Выбрать главу

Złota małpa błyskawicznie oderwała się od boku swej właścicielki i wyszarpnęła Pantalaimona zza siatki; Lyra wydostała się sama. Pantalaimon wyrwał się z troskliwych łap dajmona pani Coulter i rzucił się w ramiona swej właścicielki.

– Nigdy, nigdy… – wydyszała dziewczynka w kocie futro; Pantalaimon przycisnął się do jej piersi i ich serca zabiły zgodnym rytmem.

Przylgnęli do siebie niczym ocaleni z morskiej katastrofy drżący na pustym wybrzeżu rozbitkowie. Lyra niewyraźnie słyszała głos pani Coulter, która rozmawiała z mężczyznami, nie potrafiła jednak nawet zinterpretować jej tonu. Potem kobieta i dziewczynka wyszły z tej potwornej sali; pani Coulter na wpół niosła, na wpół podtrzymywała Lyrę podczas drogi korytarzem. Wreszcie pojawiły się drzwi, za którymi znajdowała się sypialnia, Lyra poczuła zapach perfum i zobaczyła łagodne światło.

Pani Coulter delikatnie położyła córkę na łóżku. Lyra otaczała ramieniem Pantalaimona z taką siłą, że aż cała się trzęsła. Czuła dłoń głaskającą ją po głowie.

– Moje drogie, kochane dziecko – odezwał się słodki glos. – W jaki sposób tu trafiłaś?

Czarownice

Lyra mimowolnie jęczała i drżała. Miała wrażenie, jak gdyby ktoś wyciągnął ją przed chwilą z tak zimnej wody, że jej serce zdążyło nieomal zamarznąć. Pantalaimon leżał na jej gołej skórze, pod ubraniem, częściowo tylko skupiony na uczuciu do niej, ale jednocześnie przez cały czas wpatrzony w pochłoniętą przygotowywaniem jakiejś mikstury panią Coulter oraz w złotą małpę, której twarde małe pazurki przesunęły się po ciele Lyry tak lekko i szybko, że tylko Pantalaimon mógł to zauważyć. Małpa wyczuła przy talii dziewczynki nieprzemakalny woreczek z puszką.

– Usiądź, moja droga, i wypij to – powiedziała pani Coulter i delikatne ramię otoczyło plecy dziewczynki i pomogło jej się podnieść.

Lyra zacisnęła zęby, ale rozluźniła je niemal natychmiast, gdy Pantalaimon przekazał jej myśclass="underline" będziemy bezpieczni jedynie tak długo, jak długo będziemy udawać. Dziewczynka otworzyła oczy i stwierdziła, że są wypełnione łzami. Ku swemu zaskoczeniu i wstydowi zaczęła szlochać.

Pani Coulter powiedziała coś ze współczuciem, a potem wsunęła kubek z napojem w łapkę małpy i wytarła Lyrze oczy pachnącą chusteczką.

– Płacz, jak długo chcesz, kochanie – powiedziała łagodnie, a dziewczynka postanowiła jak najszybciej przestać. Starała się powstrzymać łzy, zacisnęła więc usta i zdławiła szloch, który ciągle wstrząsał jej piersią.

Pantalaimon grał w ustaloną grę, którą można by nazwać: „okpij ich i wystrychnij na dudków”. Zmienił się w mysz, opuścił rękę Lyry, bojaźliwie podpełzł do małpy i powąchał napój, który trzymała w łapie. Był to zwykły napar z rumianku, nic więcej. Pantalaimon wszedł więc z powrotem na ramię Lyry i szepnął:

– Wypij to.

Dziewczynka usiadła i wzięła w obie ręce gorący kubek, na przemian dmuchając, aby ostudzić płyn, i pijąc go małymi łykami. Oczy miała spuszczone. Musiała udawać bardziej niż kiedykolwiek.

– Lyro, kochanie – mruknęła pani Coulter, głaszcząc ją po włosach. – Już myślałam, że na zawsze cię utraciłam! Co się stało? Zgubiłaś się? Ktoś porwał cię z mieszkania?

– Ta-ak – szepnęła Lyra.

– Kto to był, moja droga?

– Mężczyzna i kobieta.

– Spośród gości na przyjęciu?

– Tak sądzę. Powiedzieli, że pani potrzebuje czegoś z dołu, więc poszłam to przynieść, a wtedy złapali mnie i wywieźli gdzieś samochodem. Kiedy auto się zatrzymało, wyskoczyłam szybko, uciekłam i nigdy mnie nie złapali. Tyle że nie wiedziałam, gdzie jestem…

Kolejny szloch, tym razem słabszy, wstrząsnął nią na krótko, i Lyra z łatwością mogła udawać, że jej płacz wywołała własna opowieść.

– Więc błądziłam i próbowałam znaleźć drogę powrotną, a wtedy schwytali mnie Grobale… Wepchnęli mnie do ciężarówki z innymi dziećmi i zabrali gdzieś do dużego budynku, nie wiem gdzie…

Z każdą upływającą sekundą, z każdym wypowiadanym zdaniem dziewczynka czuła, jak wracają jej siły. Teraz, kiedy robiła coś równocześnie trudnego, swojskiego i nieprzewidywalnego w skutkach, czyli kłamała, czuła znowu jakąś władzę, miała to samo skomplikowane poczucie kontroli, jakie dawał jej aletheiometr. Miała zachować ostrożność, aby nie powiedzieć jakiejś oczywistej bzdury, trzeba było mówić ogólnikowo na temat pewnych spraw i na poczekaniu wymyślić mające pozory prawdopodobieństwa szczegóły: jednym słowem musiała stworzyć oryginalną opowieść.

– Jak długo cię trzymali w tym budynku? – spytała pani Coulter.

Rejs Lyry z Cyganami wzdłuż kanałów zajął kilka tygodni: teraz trzeba było się wyliczyć z tego czasu, dziewczynka wymyśliła więc podróż z Grobalami do Trollesundu, potem przedstawiła ucieczkę, szczegółowo opisując miasto, opowiedziała o długim czasie, jaki spędziła jako sprzątaczka w barze Einarssona, a później o tymczasowej pracy dla rodziny farmerów w głębi kraju, wreszcie o schwytaniu przez Samojedów i podróży do Bolvangaru.

– I chcieli… Zamierzali odciąć…

– Cicho, moja droga, cicho. Dowiem się, co się dzieje.

– Ale dlaczego chcieli tak mnie skrzywdzić? Nigdy nie zrobiłam nic złego! Wszystkie dzieciaki boją się tego, co tu się dzieje, i nikt nic nie wie na pewno. To straszne! Najgorsze ze wszystkiego… Dlaczego to robią, pani Coulter? Czemu są tacy okrutni?

– No, już dobrze, uspokój się… Przy mnie jesteś bezpieczna, moja droga. Nigdy ci tego nie zrobią. Teraz, kiedy wiem, że jesteś tutaj, nigdy już nie znajdziesz się w niebezpieczeństwie. Nikt cię nie skrzywdzi, Lyro, kochanie. Nikt cię nigdy nie zrani…

– Ale robią to innym dzieciom! Dlaczego?

– Ach, moja kochana…

– Chodzi o Pył, prawda?

– Czy tak ci powiedzieli? Lekarze? Powiedzieli ci o Pyle?

– Dzieci o nim wiedzą. Wszystkie stale o nim rozmawiają, chociaż żadne dokładnie niczego nie wie! A mnie prawie to zrobili… Musi mi pani powiedzieć! Nie ma pani prawa trzymać tego w tajemnicy! Już nie!

– Lyro… Lyro, kochanie, to są ważne, trudne sprawy… Pył i inne problemy. Dzieci nie powinny się tym martwić. Lekarze robią to dla ich dobra, moja kochana. Pył jest czymś złym, niewłaściwym, niegodziwym i nikczemnym. Dorośli i ich dajmony są już zarażeni Pyłem, nie ma dla nich ratunku. Jest za późno. Im już nie można pomóc… Natomiast szybka operacja u dziecka sprawia, że staje się ono bezpieczne. Pył nigdy go już nie dosięgnie. Dzieci są bezpieczne, szczęśliwe i…

Lyra pomyślała o małym Tonym Makariosie. Pochyliła się nagle do przodu i poczuła mdłości… Pani Coulter odsunęła się i czekała, aż dziewczynka poczuje się lepiej.

– Już w porządku, moja droga? Idź do łazienki…

Lyra przełknęła z trudem ślinę i otarła oczy.

– Nie musicie nam tego robić – powiedziała. – Po prostu zostawcie nas w spokoju. Założę się, że gdyby Lord Asriel wiedział, co robicie, nie pozwoliłby wam na to. Wam nie przeszkadza Pył, ani jemu, ani tobie, Rektorowi Jordana i wszystkim innym dorosłym… Jakoś z nim żyjecie. Kiedy tylko się stąd wydostanę, powiem o tym wszystkim dzieciom na świecie. A poza tym, skoro ten zabieg jest taki konieczny, dlaczego nie pozwoliła Pani, aby wykonali go na mnie? Gdyby był dobry, nie przeszkodziłaby im pani. Wręcz przeciwnie, byłaby pani zadowolona.

Pani Coulter potrząsnęła głową i uśmiechnęła się smutnym, mądrym uśmiechem.

– Kochanie – zaczęła – wiele dobrych rzeczy czasem nas rani i to naturalne, że niektórych to niepokoi, że ciebie przeraża… Ale to nie znaczy, że zabiera ci się dajmona. On ciągle z tobą jest! O mój Boże, wielu tutejszych dorosłych przeszło tę operację. Pielęgniarki wyglądają na szczęśliwe, nie sądzisz?