Выбрать главу

Usiadła z Pantalaimonem na ramieniu i pomacała ubranie, szukając aletheiometru.

– Chyba się trochę poobijał, Pan – szepnęła. – Mam nadzieję, że nadal działa.

Pantalaimon sfrunął do jej nadgarstka i usiadł tam, przyświecając swej pani, która w tym czasie skupiała myśli na urządzeniu. Uświadomiła sobie niezwykłość swego talentu, dzięki któremu potrafiła mimo niebezpieczeństwa skoncentrować się na interpretacji odpowiedzi aletheiometru. Czuła się tak mocno z nim związana, że nawet najbardziej skomplikowane pytania natychmiast przekształcały się w niezbędne symbole. Obsługa aletheiometru przychodziła jej w sposób tak naturalny jak nakazywanie mięśniom, by poruszały kończynami: prawie o tym nie myślała.

Lyra ustawiła wskazówki i zadała pytanie:

– Gdzie jest Iorek?

Odpowiedź przyszła natychmiast:

– O dzień drogi stąd, tam bowiem doleciał balon po moim upadku. Spieszy jednak w naszą stronę.

– A Roger?

– Z Iorkiem.

– Co zrobi Iorek?

– Zamierza się dostać do pałacu i uratować mnie na przekór wszelkim trudnościom.

Dziewczynka odłożyła aletheiometr. Była jeszcze bardziej zaniepokojona niż przedtem.

– Nie przepuszczą go, prawda? – zapytała swego dajmona. – Jest ich tu zbyt wielu. Chciałabym być czarownicą, Pan, wtedy mógłbyś ode mnie odlecieć, znaleźć Iorka i przekazać mu wiadomość… I moglibyśmy wymyślić odpowiedni plan…

Nagle Lyrę przeraziło coś jak nigdy w życiu, nieznany męski głos przemówił bowiem w ciemnościach o kilka stóp od niej.

– Kim jesteś? – spytał.

Skoczyła na równe nogi, krzycząc z trwogi. Pantalaimon od razu zmienił się w nietoperza, piszczał i latał nad głową swej pani, która oparła się o ścianę.

– Mów! – mężczyzna odezwał się ponownie. – Kto tu jest? Odezwij się! No dalej, mów!

– Zamień się jeszcze raz w świetlika, Pan – poleciła Lyra drżącym głosem. – Jednak nie zbliżaj się tam za bardzo.

Mały drżący punkcik światła zatańczył w powietrzu, trzepocząc skrzydełkami wokół głowy obcego człowieka. Okazało, że w rogu celi nie leżała wcale sterta szmat, ale siwobrody mężczyzna przykuty łańcuchem do ściany. Oczy starca połyskiwały w świetle rzucanym przez Pantalaimona, a zmierzwione włosy zwisały aż do ramion. Jego dajmona, wąż o zmęczonym wyglądzie, leżała na kolanach swego właściciela, od czasu do czasu wysuwając język, zwłaszcza gdy Pantalaimon się zbliżał.

– Jak się pan nazywa? – spytała Lyra.

– Jotham Santelia – odparł starzec. – Jestem Profesorem Królewskim kosmologii na Uniwersytecie Gloucester. A ty kim jesteś?

– Lyra Belacqua. Dlaczego tu pana zamknęli?

– Zła wola i zazdrość… Skąd jesteś? No?

– Z Kolegium Jordana – odparła.

– Co? Z Oksfordu?

– Zgadza się.

– Czy ten łotr Trelawney jest tam nadal? Co?

– Profesor Palmeru? Jest.

– Doprawdy? Na Boga! Dawno temu powinni go zmusić do rezygnacji. Oszust! Plagiator! Pyszałek!

Lyra chrząknęła.

– Czy opublikował już pracę na temat fotonów promieni gamma? – spytał Profesor, patrząc z uwagą na dziewczynkę, która się cofnęła.

– Nie wiem – odrzekła, a potem dodała: – Nie. Teraz sobie przypominam. Powiedział, że musi jeszcze sprawdzić pewne dane. Mówił, że zamierza również napisać o Pyle. Tak było.

– Łajdak! Złodziej! Szubrawiec! Oszust! – krzyczał starzec i trząsł się tak gwałtownie, iż Lyra bała się, że mężczyzna dostał jakiegoś ataku. Dajmona ześlizgnęła się ospale z jego kolan, gdy Profesor zaczął uderzać się pięściami po goleniach, a z ust spłynęła mu ślina.

– Tak – potwierdziła Lyra na wszelki wypadek – zawsze go uważałam za złodzieja. A także oszusta i tak dalej.

Taka ocena w ustach małej, rozczochranej dziewczynki, która nagle pojawia się w celi mężczyzny (i zna obiekt jego obsesji) mogłaby się komuś wydać nieprawdopodobna, jednak Profesor Santelia tego nie zauważył. Nic dziwnego, pomyślała Lyra, ten biedny starzec jest przecież szalony. Przyszło jej jednak do głowy, że mężczyzna może mieć pewne informacje, które mogłaby wykorzystać.

Usiadła więc ostrożnie obok niego, nie tak blisko, aby mógł jej dotknąć, jednak w wystarczającej odległości, aby blask rzucany przez Pantalaimona wyraźnie go oświetlał.

– Profesor Trelawney na przykład często się chwalił – odezwała się – że bardzo dobrze zna króla niedźwiedzi…

– Chwalił się tym?! Co? Powinnaś raczej powiedzieć, że się tym w kółko chełpi! To zwykły goguś, nic poza tym! I pirat! Nie przeprowadził nigdy żadnych badań! Wszystko ukradł lepszym od siebie!

– Tak, to prawda! – zawołała Lyra żarliwie. – A kiedy już bada coś sam, robi to źle.

– Zgadza się! To szczera prawda! Bez talentu, bez wyobraźni, oszust od stóp do głów!

– To znaczy, na przykład… – zaczęła Lyra. - Założę się, że pan wie więcej od niego o niedźwiedziach…

– O niedźwiedziach? – zdziwił się starzec. – Ha! Napisałem o nich rozprawę naukową! Dlatego właśnie mnie zamknęli.

– Czyli dlaczego?

– Wiem o nich zbyt wiele, ale nie mają odwagi mnie zabić. Nie ośmielają się tego zrobić, chociaż bardzo by chcieli. Rozumiesz… Mam przyjaciół. Tak! Potężnych przyjaciół.

– Aha – powiedziała Lyra. – I założę się, że byłby pan wspaniałym nauczycielem – dodała. – Skoro ma pan taką wiedzę i doświadczenie.

Nawet w przepastnych głębiach szaleństwa starca migotała najwyraźniej jeszcze jakaś odrobina zdrowego rozsądku, spojrzał bowiem na dziewczynkę ostro, jak gdyby podejrzewał ją o sarkazm. Lyra jednak od dawna wiedziała, jak sobie radzić z podejrzliwymi i szalonymi uczonymi, toteż posłała mu spojrzenie pełne tak szczerej uprzejmości i podziwu, że starzec natychmiast się uspokoił.

– Nauczycielem – powtórzył – nauczycielem… Tak, mógłbym uczyć. Daj mi odpowiedniego ucznia, a rozpalę w jego umyśle prawdziwy ogień!

– Pańska wiedza nie powinna tak się marnować – oświadczyła Lyra, zachęcając mężczyznę. – Powinna zostać przekazana dalej, tak aby ludzie pana zapamiętali.

– Tak – potwierdził, kiwając z powagą głową. – To bardzo spostrzegawcza uwaga z twojej strony, dziecko. Jak ci na imię?

– Lyra – powiedziała po raz drugi. – Czy mógłby mnie pan uczyć o niedźwiedziach?

– O niedźwiedziach… – powtórzył z powątpiewaniem.

– Prawdę mówiąc, chciałabym się dowiedzieć wszystkiego na temat kosmologii, Pyłu i tym podobnych problemów, wiem jednak, że nie jestem do tego wystarczająco bystra. Potrzebuje pan inteligentniejszych uczniów. Ale mogłabym się uczyć o niedźwiedziach. Mógłby mnie pan o nich nauczyć w ramach lekcji próbnych. Jeśli okażę się utalentowana, zajmiemy się poważniejszymi kwestiami, na przykład Pyłem.

Starzec znowu pokiwał głową.

– Tak – stwierdził – sądzę, że masz rację. Istnieje zależność między mikro – i makrokosmosem! Gwiazdy są żywe, dziecko. Wiedziałaś o tym? Wszystko żyje, wszędzie widać wspaniałą celowość! Wszechświat jest doskonale zaplanowany! Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Twoim obowiązkiem jest stale mi o tym przypominać. Dobrze, dobrze… Z rozpaczy o tym zapomniałem. Dobrze! Świetnie, moje dziecko!

– Więc pan widział króla? Iofura Raknisona?

– Tak. Oczywiście, że tak. Przyjechałem tu na jego zaproszenie, ponieważ zamierzał założyć uniwersytet. Miał zamiar mnie mianować Wicekanclerzem. To byłoby wyróżnienie w oczach Królewskiego Towarzystwa Arktycznego, prawda? Co? A ten łotr Trelawney miałby się z pyszna! Ha!