Opuścili wioskę i ruszyli w górę ku wzgórzu. Mieszkańcy wioski, jawnie okazując strach i ulgę, patrzyli jak mała dziewczynka i wielki biały niedźwiedź zabierają straszliwie okaleczone stworzenie.
Lyra przez jakiś czas odczuwała na przemian mdłości i współczucie; na szczęście zwyciężyła litość i dziewczynka otoczyła ramionami małe, chude ciało chłopca i przez całą drogę podtrzymywała go, aby nie spadł. Powrotna podróż była o wiele trudniejsza, jednak mimo wszystko mijała szybciej, chociaż było bardzo zimno. Iorek Byrnison był niezmordowany, a Lyra dobrze trzymała się na grzbiecie niedźwiedzia. Zmarznięty chłopczyk w jej ramionach był tak lekki, że z łatwością mogła go ochraniać, choć równocześnie wydawał się całkowicie bezwolny, siedział sztywno i bezwładnie.
Od czasu do czasu odzywał się.
– Co powiedziałeś? – spytała w pewnej chwili Lyra.
– Pytam, czy Ratter będzie wiedziała, gdzie jestem?
– Ta-ak, z pewnością. Znajdzie cię albo my znajdziemy ją. Trzymaj się teraz mocno, Tony. Już niedaleko…
Niedźwiedź biegł susami naprzód. Póki nie dogonili Cyganów, Lyra nie miała pojęcia, jak bardzo jest zmęczona. Sanie właśnie zatrzymały się, aby dać odpocząć psom, i nagle Lyrę otoczyli przyjaciele: Ojciec Coram, John Faa, Lee Scoresby. Wszyscy rzucili się gwałtownie, by pomóc jej zsiąść, a później wycofali się w milczeniu, gdy zobaczyli dziecko, które przyjechało z Lyrą. Dziewczynka była tak zesztywniała, że nie mogła nawet rozluźnić ramion, którymi otaczała chłopca, i John Faa łagodnie odciągał od siebie dwoje dzieci, a potem podniósł Lyrę i zdjął z grzbietu niedźwiedzia.
– Na Boga miłosiernego, cóż to jest? – zapytał. – Lyro, dziecko, kogo znalazłaś?
– Wołają na niego Tony – wymamrotała zmarzniętymi ustami. – Odcięto jego dajmonę. Tak właśnie postępują z dziećmi Grobale.
Przerażeni mężczyźni cofnęli się, jednak w tym momencie ku zaskoczeniu znużonej Lyry odezwał się niedźwiedź, strofując wszystkich.
– Wstydźcie się! Pomyślcie, na co ta dziewczynka się poważyła! Nie wiem, czy rzeczywiście jesteśmy o tyle od niej tchórzliwsi, ale nie wypada tak jawnie okazywać strachu. Wstydźcie się.
– Masz rację, Iorku Byrnisonie – oświadczył John Faa i odwrócił się, aby wydać polecenia. – Rozpalcie ognisko i zagrzejcie trochę zupy. Dla obojga. Ojcze Coramie, czy twój szałas jest gotowy?
– Tak, Johnie. Przyprowadźcie Lyrę, aby się ogrzała…
– I chłopca – dodał ktoś inny. – Na pewno może zjeść i ogrzać się, mimo że…
Lyra chciała powiedzieć Johnowi Faa o czarownicach, wszyscy byli jednak bardzo zajęci, a ona straszliwie zmęczona. W ciągu kilku chwil zajaśniało światło latarni, uniósł się dym z płonących drew, postacie spieszyły w różnych kierunkach, a dziewczynka poczuła lekkie uszczypnięcie w ucho zębów gronostaja-Pantalaimona, po czym ocknęła się. O parę cali od swej twarzy dostrzegła niedźwiedzi pysk.
– Czarownice – szepnął Pantalaimon. – Zawołałem Iorka.
– Och, tak – mruknęła Lyra. – Iorku, dziękuję ci że zabrałeś mnie do wioski i z powrotem. Mogę zapomnieć, że miałam powiedzieć Johnowi Faa o czarownicach, więc proszę cię, zrób to za mnie.
Usłyszała, że niedźwiedź się zgadza, a potem ponownie zapadła w zasłużony sen.
Kiedy się obudziła, już prawie nastał świt. Niebo na południowym wschodzie było blade, a powietrze wypełniała szara mgła, w której poruszali się Cyganie; wyglądali jak wielkie duchy. Ładowali sanie i zaprzęgali psy.
Lyra dostrzegła to wszystko z prowizorycznego szałasu ustawionego nad saniami Ojca Corama, gdzie leżała pod stosem futer. Pantalaimon obudził się przed nią i próbował właśnie przybrać postać arktycznego lisa. Potem wrócił do swej ulubionej formy – gronostaja.
Iorek Byrnison spał obok na śniegu, z łbem ułożonym na wielkich łapach, natomiast Ojciec Coram był już na nogach, krzątając się z pośpiechem, ale natychmiast gdy zobaczył Pantalaimona, pokuśtykał, by delikatnie obudzić dziewczynkę.
Zobaczyła, że nadchodzi, i usiadła wyprostowana. Pragnęła z nim porozmawiać.
– Ojcze Coramie, wiem już, co oznaczał symbol, którego nie mogłam pojąć! Aletheiometr ciągle powtarzał „ptak” i „nie”, co nie miało dla mnie sensu, ponieważ znaczyło: „nie ma dajmona”. Nie rozumiałam, bo sądziłam, że to nie jest możliwe… Ale… O co chodzi?
– Lyro, przykro mi, że muszę ci to powiedzieć po tym wszystkim, co zrobiłaś, ale niestety chłopiec godzinę temu zmarł. Nie mógł sobie znaleźć miejsca, bez przerwy się kręcił i szukał swojej dajmony, pytając, gdzie jest i czy wkrótce wróci. Nie wypuszczał z rąk tego suchego, starego kawałka ryby, jak gdyby sądził… Och, nie potrafię o tym mówić, dziecko… W końcu jednak zamknął oczy i znieruchomiał… Była to pierwsza chwila, kiedy wyglądał spokojnie, wtedy przypominał wszystkie zmarłe osoby, których dajmony odeszły zgodnie z prawami natury. Nasi ludzie próbowali wykopać grób dla chłopca, ale ziemia jest twarda jak skała, więc John Faa nakazał rozpalić ogień i skremować ciało, aby nie stało się łupem padlinożerców.
Dziecko – kontynuował po chwili – byłaś bardzo dzielna, a przy tym zrobiłaś dobry uczynek i jestem z ciebie dumny. Teraz, gdy już wiemy, do jakiej potwornej podłości zdolni są ci ludzie, jeszcze wyraźniej niż dotąd jawi nam się obowiązek, który musimy spełnić. Ty natomiast powinnaś odpocząć i coś zjeść, ponieważ tak szybko zasnęłaś ubiegłej nocy, że nie zdążyłaś się posilić, a przy takiej temperaturze trzeba jeść, inaczej organizm słabnie…
Ojciec Coram wyglądał na bardzo zaniepokojonego, kręcił się, układał futra, zaciskał wokół sań liny i usiłował rozplątać psie postronki.
– Ojcze Coramie, gdzie jest ciało? Czy już zostało spalone?
– Nie, Lyro, leży tam.
– Chcę pójść je zobaczyć.
Nie mógł jej tego zabronić. Wiedział zresztą, że miała już do czynienia z gorszymi rzeczami niż martwe dziecko, i zdawał sobie sprawę z tego, iż ten widok może ją uspokoić.
Lyra wraz z Pantalaimonem, spokojnie skaczącym przy jej nodze w postaci zająca bielaka, pomaszerowała wzdłuż rzędu sań do miejsca, gdzie kilku mężczyzn stawiało stos.
Ciało chłopca przykryte kraciastym kocem leżało obok ścieżki. Dziewczynka klęknęła i podniosła koc rękoma w rękawicach. Jeden z mężczyzn chciał ją powstrzymać, Pozostali jednak potrząsnęli głowami.
Podczas gdy Lyra przyglądała się szczupłej, mizernej twarzy zmarłego, zbliżył się Pantalaimon. Dziewczynka zdjęła rękawiczkę i dotknęła gołą dłonią zimnych jak marmur oczu chłopca; Ojciec Coram miał rację: biedny mały Tony Makarios nie różnił się od innych zmarłych istot ludzkich, których dajmony odeszły. Och, gdyby zabrano mi Pantalaimona… pomyślała, po czym przygarnęła go do siebie i bardzo mocno przytuliła. A mały Tony miał jedynie nędzny kawałek…
Dziewczynka chciała zobaczyć, gdzie jest ryba.
Odsunęła koc. Ryby nie było.
Lyra natychmiast wstała, wściekle błyskając oczyma na stojących niedaleko mężczyzn.
– Gdzie jest jego ryba?
Spojrzeli zaskoczeni i niepewni, o czym mówi, chociaż niektóre spośród ich dajmon najwyraźniej zrozumiały pytanie i spoglądały po sobie. Jeden z mężczyzn zaczął się nerwowo uśmiechać.
– Nie ważcie się śmiać! Zabiję was, jeśli będziecie się z niego śmiali! To była jedyna rzecz, którą mógł do siebie tulić… Tylko tę starą suszoną rybę miał za dajmona, tylko ją mógł kochać i szanować! Kto mu ją zabrał? Gdzie jest?!