Okazja do rozmowy ponownie nadarzyła się w stołówce, kiedy dzieci weszły się napić i zjeść ciastka. Lyra wysłała Pantalaimona w postaci muchy, aby porozmawiał ze Salcilią na ścianie obok ich stolika, podczas gdy ona i Roger spokojnie siedzieli w oddzielnych grupkach. Trudno było rozmawiać, gdy uwaga dajmona skupiona była na czymś innym, więc Lyra piła mleko z ponurą, buntowniczą miną. Połową swego umysłu wsłuchiwała się w rozmowę między dajmonami i niemal nie słyszała, o czym mówią jej towarzyszki, ale w pewnej chwili dotarło do niej, że dziewczynka z jasnymi włosami wymawia znajome nazwisko. Gdy Lyra je usłyszała, bezwiednie usiadła wyprostowana. Było to nazwisko Tony’ego Makariosa. Kiedy uwaga Lyry skierowała się ku blondynce, Pantalaimon musiał przerwać szeptaną konwersację z dajmoną Rogera a Lyra i Roger wsłuchali się w rozmowę na temat zaginionego chłopca.
– A ja wiem, dlaczego go zabrali – szepnęła blondynka do zebranych blisko niej dzieci. – Bo jego dajmon się nie zmieniała. Oni myśleli, że on jest starszy, niż na to wyglądał albo niż mu się wydawało. Prawda jest jednak taka, że dajmona Tony’ego nie zmieniała się zbyt często ponieważ on nie myślał za wiele. Nie był zbyt bystry, ja raz widziałam, jak się zmieniła… Miała na imię Ratter
– Dlaczego oni tak bardzo się interesują dajmonami? – spytała Lyra.
– Tego nikt nie wie – odparła blondynka.
– Ja wiem – odezwał się jeden z chłopców, którzy przysłuchiwali się rozmowie. – Zabijają nasze dajmony, a potem patrzą, czy przeżyjemy.
– Dlaczego robią to samo z kolejnymi dziećmi? – spytał ktoś.
– Wystarczyłoby spróbować raz, nieprawdaż?
– Ja naprawdę wiem, co robią – stwierdziła pierwsza dziewczynka.
Skupiła teraz na sobie uwagę wszystkich. Ponieważ jednak dzieci nie chciały, aby przedstawiciele personelu dowiedzieli się, o czym rozmawiają, musiały przybrać dziwne, na wpół niedbałe, obojętne miny, mimo że słuchały z zachłanną ciekawością.
– Skąd? – spytało któreś z dzieci.
– Byłam z Tonym, kiedy po niego przyszli. Siedzieliśmy w magazynie bielizny – wyjaśniła.
Zarumieniła się mocno. Prawdopodobnie spodziewała się szyderstw i docinków, ale nikt się nie odezwał. Wszystkie dzieci były smutne i żadne się nawet nie uśmiechnęło.
Dziewczynka kontynuowała:
– Siedział cicho, a potem weszła pielęgniarka, ta o bardzo spokojnym głosie, i powiedziała: „Chodź, Tony, wiem, że tam jesteś, chodź, nie skrzywdzimy cię…”. „Co się stanie?”, spytał, a ona odparła: „Po prostu położę cię spać a potem zrobimy ci małą operację, po której obudzisz się cały i zdrów”. Tony jednak nie wierzył. Mówił…
– Otwory! – krzyknął ktoś. – Drążą otwory w naszych głowach jak Tatarzy! Założę się!
– Cicho bądź! Co jeszcze powiedziała pielęgniarka? – wtrąciło się inne dziecko. W tym momencie zebrało się ich wokół stolika ponad tuzin. Dajmony tak samo mocno jak ich właściciele pragnęły poznać odpowiedź na to pytanie. Wszyscy czekali w napięciu, natarczywi i z szeroko otwartymi oczyma.
– Tony chciał wiedzieć, co zamierzają zrobić z Ratter – podjęła blondynka. – A pielęgniarka odparła: „Nic, także będzie spała, dokładnie tak jak w nocy, gdy śpicie oboje”. Tony powiedział: „Zamierzacie ją zabić, prawda? Wiem, że tak jest. Wszyscy wiemy, co tu się dzieje”. Pielęgniarka odparła: „Nie, oczywiście, że nie. To tylko zabieg. Naprawdę małe cięcie. To by cię nawet nie zabolało, ale dla pewności wolimy cię uśpić”.
W całej sali panowała teraz cisza. Nadzorująca pielęgniarka wyszła na moment, a kuchenne okienko było zamknięte, toteż nikt ich nie mógł usłyszeć.
– Jakiego rodzaju cięcie? – spytał jakiś chłopiec.
Mówił cicho przerażonym głosem. – Czy powiedziała, co to za cięcie?
– Nie, powiedziała tylko: „Sprawi ono, że staniesz się doroślejszy”. Dodała, że wszyscy muszą się temu poddać i ze z tego właśnie powodu dajmony dorosłych nie zmieniają postaci tak jak nasze. Że je przycinają, by ustalić jeden i ten sam kształt na zawsze, i że w ten sposób stajemy się dojrzali.
– Ale…
– Czy to znaczy…
– Że niby wszyscy dorośli mieli to cięcie?
– A co z…
Nagle wszystkie głosy umilkły, jak gdyby także ucięte i wszystkie oczy zwróciły się na drzwi. Stała w nich siostra Clara, jak zwykle uprzejma, łagodna i energiczna, obok niej natomiast zobaczyli mężczyznę w białym fartuchu, którego Lyra wcześniej nie widziała.
– Bridget McGinn – powiedział.
Blondynka wstała, drżąc i przyciskając do piersi dajmona w postaci wiewiórki.
– Słucham, proszę pana – odezwała się ledwie słyszalnym głosem.
– Dopij swój napój i chodź z siostrą Clarą – oświadczył. – Reszta dzieci niech biegnie do swoich klas.
Dzieci posłusznie postawiły kubki na wózku z nierdzewnej stali, a następnie wyszły w milczeniu. Na Bridget McGinn nie patrzył nikt poza Lyrą, która dostrzegła, że twarz blondynki jest blada ze strachu.
Resztę przedpołudnia dziewczynki spędziły na gimnastyce. W Stacji znajdowała się mała sala gimnastyczna, ponieważ trudno byłoby ćwiczyć na dworze podczas długiej nocy polarnej. Dzieci pod nadzorem pielęgniarki na zmianę grały tam lub wykonywały ćwiczenia.
Uformowano zespoły i zaczęła się zabawa piłką, a Lyra, która nigdy tak nie grała, początkowo nie bardzo wiedziała, co robić. Ponieważ jednak była szybka i wysportowana, a poza tym posiadała wrodzone cechy przywódcze, wkrótce zdała sobie sprawę, że znajduje w tej zabawie sporą przyjemność. Krzyki dzieci oraz wrzaski i piski dajmonów wypełniły małą salę gimnastyczną, a Lyra szybko zapomniała, jak wiele zła ją otacza. Taki zresztą był cel tych ćwiczeń.
W porze obiadu, kiedy dzieci znowu stały w kolejce do stołówki, Lyra poczuła, że Pantalaimon cmoka na znak, że rozpoznał znajomą osobę. Dziewczynka odwróciła się i tuż za sobą zobaczyła Billy’ego Costę.
– Roger mówił mi, że tu jesteś – mruknął chłopiec.
– Jedzie tu twój brat, John Faa i cała grupa Cyganów – powiedziała. – Zabiorą cię do domu.
Billy niemalże krzyknął głośno z radości, zdołał jednak zmienić krzyk w kaszel.
– Masz mnie nazywać Lizzie – dodała Lyra. – Nie zwracaj się do mnie moim prawdziwym imieniem. I musisz mi powiedzieć wszystko, co wiesz o tym miejscu.
Usiedli przy stoliku we trójkę z Rogerem. Spotkanie w porze obiadowej wydawało się łatwiejsze, ponieważ dzieci przez cały czas chodziły między stolikami i kuchennym okienkiem, a stołówka była zatłoczona. Wśród szczęku noży, widelców i talerzy Billy i Roger opowiedzieli Lyrze to, czego się dowiedzieli. Billy usłyszał od jednej z pielęgniarek, że dzieci, które przeszły operację, zabierane są często do burs położonych dalej na południe; mogło to tłumaczyć, dlaczego Tony Makarios był sam w lesie koło wioski. A Roger miał do powiedzenia coś jeszcze bardziej interesującego.
– Znalazłem kryjówkę – oznajmił z dumą.
– Co takiego? Gdzie?
– Widzisz ten obrazek… – miał na myśli duże zdjęcie tropikalnej plaży. – Jeśli spojrzysz w górny prawy róg, zobaczysz płytę sufitową…
Sufit składał się z wielkich prostokątnych płyt umieszczonych w ramie z metalowych listew, a róg płyty położonej nad obrazkiem lekko się wyginał.