Выбрать главу

– Chyba przesadzasz…

– Ależ przypomnij sobie pierwsze eksperymenty! Pamiętasz, jak się niecierpliwiła, aby zobaczyć rozdzielenie…

Lyra nie mogła się powstrzymać i cichy krzyk wydobył się z jej ust, a jednocześnie – ponieważ była spięta i rozdygotana – niechcący uderzyła stopą o metalową podporę.

– Co to było?

– Coś w suficie…

– Szybko!

Dziewczynka usłyszała łoskot przewracanych krzeseł, tupot biegnących nóg, szuranie przesuwanego po podłodze stołu. Próbowała rzucić się do ucieczki, ale znajdowała się w zbyt małej przestrzeni i zdołała się przesunąć po suficie zaledwie o kilka jardów, kiedy płyta obok niej uniosła się i w otworze pojawiła się twarz zaskoczonego mężczyzny. Byli tak blisko siebie, że Lyra mogłaby policzyć wszystkie włosy w jego wąsie. Mężczyzna był niemal tak samo przerażony jak ona, miał jednak większą swobodę ruchów, toteż szybko wsunął rękę w szczelinę i chwycił dziewczynkę za ramię.

– To dziecko!

– Nie pozwól mu uciec…

Lyra zatopiła zęby w wielką piegowatą dłoń. Mężczyzna krzyknął, lecz jej nie puścił, nawet gdy ugryzła go do krwi. Pantalaimon warczał i prychał, nic jednak nie pomagało, jako że napastnik był o wiele silniejszy niż dziewczynka, a poza tym ciągnął tak mocno, aż musiała rozluźnić uchwyt drugiej ręki, którą rozpaczliwie i kurczowo trzymała się podpory. Górną połową ciała znajdowała się już w sali.

Nie wydała z siebie jeszcze żadnego dźwięku. Trzymając nogi ponad ostrą metalową krawędzią, szarpała się, drapała, gryzła, szczypała i pluła z zajadłą furią. Mężczyźni sapali, charczeli z bólu lub wysiłku, jednak przez cały czas ciągnęli ją w dół.

Nagle Lyra poczuła się tak, jak gdyby opuściły ją wszystkie siły.

Wydawało jej się, że jakaś dziwna ręka sięgnęła wprost do jej wnętrza i pozbawiła dziewczynkę najcenniejszej mocy.

Poczuła osobliwą słabość, oszołomienie i zmęczenie. Osłabiona walką z wysiłkiem dostrzegła, co się stało. Jeden z mężczyzn trzymał Pantalaimona!

Chwycił go w ręce, a jej biedny dajmon trząsł się i niemal odchodził od zmysłów z przerażenia i odrazy. Przybrał wcześniej postać żbika i teraz jego futro zmatowiało z osłabienia, niemal strzelając iskrami prądu anbarycznego… Wyrywał się do swojej pani, a ona wyciągała do niego ręce…

Upadli na podłogę. Byli bezbronni.

Dziewczynka całą sobą poczuła dłonie, które dotykały jej dajmona… A było to przecież zakazane! Nie wolno tknąć dajmona innej osoby! To było złe!

– Przyszła tu sama?

Mężczyzna wpatrywał się w sufit.

– Chyba tak…

– Kto to jest?

– Nowe dziecko.

– To, które Samojedzi…

– Tak.

– Nie przypuszczasz, że to ona… te dajmony…

– Możliwe. Ale z pewnością nie sama, prawda?

– Czy powinniśmy powiedzieć…

– Sądzę, że to by pogorszyło sprawę…

– Zgadzam się. Lepiej, żeby Coulter się nie dowiedziała.

– Ale co zrobimy?

– Mała nie może wrócić do innych dzieci.

– Tak, to niemożliwe!

– Zdaje mi się, że możemy zrobić tylko jedno.

– Od razu? Teraz?

– Musimy. Nie można tego tak zostawić do rana. Coulter chce obserwować eksperyment.

– Możemy to zrobić sami. Nie ma potrzeby informować dodatkowych osób.

Mężczyzna, który był tu chyba najważniejszy, ten, który nie trzymał ani Lyry, ani Pantalaimona, postukał paznokciem kciuka w przednie zęby. Jego oczy stale się poruszały, rzucając nerwowe spojrzenia na wszystkie strony. W końcu skinął głową.

– Tak. Zróbmy to zaraz – powiedział. – W przeciwnym razie mała wszystko wygada. A zabieg przynajmniej temu przeszkodzi. Nie będzie pamiętała, kim jest, co widziała i słyszała… Do dzieła.

Lyra nie była w stanie się odezwać. Ledwie mogła oddychać. Dała się poprowadzić przez Stację, pustymi, białymi korytarzami, obok pokojów szumiących od anbarycznej mocy, obok sypialni, w których spały dzieci, a przy nich, na poduszkach spoczywały dajmony, dzieląc sny swoich właścicieli. Przez całą drogę dziewczynka obserwowała Pantalaimona, a on wyciągał do niej łapki; nie przestawali patrzeć sobie w oczy.

Nagle znaleźli się przed drzwiami, które otworzono za pomocą wielkiego koła. Rozległ się syk powietrza i oczom Lyry ukazała się jasno oświetlona komora, oślepiająca bielą kafli i elementami ze stali nierdzewnej. Strach, odczuwany przez dziewczynkę, sprawiał jej niemal fizyczny ból, który zresztą stał się prawdziwy, kiedy mężczyźni odciągnęli Lyrę od Pantalaimona i ustawili ich po przeciwnych stronach wielkiej przegrody z jasnosrebrnej siatki, nad którą znajdowało się ogromne ostrze tej samej metalicznej barwy. Miało rozdzielić ich na zawsze.

Lyrze wrócił w końcu głos i wrzasnęła. Krzyk odbił się echem od lśniących powierzchni, było jednak za późno, ponieważ ciężkie drzwi zamknęły się już z sykiem. Teraz, nawet gdyby krzyczała przez wiele godzin, żaden dźwięk i tak nie byłby słyszalny poza pomieszczeniem.

Pantalaimon zareagował natychmiast. Zmieniając kształty, stał się lwem, później orłem – zdołał się wyswobodzić z trzymających go mocnych rąk i rzucił się na mężczyzn, zajadle drapiąc pazurami i gwałtownie uderzając wielkimi skrzydłami, po czym przybierał postacie wilka, niedźwiedzia, tchórza… I rzucał się, warczał, drapał. Kolejne transformacje następowały po sobie zbyt szybko, aby je rozróżnić, a Pantalaimon skakał, latał, uchylał się, przemieszczając z jednego miejsca w drugie, podczas gdy mężczyźni niezdarnie i bezradnie machali rękoma, chwytając jedynie puste powietrze.

Niestety napastnicy również mieli dajmony, toteż Lyra i Pantalaimon mieli przeciwko sobie nie trzech wrogów; ale sześcioro. Wyglądało na to, że borsuk, sowa i pawian równie mocno jak ich właściciele pragną dopaść Pantalaimona, mimo że dziewczynka krzyczała do nich:

– Dlaczego?! Dlaczego to robicie?! Wstawcie się za nami! Nie powinniście im pomagać!

Lyra kopała i gryzła jeszcze bardziej zajadle, póki trzymający ją mężczyzna nie stracił oddechu – wtedy rozluźnił na chwilę uścisk i dziewczynka uwolniła się Pantalaimon natychmiast skoczył ku niej jak iskra, Lyra porwała go w objęcia i przytuliła do obolałej piersi, a on wbił żbicze pazury w jej ciało; każde ukłucie bólu sprawiało jej teraz niemal przyjemność.

– Nigdy! Przenigdy! – krzyczała. Oparła się o ścianę, gotowa bronić go aż do śmierci obojga.

Rzucili się na nią ponownie: trzech brutalnych mężczyzn przeciwko oszołomionemu i przerażonemu dziecku. Oderwali od niej Pantalaimona. Ją umieścili po jednej stronie metalowej siatki, a jego – szarpiącego się bezgłośnie – ciągnęli na drugą stronę. Rozdzielono ich, ale Pantalaimon ciągle jeszcze był częścią jej istoty; nadal byli połączeni. Jeszcze przez mniej więcej sekundę dajmon miał być jej duszą.

Mimo sapania mężczyzn oraz głośnego, dzikiego skowytu jej dajmona, dziewczynka usłyszała jakiś szum i dostrzegła, jak jeden z mężczyzn (krwawiąc z nosa) zaczyna włączać jakieś przełączniki. Pozostali dwaj patrzyli w górę i jej oczy podążyły za ich wzrokiem. Wielkie, jasnosrebrne ostrze powoli opadało i błyskało, odbijając światło. Lyra pomyślała, że to ostatni moment w jej pełnym życiu.

– Co tu się dzieje?

Miły, śpiewny głos. Jej głos! Nagle wszystko się zatrzymało.

– Co robicie? I kim jest to dziec…

Pani Coulter nie dokończyła ostatniego słowa, ponieważ nagle rozpoznała Lyrę. Przez łzy dziewczynka zobaczyła, że kobieta zachwiała się i kurczowo chwyciła ławki; jej piękna, wręcz doskonała twarz skrzywiła się w grymasie wstrętu i przerażenia.

– Lyro… – wyszeptała.