Выбрать главу

Pantalaimon warczał zmieniony teraz w irbisa, niemal identycznego jak dajmona Lorda Asriela, ale dziewczynka tego nie dostrzegała, gdyż myślała tylko o wyrządzonej zmarłemu dziecku krzywdzie.

– Spokojnie, Lyro – powiedział jeden z mężczyzn. Spokojnie, dziecko.

– Kto ją zabrał?! – wykrzyknęła znowu i Cygan odsunął się o krok, widząc, jak bardzo jest wściekła.

– Nie wiedziałem… – rzekł inny mężczyzna przepraszającym tonem. – Myślałem, że to tylko jego pożywienie. Zabrałem mu ją z ręki, ponieważ sądziłem, że w ten sposób okażę mu szacunek. To wszystko, Lyro.

– Gdzie ona jest?

– Nie wiedziałem, że jest mu potrzebna, więc dałem ją moim psom. Bardzo cię przepraszam.

– Nie mnie powinieneś przepraszać, lecz jego – odparła Lyra, po czym szybko odwróciła się, uklękła i położyła dłoń na lodowatym policzku martwego chłopca.

Wtedy przyszedł jej do głowy pewien pomysł i zaczęła szperać po kieszeniach. Kiedy rozpięła płaszcz, poczuła zimno, jednak po kilku sekundach znalazła to, czego szukała. Wyjęła z portmonetki złotą monetę, a następnie znowu dokładnie się zapięła.

– Chcę pożyczyć twój nóż – powiedziała do mężczyzny, który zabrał chłopcu rybę, a kiedy Cygan wręczył jej nóż, spytała Pantalaimona:

– Jak miała na imię?

Jej dajmon oczywiście natychmiast zrozumiał pytanie i odrzekł:

– Ratter.

Lyra mocno przytrzymała monetę w lewej ręce i, posługując się nożem niczym ołówkiem, wyryła głęboko w złocie imię dajmony.

– Mam nadzieję, że to wystarczy, jeśli potraktujemy cię tak, jak się traktuje Uczonych w Jordanie – wyszeptała w stronę Tony’ego i rozsunęła mu zęby, aby wsunąć monetę do ust. Było to trudne, ale udało się, i w końcu dziewczynka ponownie zamknęła usta zmarłego.

Potem oddała mężczyźnie nóż i odwróciła się, aby wrócić do Ojca Corama.

Starzec podał jej kubek zupy prosto znad ognia i Lyra zaczęła łapczywie pić gorący płyn.

– Jak sobie poradzimy z tymi czarownicami, Ojcze Coramie? – spytała. – Zastanawiam się, czy była wśród nich twoja znajoma.

– Moja czarownica? Nie sądzę, Lyro. Zresztą mogły lecieć dokądkolwiek. Mają tak wiele własnych spraw. Są to często rzeczy, których my, zwykli śmiertelnicy, nawet nie potrafimy dostrzec. Atakują je na przykład tajemnicze choroby, które nam nie czynią żadnej szkody. Powody ich wojen są dla nas całkowicie niepojęte, podobnie jak ich radości i smutki, przypominające maleńkie zakwitające roślinki w tundrze… Żałuję jednak że nie widziałem ich w locie, Lyro, żałuję, że nie dane mi było zobaczyć takiego widoku… Teraz wypij zupę do dna. Chcesz jeszcze? Mamy też świeżo upieczony chleb Zjedz, dziecko, ponieważ wkrótce wyruszamy w drogę.

Jedzenie przywróciło Lyrze energię i lód w jej duszy zaczął powoli topnieć. Wraz z innymi patrzyła, jak półchłopczyka złożono na stosie pogrzebowym, a podczas modlitw odprawianych przez Johna Faa skłoniła głowę i zamknęła oczy. Mężczyźni spryskali drewno spirytusem węglowym, przyłożyli zapałki i stos natychmiast zapłonął.

Kiedy upewnili się, że ciało zostało całkowicie spalone, wyruszyli w dalszą drogę. Podróż była upiorna, ponieważ wkrótce zaczął padać śnieg i świat z wolna zredukował się do szarych cieni pędzących przed nimi psów, kołyszących się i skrzypiących sań, kąsającego zimna i wirujących wszędzie dużych płatków trochę ciemniejszych od nieba i nieco jaśniejszych niż ziemia.

Przez cały czas psy kontynuowały bieg; ogony podniosły wysoko i ziajały, wydychając parę. Podróżnicy jechali coraz dalej na północ, a w tym czasie nastało blade południe, a potem znowu mrok zaczął spowijać świat. Zatrzymali się, aby coś zjeść, wypić, odpocząć w dolinie między wzgórzami i sprawdzić, czy podążają we właściwym kierunku. Podczas gdy John Faa zastanawiał się wraz z Lee Scoresbym, w jaki sposób najlepiej wykorzystać balon, Lyrze przypomniał się schwytany szpiegujący insekt, spytała więc Ojca Corama, co się stało z puszką po tytoniu, w której uwięził stwora.

– Jest szczelnie zamknięta – odpowiedział.- Znajduje się na dnie torby na narzędzia, ale nie możesz go zobaczyć, ponieważ jeszcze na pokładzie statku zalutowałem puszkę, tak jak ci obiecałem. Prawdę mówiąc, nie wiem, co z nim zrobić; może trzeba by go wrzucić do kopalni ogniowej, może tu zostawić. Nie musisz się jednak martwić, Lyro, póki mam go pod swoją opieką, jesteś bezpieczna.

Przy pierwszej okazji dziewczynka zagłębiła rękę w sztywną od mrozu płócienną torbę na narzędzia i wyjęła małą cynową puszkę. Jeszcze zanim jej dotknęła, usłyszała brzęczenie.

Podczas gdy Ojciec Coram rozmawiał z innymi przywódcami, wzięła puszkę, udała się z nią do Iorka Byrnisona i przedstawiła pomysł, który przyszedł jej do głowy w chwili, gdy przypomniała sobie, jak łatwo niedźwiedź wyginał metal osłaniający silnik ciągnika. Iorek wysłuchał dziewczynki, po czym chwycił przykrywkę od puszki na suchary i szybkim ruchem zgiął ją w mały, płaski walec. Lyrę po raz kolejny zdumiała zręczność niedźwiedzia: odmiennie niż większość przedstawicieli swego gatunku, on i członkowie jego rodu mieli nietypowo osadzone pazury kciuków, którymi mogli przytrzymywać przedmioty podczas pracy. Iorek potrafił ponadto łatwo ocenić twardość i giętkość metali; wystarczyło, że teraz zważył kawałek blachy w łapach, zgiął ją lekko, a potem odgiął, przesuwając po powierzchni pazurem, aby zaznaczyć miejsca zgięcia. Tak długo wyginał blachę, aż powstała puszka, do której niedźwiedź dopasował przykrywkę. Na prośbę Lyry wykonał dwa takie pojemniki: jeden tego samego rozmiaru co puszka po tytoniu, drugi nieco większy – aby mieściła się w nim puszka z insektem, obłożona ze wszystkich stron kępkami włosia oraz kawałkami mchów i porostów dla stłumienia dźwięków wydawanych przez mechanicznego szpiega. Mniejsza puszka była tej samej wielkości i kształtu, co aletheiometr.

Kiedy niedźwiedź skończył i zaczął ogryzać zamarznięty na kamień reniferowy udziec, Lyra usiadła obok.

– Iorku – zaczęła – czy jest smutno, gdy się nie ma dajmona? Czy czujesz się samotny?

– Samotny? – powtórzył. – Nie wiem… Ludzie mówią, że jest zimno, ale ja nie wiem, co to znaczy, ponieważ nie marznę. Podobnie jest ze słowem „samotny”. Niedźwiedź został stworzony, by był sam.

– A co z tymi ze Svalbardu? – spytała dziewczynka. – Są ich tam tysiące, prawda? Tak słyszałam.

Niedźwiedź nic nie odpowiedział, przełamał jedynie kość, towarzyszący temu odgłos przypominał pękanie kłody.

– Przepraszam, Iorku – szepnęła Lyra. – Mam nadzieję, że cię nie obraziłam. Jestem po prostu ciekawa. Widzisz, z powodu mojego ojca szczególnie mnie interesują niedźwiedzie ze Svalbardu.

– Kim on jest?

– To Lord Asriel. A one go uwięziły w Svalbardzie. Sądzę, że zdradzili go Grobale i zapłacili niedźwiedziom, aby go pilnowały.

– Nic o tym nie wiem. Nie jestem svalbardzkim niedźwiedziem.

– Sądziłam, że jesteś…

– Nie. Byłem nim kiedyś, ale już nie jestem. Zostałem wyrzucony ze Svalbardu w ramach kary za zabicie innego niedźwiedzia. Pozbawiono mnie stanowiska, bogactw oraz pancerza i wysłano, bym żył na obrzeżach świata ludzi. Walczyłem, kiedy mnie do tego wynajmowano, albo pracowałem, wykonując ciężkie zadania. Wszelkie wspomnienia utopiłem w czystym spirytusie.

– Dlaczego zabiłeś tamtego niedźwiedzia?

– Zrobiłem to w gniewie. Wśród niedźwiedzi zdarza się, że jeden zwraca się przeciwko drugiemu, ja jednak straciłem nad sobą panowanie i go zabiłem, poniosłem więc słuszną karę.

– A byłeś osobą znaną i majętną – zauważyła Lyra ze zdziwieniem. – Dokładnie tak jak mój ojciec, Iorku. Z nim stało się podobnie… Było to tuż po moim urodzeniu. Również kogoś zabił i odebrano mu z tego powodu cały majątek. Stało się to jednakże na długo przedtem, zanim uwięziono go w Svalbardzie, o którym nic nie wiem. Słyszałam jedynie, że znajduje się bardzo daleko na północy… Czy to miejsce jest całe pokryte lodem? Można się tam dostać po zamarzniętym morzu?

– Nie z tego wybrzeża. Od strony południowej morze jest czasami skute lodem, zwykle jednak nie. Potrzebowałabyś łodzi.

– A może balonu?

– Tak, ale balon wymaga odpowiedniego wiatru.

Niedźwiedź ugryzł reniferowy udziec, a Lyra przypomniała sobie czarownice na nocnym niebie i przeleciała jej przez głowę szalona myśl. Nic jednak nie powiedziała, wypytała natomiast Iorka Byrnisona o Svalbard i słuchała chętnie jego opowieści o sunących powoli lodowcach, o skałach i lodowych krach, gdzie przebywają duże stada błyskających kłami morsów, o morzach obfitujących w foki, o narwalach, których długie, białe zęby wystają ponad lodowatą wodę, o wielkim ponurym skalistym wybrzeżu, o wysokich na tysiąc stóp lub wyższych klifach, gdzie gnieżdżą się cuchnące kliwuchy, które atakują przechodzących wędrowców, o szybach wydobywczych kopalni węglowych i kopalniach ogniowych, w których niedźwiedzie-kowale kują żelazo, przekuwając je w zbroje…

– Skoro zabrali ci twój pancerz, Iorku, skąd masz ten?

– Wykułem go sobie w Nowej Zembli z niebiańskiego metalu. Póki tego nie zrobiłem, nie byłem w pełni niedźwiedziem.

Więc możecie wykuwać sobie dusze… – zadumała się Lyra, uświadamiając sobie, że na świecie jest jeszcze wiele rzeczy, o których nie wie. – A kto jest Królem Svalbardu? – ciągnęła. – Czy niedźwiedzie mają Króla?

– Nazywa się Iofur Raknison.

To nazwisko wywołało w umyśle dziewczynki jakieś dalekie skojarzenie. Z pewnością słyszała je już wcześniej, ale gdzie? Nie wymówił go z pewnością niedźwiedź ani żaden z Cyganów… Pamiętała, że głos, który je wymienił, należał do Uczonego, to był głos kogoś pedantycznego, dokładnego i wyniosłego, kogoś z Kolegium Jordana. Lyra skupiła się, próbując sobie przypomnieć. Wiedziała, że bardzo dobrze zna tego człowieka.

Wreszcie sobie przypomniała: Sala Seniorów, Uczeni słuchający Lorda Asriela, a o Iofurze Raknisonie mówił profesor Palmeru. Użył też słowa panserbjorne, którego Lyra nie znała; nie wiedziała też, że Iofur Raknison jest niedźwiedziem. A cóż takiego powiedział profesor? Że król Svalbardu jest próżny i lubi pochlebstwa. Mówił coś jeszcze, ale co? Gdybyż tylko mogła sobie przypomnieć… Jednak od tej pory tak wiele się zdarzyło…

– Jeśli twój ojciec jest więźniem svalbardzkich niedźwiedzi – przerwał jej rozmyślania Iorek Byrnison – nie ucieknie im. Nie ma tam drewna, by mógł zbudować łódź. Choć jeśli jest panem wielkiego rodu, z pewnością traktują go dobrze. Na pewno dali mu dom, służącego, jedzenie i opał.

– Czy niedźwiedzie można pokonać, Iorku?

– Nie.

– A można je oszukać?

Iorek Byrnison przestał ogryzać kość i popatrzył przenikliwie na dziewczynkę. Potem odparł:

– Nigdy nie zdołasz pokonać pancernych niedźwiedzi. Widziałaś przecież mój pancerz. Teraz przyjrzyj się mojej broni.

Odłożył mięso i wyciągnął łapy, wewnętrzną stroną ku górze. Lyra spojrzała uważnie. Czarne łapy pokryte były zrogowaciałą skórą grubości co najmniej cala; wszystkie pazury miały długość przynajmniej równą długości dłoni Lyry i były ostre jak nóż. Iorek pozwolił zdziwionej dziewczynce przebiec po nich palcami.

– Jedno uderzenie i miażdżę łapą foczą czaszkę – dodał – łamię ludzki kręgosłup lub odrywam kończynę. Potrafię też gryźć. Gdybyś mnie nie powstrzymała w Trollesundzie, zrobiłbym miazgę z głowy tamtego mężczyzny. Tyle o naszej sile, a co do oszukania nas… Jest to po prostu niemożliwe. Udowodnić ci? Weź kij i udawaj, że ze mną walczysz.

Lyrze nie trzeba było dwa razy powtarzać. Z chęcią oderwała gałąź ośnieżonego krzewu, odcięła wszystkie boczne odroślą i zaczęła nią smagać na boki niczym rapierem. Iorek Byrnison usiadł na pośladkach i, położywszy przednie łapy na udach, czekał na cios. Dziewczynka podeszła, a następnie zamierzyła się na niedźwiedzia, nie miała jednak szczególnej ochoty go atakować, ponieważ siedząc w bezruchu, wyglądał na nastawionego absolutnie pokojowo. Wywijała więc tylko kijem, nie chcąc uderzyć niedźwiedzia. Mimo że pozorowała atak wielokrotnie, Iorek ani razu nie poruszył się więcej niż o cal.

W końcu zdecydowała się niezbyt mocno go ukłuć. Chciała tylko dotknąć kijem jego brzucha, jednak niedźwiedź błyskawicznym ruchem wyciągnął przed siebie łapę. Kij natychmiast wypadł z ręki dziewczynki i poszybował na bok.

Zaskoczona Lyra ponowiła próbę, ale rezultat był identyczny, Iorek poruszał się o wiele szybciej i pewniej niż ona. W końcu postanowiła uderzyć go naprawdę, atakując kijem niczym floretem, kij jednak ani razu nawet się nie otarł o ciało zwierzęcia. Wydawało się, że niedźwiedź odgaduje jej myśli, nawet zanim sama postanowi, jak postąpić, toteż kiedy usiłowała trafić go w głowę, wielka łapa wyrzucała jej z ręki kij, a kiedy dziewczynka robiła fintę, Iorek wcale się nie poruszał.

Rozwścieczyło to w końcu Lyrę i rozjuszona zaatakowała z furią, machając, dźgając i tnąc, jednak nie udało jej się ani razu dotknąć jego łap, które poruszały się szybko i precyzyjnie, odparowując ciosy.

W końcu dziewczynka przestraszyła się i przestała walczyć. Z powodu grubego ubrania była spocona i wyczerpana; ciężko oddychała, podczas gdy niedźwiedź niewzruszenie siedział na tylnych łapach. Gdyby miał w rękach prawdziwy miecz o morderczym ostrzu nie umiałaby nawet drasnąć swego potężnego przeciwnika.

– Założę się, że potrafisz także łapać kule – wydyszała, po czym wyrzuciła kij. – Jak ci się to udaje?

– Ponieważ nie jestem człowiekiem – odparł. – Dlatego też nigdy nie zdołasz oszukać niedźwiedzia. Widzimy każdy podstęp i pułapkę tak wyraźnie jak własne łapy. Umiemy patrzeć w taki sposób, jakiego ludzie już nie pamiętają. Powinnaś wiedzieć, o czym mówię, jako że potrafisz zrozumieć odpowiedzi czytnika symboli.

– To nie to samo – powiedziała. Bardziej się teraz bała niedźwiedzia niż wtedy, gdy widziała jego gniew.

– Ależ zupełnie to samo – odrzekł. – Z tego, co zrozumiałem, potrafisz interpretować odpowiedzi, ponieważ jesteś dzieckiem. Dorośli już tego nie umieją. Ja i ludzie podczas walki to tak jak ty i dorośli wobec czytnika symboli.

– Może masz rację – powiedziała. Była zakłopotana i zniechęcona. – To znaczy, że gdy dorosnę, nie będę już pamiętała, jak wyjaśnić znaczenie tych obrazków?

– Nie wiem. Nigdy nie widziałem czytnika symboli ani nikogo, kto potrafiłby się nim posługiwać. Może po prostu różnisz się od pozostałych ludzi.

Iorek Byrnison znowu opadł na cztery łapy, chwycił udziec i wrócił do przerwanego posiłku. Lyra rozpięła futro, ale natychmiast poczuła dotkliwe zimno i musiała się ponownie zapiąć. Cały ten epizod bardzo ją zaniepokoił. Miała ochotę zasięgnąć rady aletheiometru, było jednak na to zbyt chłodno, a poza tym Cyganie chcieli już ruszać w drogę. Dziewczynka wzięła więc cynowe puszki wykonane dla niej przez Iorka Byrnisona; pustą włożyła z powrotem do torby na narzędzia Ojca Corama, a tę, w której znajdował się insekt, wsunęła wraz z aletheiometrem do woreczka przy pasie. Była zadowolona, że znowu wyruszają.