Śnieg był tak gęsty, że nie mogli się szybko poruszać, nie miało to jednak znaczenia, i tak bowiem nikt za nimi nie szedł. Lyra, Roger i Billy wspięli się na zakrzywiony dach jednego z tuneli i znaleźli na nieznanym sobie terenie. W księżycowej poświacie regularne wzgórki i doliny wyglądały osobliwie; pod czarnym niebem cały świat był obsypany bielą i oświetlony przez lampy, które otaczały pusty obszar.
– Czego szukamy? – spytał Billy.
– Nie wiem. Ale chociaż się rozejrzyjmy – odparła Lyra i poprowadziła chłopców do przysadzistego, masywnego budynku stojącego nieco na uboczu. Na rogu świeciło anbaryczne światełko o małej mocy.
Gwar z tyłu był nadal głośny, chociaż nieco odleglejszy. Najwyraźniej dzieci skorzystały ze swobody i Lyra miała nadzieję, że będą się bawić jak najdłużej. Obeszła budynek, szukając okna. Jego dach znajdował się zaledwie mniej więcej siedem stóp nad ziemią; w przeciwieństwie do innych domów, budynek ten nie miał zadaszonego tunelu, który łączyłby go ze Stacją.
Lyra nie znalazła okna, ale dostrzegła drzwi. Widniał na nich wymalowany czerwonymi literami napis: WSTĘP SUROWO WZBRONIONY.
Dziewczynka zamierzała właśnie podjąć próbę otwarcia drzwi, ale zanim nacisnęła klamkę, Roger powiedział:
– Patrzcie! Ptak! Albo…
„Albo” oznaczało wątpliwość, stworzenie bowiem, które runęło z czarnego nieba, wcale nie było ptakiem, Lyra jednak widziała je już wcześniej.
– Dajmon czarownicy!
Gąsior lądował, machając wielkimi skrzydłami i wzbijając tumany śnieżnego pyłu.
– Witam cię, Lyro – zagaił. – Towarzyszyłem ci aż tutaj, chociaż mnie nie widziałaś. Czekałem, abyś wyszła na dwór. Co się dzieje?
Opowiedziała mu szybko.
– Gdzie są Cyganie? – spytała. – Czy John Faa jest bezpieczny? Czy odparto Samojedów?
– Większość Cyganów jest bezpieczna. John Faa został ranny, chociaż niezbyt poważnie. Ludzie, którzy cię tu przywieźli, to łowcy i łupieżcy, często napadający podróżników. Potrafią poruszać się znacznie szybciej niż większe grupy, toteż Cyganie znajdują się jeszcze o dzień drogi stąd.
Dwaj chłopcy patrzyli ze strachem na gąsiora-dajmona i na rozmawiającą z nim Lyrę. Nigdy wcześniej oczywiście nie widzieli dajmona bez właściciela, a o czarownicach nie wiedzieli zbyt dużo.
– Słuchajcie – powiedziała do nich dziewczynka – lepiej idźcie się rozejrzeć. Billy, ty pójdziesz w tamtą stronę, a ty, Roger, obserwuj miejsce, z którego przyszliśmy. Nie jesteśmy daleko od nich.
Chłopcy pobiegli, aby spełnić jej polecenia, a wtedy Lyra odwróciła się ponownie do drzwi.
– Dlaczego chcesz tam wejść? – spytał gąsior.
– Chodzi o to, czym ci ludzie zajmują się tu, w Bolvangarze. Odcinają… – zniżyła głos. -…odcinają ludziom dajmony. Dzieciom. Sądzę, że mogą to robić właśnie w tym budynku. A w każdym razie na pewno coś tutaj jest i zamierzam sprawdzić, co to takiego. Tyle że drzwi są zamknięte…
– Mogę je otworzyć – stwierdził gąsior i uderzył raz czy dwa razy skrzydłami, wzbijając w górę śnieg przy drzwiach, a dziewczynka usłyszała zgrzyt obracanego zamka.
– Wchodź ostrożnie – doradził dajmon.
Lyra pociągnęła drzwi ku sobie; otwierając je, odsunęła leżący śnieg, po czym wślizgnęła się do środka Gąsior-dajmon wszedł za nią. Pantalaimon był poruszony i przerażony, nie chciał jednak, aby dajmon czarownicy dostrzegł jego strach, toteż przyfrunął do piersi Lyry i schronił się pod jej futrem.
W chwili, gdy oczy Lyry przyzwyczaiły się do światła, dziewczynka zrozumiała przyczynę zachowania swego dajmona.
W szeregu szklanych gablotek na półkach pod ścianami znajdowały się dajmony „oderwanych” dzieci: widmowe kształty kotów, ptaków, szczurów lub innych stworzeń; wszystkie były bardzo oszołomione, przerażone i niemal tak słabo widoczne jak dym.
Gąsior wydał z siebie gniewny okrzyk, a Lyra zawołała do trzymanego kurczowo przy piersi Pantalaimona:
– Nie patrz! Nie patrz!
– Gdzie są właściciele tych dajmonów? – spytał gąsior, trzęsąc się z wściekłości.
Lyra opowiedziała nieśmiało o swoim spotkaniu z małym Tonym Makariosem i patrzyła przez ramię na biedne uwięzione dajmony, które gromadziły się z przodu gablot, przyciskając do szkła niemal przezroczyste łepki. Lyra słyszała ciche krzyki bólu i cierpienia. W mrocznym świetle słabych anbarycznych żarówek była w stanie dostrzec, że na każdej gablocie znajduje się kartka z nazwiskiem. Na jednej z czterech czy pięciu pustych gablot widniał napis: „Tony Makarios”.
– Chcę wypuścić te biedne istoty! – krzyknęła szaleńczo – Rozbiję szkło i je wypuszczę…
Rozejrzała się wokół za jakimś ciężkim przedmiotem, niczego jednak nie znalazła.
– Poczekaj – powiedział wówczas gąsior. Był dajmonem czarownicy, osobnikiem dużo starszym od dziewczynki i silniejszym, musiała go więc posłuchać.
– Trzeba zrobić to w taki sposób, aby tamci ludzie sądzili, że ktoś z nich po prostu zapomniał zamknąć pomieszczenie na klucz i zostawił pootwierane klatki – wyjaśnił. – Gdyby zobaczyli stłuczone szkło i ślady stóp na śniegu, sądzisz, że nie znaleźliby odpowiedzialnej za to osoby? Jak długo, twoim zdaniem, byłabyś bezpieczna? A musisz przecież wytrwać do czasu, aż przybędą Cyganie. Teraz zrób dokładnie to, co powiem: weź garść śniegu, a kiedy dam ci znak, rzuć trochę po kolei na każdą klatkę.
Lyra wybiegła na zewnątrz. Roger i Billy nadal stali na czatach, a z terenu przed budynkami ciągle dochodziły odgłosy pisków i śmiechów. Minęło wszakże dopiero kilka minut.
Dziewczynka obiema rękami chwyciła wielką garść lekkiego, sypkiego śniegu, a potem wróciła do ptaka. Rzuciła trochę śniegu na każdą klatkę, a wtedy z gardła gąsiora wydobyło się mlaśnięcie i zatrzaski gablot rozwarły się.
Kiedy otworzyła wszystkie klatki, podniosła przednią szybkę pierwszej, oswobadzając słabą samiczkę wróbla, która natychmiast upadła na ziemię, ponieważ nie miała siły latać. Gąsior z czułością pochylił się nad nią i trącił ją dziobem, a wtedy wróbel zmienił się w mysz, która słaniała się zakłopotana. Pantalaimon zeskoczył, aby ją pocieszyć.
Lyra pracowała szybko i w krótkim czasie wszystkie dajmony znalazły się na wolności. Niektóre usiłowały mówić, zebrawszy się u jej stóp, i nawet próbowały szarpać jej sztylpy, chociaż powstrzymywało je tabu. Dziewczynka wiedziała, dlaczego się tak zachowują – biedne istoty tęskniły za bliskim, ludzkim ciepłem ciał swoich właścicieli; podobnie jak czasami Pantalaimon, pragnęły, by przycisnąć je do piersi.
– Teraz szybko – polecił gąsior. – Lyro, musisz pobiec z powrotem i wmieszać się w tłum dzieci. Bądź dzielna. Cyganie przybędą najszybciej, jak to możliwe. Muszę pomóc tym biednym dajmonom odnaleźć ich właścicieli… – Podszedł bliżej i powiedział cicho: – Ale nigdy już ponownie nie staną się jednością, zostali bowiem rozłączeni na zawsze. Jest to najnikczemniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem… Nie ma czasu, nie zacieraj więc swoich śladów. Sam to zrobię. Pospiesz się…
– Och, poczekaj! Zanim odejdę, proszę, powiedz mi… Czarownice… latają, prawda? Nie śniło mi się, gdy widziałam je pewnej nocy na niebie?
– Nie, dziecko. Ale dlaczego pytasz?
– Czy mogłyby pociągnąć balon?
– Bez wątpienia, lecz…