Выбрать главу

Gdy Iorek przełożył jej słowa, mężczyzna wskazał jakieś odległe miejsce po prawej stronie i szybko coś dodał.

– Pyta, czy przybyliśmy zabrać to dziecko – wyjaśnił niedźwiedź – ponieważ oni się go boją. Próbowali je stąd wywieźć, ale ciągle wraca.

– Powiedz mu, że zabierzemy je ze sobą, niech jednak wiedzą, że źle je potraktowali. Gdzie jest dziecko?

Mężczyzna odpowiedział, gestykulując ze strachem. Lyra bała się, że przypadkowo wypali z karabinu, kiedy jednak skończył mówić, natychmiast pospiesznie wrócił do wnętrza domu, zamykając za sobą drzwi. Teraz dziewczynka dostrzegła twarze we wszystkich oknach.

– Gdzie jest to dziecko? – spytała ponownie.

– W rybiarni – odrzekł Iorek, po czym odwrócił się i zaczął biec ku brzegowi jeziora.

Lyra podążyła za nim. Była bardzo zdenerwowana. Niedźwiedź skierował się do wąskiej, drewnianej budy, co jakiś czas podnosząc głowę i węsząc, a kiedy dotarł do drzwi, zatrzymał się i powiedział:

– Jest tu, w środku.

Serce Lyry biło tak szybko, że z trudem mogła oddychać. Podniosła rękę, chcąc zastukać do drzwi, uznała jednak taki gest za absurdalny, toteż głęboko zaczerpnęła powietrza, aby zawołać, ale stwierdziła, że nie wie, co powiedzieć. A w dodatku było tak ciemno! Powinna była zabrać latarnię…

Nie miała wyboru, zwłaszcza że nie chciała, aby niedźwiedź dostrzegł jej lęk – musiała tam wejść. Przypomniała sobie, jak Iorek mówił o pokonywaniu własnego strachu, i postanowiła przezwyciężyć swój lęk. Podniosła skobel ze skóry renifera i mocno pociągnęła, otwierając z trzaskiem przymarznięte drzwi. Odgarnęła nogą śnieg, który zebrał się w progu, i otworzyła drzwi na oścież. Pantalaimon w postaci gronostaja nie był zbyt pomocny, biegał w tę i z powrotem po ścieżce – blady cień na śniegu – i wydawał z siebie ciche piski przerażenia.

– Pan, na miłość Boską! – wrzasnęła. – Zmień się w nietoperza i poszukaj…

Jednak Pantalaimon nie wykonał polecenia ani się nie odezwał. Lyra nigdy nie widziała, żeby zachowywał się w ten sposób, z wyjątkiem jednej sytuacji, kiedy wraz z Rogerem w krypcie w Jordanie włożyli monety z wizerunkami dajmonów do niewłaściwych czaszek. Teraz był jeszcze bardziej przerażony niż jego właścicielka. Natomiast Iorek Byrnison leżał blisko drzwi w śniegu i obserwował całą scenę w milczeniu.

– Wyjdź! – krzyknęła Lyra najgłośniej, jak mogła -. Wyjdź!

Nie odpowiedział jej żaden dźwięk. Dziewczynka otworzyła trochę szerzej drzwi, a zamieniony w kota Pantalaimon wskoczył jej na ramię i, przytulając się do niej lamentował:

– Odejdź! Nie zostawaj tu! Och, Lyra, chodź stąd! Wracajmy!

Próbując go uspokoić, Lyra zdała sobie jednocześnie sprawę z faktu, że Iorek Byrnison wstaje. Odwróciła się, a wtedy zobaczyła biegnącą z wioski postać z latarnią w dłoni. Kiedy osobnik podbiegł na odległość głosu, podniósł latarnię, oświetlając własną twarz: był to starzec o szerokiej, pomarszczonej twarzy i oczach niemal niewidocznych w gąszczu zmarszczek. Jego dajmoną był arktyczny lis.

Mężczyzna odezwał się, a Iorek Byrnison przetłumaczył Lyrze jego słowa:

– Mówi, że nie jest to jedyne takie dziecko. Widział w lesie wiele podobnych. Czasami szybko umierają, czasami nie. Uważa, że ten mały jest wyjątkowo wytrzymały. Mówi, że lepiej byłoby dla niego, gdyby umarł.

– Spytaj, czy mogę pożyczyć latarnię – poprosiła Lyra.

Niedźwiedź przetłumaczył i mężczyzna wręczył dziewczynce latarnię, kiwając energicznie głową. Lyra doszła do wniosku, że przybiegł do nich właśnie w tym celu, i podziękowała mu za fatygę, a on skinął głową i cofnął się, by być daleko od niej, od chaty i od niedźwiedzia. Lyrę uderzyła nagła myśclass="underline" a jeśli tym dzieckiem jest Roger? Modliła się z całą mocą, aby tak nie było. Pantalaimon, znowu w postaci gronostaja, przylgnął do niej; małe pazury wbiły się głęboko w płaszcz dziewczynki.

Podniosła wysoko latarnię i zrobiła krok do środka, a wtedy zobaczyła, jaką krzywdę robi dzieciom Rada Oblacyjna i na czym polega ofiara, jaką one składają.

Przy drewnianym stojaku do suszenia ryb kulił się mały chłopiec. Nad nim wisiały rzędem wypatroszone, sztywne jak deski filety. Chłopiec przyciskał do piersi kawałek ryby, równie kurczowo, jak Lyra trzymała Pantalaimona: obiema rękami, mocno, przy sercu. Przytulał kawałek suszonej ryby – ponieważ nie miał dajmona! Grobale odcięli mu go! To właśnie było „rozdzielenie” i tak właśnie wyglądało „oderwane” dziecko.

Szermierka

W pierwszej chwili Lyra chciała odwrócić się i uciec albo zwymiotować. Ludzka istota pozbawiona dajmona była dla niej jak ktoś bez twarzy albo z rozciętymi żebrami i wydartym sercem: było to coś nienaturalnego i niesamowitego, coś, co należało do świata nocnych koszmarów, a nie do codziennego, normalnego życia.

Lyra przytuliła do siebie Pantalaimona. Zakręciło jej się w głowie, poczuła mdłości i zimny pot na ciele.

– Ratter – odezwał się chłopiec. – Macie moją Ratter?

Dziewczynka nie miała wątpliwości, kogo ma na myśli.

– Nie – odparła. Jej głos wyrażał słabość i przerażenie, które odczuwała. Potem spytała: – Jak się nazywasz?

– Tony Makarios – odrzekł. – Gdzie moja Ratter?

– Nie wiem… – zaczęła dziewczynka, po czym z trudem przełknęła ślinę, aby opanować mdłości. – Grobale… – Nie mogła jednak dokończyć zdania, musiała bowiem wyjść z szopy. Usiadła w śniegu – sama, choć oczywiście niezupełnie sama, ponieważ zawsze był z nią Pantalaimon, więc tak naprawdę nigdy nie bywała samotna. Och, gdyby ktoś zabrał go jej, tak jak temu małemu chłopcu odebrano jego Ratter, stałaby się najgorsza rzecz na świecie! Lyra uświadomiła sobie, że szlocha, Pantalaimon także kwilił. Oboje bardzo żałowali półchłopca i współczuli mu. Nagle Lyra wstała.

– Chodź tu! – zawołała drżącym głosem. – Tony, wyjdź. Zabierzemy cię w bezpieczne miejsce.

W rybiarni coś się poruszyło, po czym w drzwiach pojawił się chłopiec; nadal ściskał w dłoni suszoną rybę. Ubrany był dość ciepło – w watowany, pikowany płaszcz ze wzmocnionego jedwabiu węglowego i futrzane buty, które wydawały się zniszczone i nie najlepiej na niego pasowały. Na zewnątrz, w jaskrawszym świetle dochodzącym z bladych smug Zorzy i pokrytej śniegiem ziemi, wyglądał jeszcze bardziej żałośnie niż w środku.

Mieszkaniec wioski, który przyniósł latarnię, odszedłszy na kilka jardów, zawołał coś do nich.

– Mówi, że musisz zapłacić za rybę – wyjaśnił dziewczynce Iorek Byrnison.

Lyra chciała rozkazać niedźwiedziowi, aby od razu zabił mężczyznę, jednak powstrzymała się i powiedziała:

– Zabieramy dziecko na ich prośbę. Niech za to zapłacą tą jedną rybą.

Niedźwiedź przetłumaczył. Mężczyzna wymamrotał coś, ale dłużej się nie spierał. Lyra postawiła latarnię na śniegu, wzięła półchłopca za rękę i podprowadziła go do niedźwiedzia. Malec szedł bezradnie, nie okazując strachu przed ogromnym białym zwierzęciem, które stało tak blisko, a kiedy Lyra pomogła mu się usadowić na grzbiecie Iorka, powiedział jedynie:

– Nie wiem, gdzie jest moja Ratter.

– My również tego nie wiemy, Tony – odparła Lyra. – Ale dowiemy się… I ukarzemy Grobalów. Obiecuje ci, że to zrobimy! Iorku, mogę z nim usiąść?

– Mój pancerz jest o wiele cięższy niż para dzieci – odrzekł tylko.

Dziewczynka wdrapała się więc na grzbiet niedźwiedzia, usiadła za Tonym, i chłopiec przylgnął do długiego sztywnego futra zwierzęcia. Pantalaimon usadowił się wewnątrz kaptura swej pani, ciepły, bliski i przepełniony litością. Lyra wiedziała, że miał ochotę wyciągnąć łapkę i przytulić małe półdziecko, polizać je, pogładzić i rozgrzać, tak jak zrobiłaby dajmona chłopca. Jednak powszechnie obowiązujące tabu uniemożliwiało taki gest.