Выбрать главу

– Czy Serafina Pekkala tu przyleci?

– Nie ma teraz czasu, aby wyjaśniać politykę narodów czarownic. Mamy do czynienia z potężnymi siłami, a Serafina Pekkala musi strzec interesów swego klanu. Nie można jednak pozwolić, aby rozprzestrzeniło się zło, które dzieje się tutaj… Lyro, musisz już wracać. Biegnij!

Lyra ruszyła pędem, a Roger, który z szeroko otwartymi oczyma obserwował, jak widmowe dajmony wylatują z budynku, przedzierał się w stronę dziewczynki przez gęsty śnieg.

– One są… Tak jak w krypcie w Jordanie… To dajmony!

– Tak, ale cicho sza. Nie mów o tym Billy’emu. Nie mów na razie nikomu. Wracajmy.

Stojący za nimi gąsior uderzał potężnie skrzydłami, zasypując śniegiem ślady, które zostawili. Wokół ptaka zbierały się samotne dajmony; krzyczały smutno z poczucia straty i tęsknoty. Kiedy gąsior skończył zacierać ślady butów, odwrócił się do stada zgromadzonych blisko niego bladych dajmonów. Przemówił do nich, a one, jeden po drugim, zmieniały postacie (chociaż widać było, że kosztuje je to bardzo wiele wysiłku), aż wszystkie stały się ptakami i jak świeżo opierzone pisklęta podążyły za dajmonem czarownicy. Trzepotały przy tym skrzydłami, upadały, biegły za gąsiorem przez śnieg; Wreszcie, z wielkim trudem, unosiły się w powietrze, tworząc nierówną linię; widmowe i upiorne na tle bardzo ciemnego nieba, powoli nabierały wysokości. Niektóre z nich były słabe i chore, a inne nagle traciły zapał i zaczynały opadać – w takiej sytuacji jednak wspaniały siwy gąsior odwracał się i zachęcał nieszczęsnego dajmona do dalszego lotu. Po dłuższej chwili cały ich klucz zniknął w głębokich ciemnościach.

Roger szarpał Lyrę za ramię.

– Szybko! – krzyknął. – Są prawie gotowi.

Ruszyli z powrotem, aby się przyłączyć do Billy’ego, który kiwał do nich zza narożnika głównego budynku. Dzieci były zmęczone, a może dorosłym udało się częściowo odzyskać kontrolę, w każdym razie chłopcy i dziewczęta stali już w nierównej kolejce przed głównymi drzwiami, poszturchując się i przepychając. Lyra i jej dwaj towarzysze wyślizgnęli się zza rogu i wmieszali w tłum. Zanim się rozstali, Lyra powiedziała:

– Rozpowiedzcie wśród chłopców, że mają być w każdej chwili gotowi do ucieczki. Zawiadomimy ich, gdzie się znajdują ich kurtki i buty, a oni muszą być przygotowani na natychmiastową ucieczkę, gdy tylko otrzymają sygnał. I niech zachowają tę informację w absolutnej tajemnicy. Rozumiecie?

Billy skinął głową, a Roger zapytał:

– Jaki to będzie sygnał?

– Dzwonek alarmu przeciwpożarowego – odparła Lyra. – Kiedy nadejdzie czas, włączę go.

Czekali, aż zostaną policzeni. Gdyby ludzie z Rady Oblacyjnej mieli coś wspólnego ze szkolnictwem, z pewnością potrafiliby lepiej zaaranżować ćwiczenia: ponieważ jednak nie podzielono dzieci na grupy, trzeba było odczytać całą listę nazwisk i sprawdzić, czy są wszyscy, oczywiście, listy tej nie przygotowano w porządku alfabetycznym. Żaden z dorosłych nie umiał również utrzymać w ryzach tak dużej liczby dzieci. Nadal panowało więc zamieszanie, mimo że wszystkie stały już niemal zupełnie spokojnie.

Lyra obserwowała dorosłych i zauważyła ich ślamazarność. Jasne było, że sobie nie radzą. Byli niezdarni i opieszali. Zarządzili ćwiczenia przeciwpożarowe, ale nie mieli pojęcia, gdzie należy przechowywać okrycia, nie potrafili też skłonić dzieci, by stały spokojnie w rzędach. Dziewczynka dostrzegła to wszystko i pomyślała, że może wykorzystać ich niezaradność.

Prawie skończyli czytać listę, kiedy znowu coś odciągnęło ich uwagę. Z punktu widzenia Lyry stało się najgorsze.

Dziewczynka wraz z innymi usłyszała nowy dźwięk. Głowy zebranych zaczęły się podnosić i lustrować ciemne niebo w poszukiwaniu zeppelina, którego gazowy silnik głośno warkotał w nieruchomym powietrzu.

Na szczęście nadlatywał z kierunku przeciwnego niż ten, w którym odleciał siwy gąsior, ale był to jedyny pocieszający szczegół.

Maszyna szybko się zbliżała, a wówczas przez tłum przeszedł szmer podniecenia. Duży, smukły, srebrny obiekt pojawił się nad aleją świateł, zapaliły się też światła zeppelina od dzioba ku ogonowi, a pod kadłubem dostrzec można było kabinę.

Pilot zmniejszył prędkość i rozpoczął skomplikowany manewr obniżania wysokości. Lyra dowiedziała się teraz, do czego służył gruby maszt: był to, rzecz jasna, maszt cumowniczy. Kiedy dorośli wprowadzili dzieci do wnętrza budynku (wszystkie stale odwracały się i obserwowały sterowiec), przedstawiciele personelu wspięli się po drabinkach na maszt i zaczęli mocować liny cumownicze. Silnik ryczał, śnieg wirował, unosząc się z ziemi, a w oknach kabiny pojawiły się twarze pasażerów.

Lyra przyjrzała im się. Nie było mowy o pomyłce, Pantalaimon całym ciałem przylgnął do swojej właścicielki, zmienił się w żbika i zasyczał nienawistnie, ponieważ w oknie dostrzegł piękną ciemnowłosą głowę pani Coulter; na kolanach matki dziewczynki spoczywał dajmon w kolorze złota.

Srebrna gilotyna

Lyra natychmiast ukryła głowę pod kapturem z rosomaka i, powłócząc nogami, weszła przez podwójne drzwi wraz z innymi dziećmi. Pomyślała, że będzie miała później wystarczająco dużo czasu, aby się martwić o to, co powie, kiedy stanie twarzą w twarz z matką; wcześniej czekało ją inne zadanie, z którym musiała sobie poradzić – trzeba było ukryć ubranie tam, skąd będzie mogła wziąć je w każdej chwili, nie pytając nikogo o pozwolenie.

Na szczęście w budynku panował chaos. Dorośli popędzali dzieci, chcąc opróżnić korytarz dla gości z zeppelina, toteż nikt nie patrzył na Lyrę. Dziewczynka zdjęła płaszcz, getry i buty i zwinęła wszystko w jak najmniejszy tobołek, a następnie zaczęła się przepychać przez zatłoczone korytarze do sypialni.

Gdy znalazła się w środku, szybkim ruchem pchnęła do narożnika szafkę, stanęła na niej i próbowała unieść w górę jedną z sufitowych płyt. Płyta podniosła się, dokładnie tak jak mówił Roger; Lyra wsunęła w powstały otwór buty i getry. Po chwili zastanowienia wyjęła z woreczka aletheiometr i ukryła go w najgłębszej kieszeni futra, które również umieściła w skrytce w suficie.

Zeskoczyła, ustawiła szafkę na miejscu i szepnęła do Pantalaimona:

– Zanim nas zauważy, musimy po prostu udawać niezbyt rozgarniętych, a potem powiemy, że nas porwano. Ani słowa o Cyganach, a zwłaszcza o Iorku Byrnisonie.

Lyra zdała sobie właśnie sprawę z czegoś, o czym dotąd nie miała pojęcia: że najbardziej boi się pani Coulter. Ze wszystkimi pozostałymi sprawami, nawet z odrażającym procesem rozdzielania dajmonów i ludzi, potrafiła się jakoś pogodzić; była dostatecznie silna, jednak myśl o tej słodkiej twarzy i łagodnym głosie oraz widok złotej swawolnej małpy wystarczały, by bladła, czuła mdłości i zawroty głowy.

Na szczęście Cyganie byli niedaleko. Pomyśl o tym, powiedziała do siebie dziewczynka. Myśl o Iorku Byrnisonie. I nie zdradź się, dodała w myślach, po czym ruszyła ku stołówce, z której dochodziły głośne hałasy.

Dzieci stały w kolejce po gorące napoje. Niektóre ciągle jeszcze miały na sobie skafandry ze wzmocnionego jedwabiu. Wszystkie rozmowy dotyczyły zeppelina i jego pasażerki.

– To była ona!… Z małpą-dajmonem…

– Ciebie także porwała?

– Obiecała, że napisze do mojej mamy i taty, ale założę się, że tego nie zrobiła…

– Nigdy nam nie powiedziała o zabitych dzieciach. Nigdy ani słowa.

– Najgorszy jest ten małpiszon… Schwytał moją Karossę i prawie ją zabił… Czułem się taki słaby…

Dzieci najwyraźniej były równie przerażone jak Lyra.

Odnalazła stolik Annie i pozostałych koleżanek i usiadła przy nim.