu opiekę nad małą, a on na pewno nie popełni żadnego błędu. A jeśli chodzi o szybkość, potrafi biec godzinami i nie czuje zmęczenia.
– Dlaczego jednak nie mielibyśmy posłać tam ludzi? – spytał John Faa.
– Musieliby iść piechotą – zauważyła Lyra. – Nie sposób przecież przejechać przez te góry. Iorek Byrnison potrafi się poruszać po tej krainie o wiele szybciej niż ludzie, a ja jestem bardzo lekka, więc nie będę mu ciążyć. Obiecuję, Lordzie Faa, że nie zostanę tam ani chwili dłużej, niż będzie konieczne, nie powiem nikomu ani słowa na nasz temat i nie wplączę się w żadną niebezpieczną sytuację.
– Jesteś pewna, że musisz tam iść? Że czytnik symboli cię nie oszukuje?
– Nigdy tego nie robi, Lordzie Faa. Nie sądzę, by miał takie możliwości.
Cygański król potarł podbródek.
– Hm, jeśli ci się uda, może otrzymamy jakieś nowe informacje. Iorku Byrnisonie! – zawołał. – Chcesz zrobić to, o co prosi Lyra?
– Wypełniam pańskie rozkazy, Lordzie Faa. Każ mi zabrać do wioski dziewczynkę, a wykonam polecenie.