Выбрать главу

– Dobrze więc. Masz zabrać ją tam, gdzie zechce się udać, i zrobić tak, jak ci rozkaże. Lyro, pozwalam ci tam jechać.

– Dziękuję, Lordzie Faa.

– Ruszaj na poszukiwania, a kiedy je skończysz, natychmiast do nas wracaj. Iorku Byrnisonie, ruszamy w dalszą drogę, będziesz więc nas musiał dogonić.

Niedźwiedź pokiwał wielkim łbem.

– Są w wiosce jacyś żołnierze? – spytał Lyrę. – Będę potrzebował pancerza? Bez niego poruszam się szybciej.

– Nie ma nikogo – odparła dziewczynka. – Jestem tego pewna, Iorku. Dziękuję, Lordzie Faa, obiecuję zrobić, jak każesz.

Tony Costa dał Lyrze do żucia kawałek suszonego foczego mięsa i dziewczynka wraz z Pantalaimonem w postaci myszy, siedzącym wewnątrz jej kaptura, wspięła się na grzbiet potężnego niedźwiedzia, chwytając za jego futro dłońmi w rękawicach; wąski muskularny grzbiet zwierzęcia znajdował się teraz między jej kolanami. Futro Iorka było cudownie gęste, a siła niedźwiedzia, której ogrom Lyra natychmiast wyczuła, wręcz przytłaczająca. Lekko, jak gdyby nie miał na grzbiecie żadnego ciężaru, Iorek odwrócił się i pobiegł susami ku wzgórzom i niskim drzewom.

Minęło trochę czasu, zanim Lyra przywykła do tego kołyszącego ruchu, a kiedy się już przyzwyczaiła, poczuła dziką radość. Jadę na niedźwiedziu, pomyślała. Nad ich głowami drgała Zorza w postaci złotych łuków i pętli, a wokół panował ostry arktyczny chłód i absolutna cisza Północy.

Pędzące po śniegu łapy Iorka Byrnisona nie czyniły niemal żadnego hałasu. Ponieważ znajdowali się na skraju tundry, drzewa były tu rzadkie i karłowate, a na ścieżce pojawiały się jeżyny i inne krzewy. Niedźwiedź pędził przez nie, rwąc pędy, jak gdyby były tylko pajęczynami.

Wśród odłamków czarnej skały wspięli się na niskie wzgórze, a wkrótce znaleźli się poza zasięgiem wzroku ludzi, których zostawili za sobą. Lyra miała ochotę porozmawiać z niedźwiedziem – gdyby był człowiekiem, z pewnością zdążyłaby się już z nim zaprzyjaźnić – jednak ogromne stworzenie zachowywało się dziwacznie i gwałtownie, poza tym emanował z niego taki chłód, że chyba po raz pierwszy w życiu czuła się naprawdę onieśmielona. Kiedy więc pancerny niedźwiedź niezmordowanie pędził wielkimi susami naprzód, dziewczynka siedziała, kołysząc się lekko wraz z nim, i nie odzywała się. Przypuszczała, że jej milczenie bardziej mu odpowiada, a przy tym wydawało się jej, że w jego oczach jest jedynie szczebioczącym dzieckiem, które dopiero co wyrosło z pieluch.

Wcześniej Lyra rzadko się zastanawiała nad sobą i w chwili obecnej uznała to doświadczenie za interesujące, choć nieprzyjemne; właściwie w pewnym sensie bardzo przypominało jazdę na niedźwiedziu. Iorek Byrnison posuwał się szybko, poruszając jednocześnie raz prawymi, raz lewymi łapami i kołysząc się silnie z boku na bok w równomiernym rytmie. Po chwili jednakże dziewczynka stwierdziła, że nie potrafi tak po prostu siedzieć bez ruchu; wolałaby aktywniej uczestniczyć w podróży.

Niedźwiedź biegł już godzinę, może trochę dłużej, i Lyra była już cała zesztywniała i obolała, ale bardzo szczęśliwa, zwłaszcza kiedy Iorek Byrnison wreszcie zwolnił i zatrzymał się.

– Spójrz w górę – powiedział.

Lyra podniosła oczy, po czym przetarła je dłonią, była bowiem tak zziębnięta, że łzy zamazywały jej obraz Kiedy wreszcie przyjrzała się dokładniej niebu, niemal straciła oddech. Zorza stała się bladym i drżącym światełkiem, gwiazdy natomiast połyskiwały jaskrawo niczym diamenty, a na tle tego ogromnego ciemnego, lecz błyszczącego nieboskłonu ze wschodu i południa pędziły ku północy maleńkie czarne punkciki.

– Czy to ptaki? – spytała dziewczynka.

– Nie, czarownice – odparł niedźwiedź.

– Czarownice! Co one tu robią?

– Może lecą na wojnę. Nigdy przedtem nie widziałem tak wielu naraz.

– Znasz jakieś czarownice, Iorku?

– Służyłem kiedyś u kilku, a z niektórymi także walczyłem. Oto widok, który mógłby przerazić Lorda Faa. Jeśli lecą, by pomóc waszym wrogom, wszyscy powinniście odczuwać lęk.

– Lorda Faa z pewnością trudno zastraszyć. Ty również się nie boisz, prawda?

– Jeszcze nie. A kiedy będę się bał, zwalczę strach. Po powrocie lepiej jednak powiedzieć Lordowi Faa o tych czarownicach. Ludzie mogli ich nie zauważyć.

Od tej chwili niedźwiedź poruszał się nieco wolniej i Lyra nadal mogła obserwować niebo, aż jej oczy znowu zaszkliły się lodowatymi łzami i przestała widzieć niezliczone czarownice lecące na północ. W końcu Iorek Byrnison zatrzymał się i powiedział:

– Oto wioska.

Spojrzeli w dół poprzecinanego szczelinami, urwistego zbocza, na skupisko drewnianych domów położonych obok rozległego, niezwykle płaskiego zaśnieżonego obszaru, który Lyra uznała za zamarznięte jezioro. Drewniany pomost potwierdził jej domysły. Dziewczynka i niedźwiedź znajdowali się nie dalej niż o pięć minut drogi od tego miejsca.

– Co chcesz zrobić? – spytał niedźwiedź.

Lyra ześlizgnęła się z jego grzbietu i stwierdziła, że nie może ustać na nogach. Twarz miała zesztywniała z zimna, a nogi drżące, przywarła jednak do futra Iorka i trwała tak w bezruchu, póki się trochę nie rozgrzała.

– W tej wiosce jest dziecko, duch albo coś w tym rodzaju – wyjaśniła. – Może zresztą coś innego, nie wiem na pewno. Chcę pójść, znaleźć go i, jeśli zdołam, zabrać do Lorda Faa i pozostałych. Myślałam, że to duch, jednak czytnik symboli powiedział mi coś, czego nie zrozumiałam.

– Jeśli znajduje się na dworze – zauważył niedźwiedź – lepiej, żeby miał kryjówkę.

– Nie sądzę, aby był martwy… – ciągnęła Lyra, chociaż wcale nie była tego taka pewna. Aletheiometr dał jej jakąś przedziwną, a w dodatku alarmującą odpowiedź. Jestem przecież córką Lorda Asriela, pomyślała z dumą. A kto znajduje się pod moimi rozkazami? Potężny niedźwiedź. Jakże mogłabym w takiej sytuacji odczuwać strach?

– Chodźmy się rozejrzeć – zaproponowała.

Wspięła się ponownie na grzbiet zwierzęcia, a ono ruszyło w dół zbocza: Iorek nie biegł już, raczej kroczył majestatycznie. Psy z wioski wyczuły nadejście obcych i zaczęły wściekle ujadać. Renifery w zagrodzie kręciły się nerwowo, ich rogi uderzały o ogrodzenie niczym suche kije. W bezwietrznym powietrzu każdy dźwięk było słychać na sporą odległość.

Kiedy dotarli do pierwszych domów, Lyra rozejrzała się w prawo i w lewo, z trudem wpatrując się w półmrok, ponieważ Zorza już zbladła, a do wzejścia księżyca pozostało jeszcze dużo czasu. Tu i tam, pod grubo pokrytymi śniegiem dachami migotało światło, a dziewczynce wydawało się, że za niektórymi szybami widzi blade twarze. Wyobraziła sobie, jak bardzo zdziwieni są ci ludzie, patrzący na dziecko jadące na wielkim niedźwiedziu.

W środku małej wioski, obok pomostu i śnieżnych kopców – zapewne wyciągniętych na brzeg łodzi – znajdował się pusty plac. Ujadanie psów było tak ogłuszające, że zdaniem Lyry obudziło wszystkich mieszkańców. Nagle otworzyły się drzwi i z domu wyszedł mężczyzna z karabinem w ręku. Jego dajmona w postaci rosomaka, strącając śnieg, wskoczyła na stertę drew obok drzwi.

Lyra natychmiast zsunęła się z grzbietu niedźwiedzia i stanęła między mężczyzną a Iorkiem Byrnisonem. Pamiętała, że to właśnie ona przekonywała niedźwiedzia, że nie będzie mu potrzebny pancerz.

Mężczyzna odezwał się słowami, których dziewczynka nie zrozumiała. Na szczęście Iorek odpowiedział w tym samym języku. Mężczyzna wydał z siebie cichy okrzyk strachu.

– Sądzi, że jesteśmy diabłami – przetłumaczył Lyrze niedźwiedź. – Co mam mu odpowiedzieć?

– Powiedz, że wprawdzie my nie jesteśmy diabłami, ale mamy przyjaciół, którzy nimi są. I że szukamy… dziecka, dziwnego dziecka.