– Nie możesz się spotykać z Iofurem Raknisonem, kiedy masz na to ochotę – wyjaśnił. – Musisz poczekać, aż on zechce cię widzieć.
– Ale to, co mam mu do powiedzenia, jest pilne – nalegała. – Chodzi o Iorka Byrnisona. Jestem pewna, że Jego Królewska Mość chciałby się tego dowiedzieć, nie mogę jednak wyjawić swoich informacji nikomu oprócz niego. Nie rozumiesz? To nie byłoby uprzejme. Gdyby król dowiedział się, jak postąpiliśmy, z pewnością rozgniewałby się jak nigdy dotąd.
Najwyraźniej słowa Lyry musiały mieć w sobie coś z prawdy, ponieważ w przeciwnym razie nie udałoby się jej oszukać niedźwiedzia. Dziewczynka była przekonana, że jej interpretacja faktów jest właściwa: Iofur Raknison wprowadził tak wiele nowych zaleceń, iż żaden niedźwiedź nie miał jeszcze pewności, czy jego zachowanie jest z nimi zgodne, a Lyra dzięki temu mogła wykorzystać ich niepewność, aby się dostać do Iofura.
W każdym razie strażnik udał się po poradę do niedźwiedzia wyższego stopniem i w wyniku tej rozmowy niedługo później dziewczynkę ponownie wprowadzono do Pałacu; jednak tym razem trafiła do królewskich apartamentów. Nie było tu bynajmniej czyściej, a ściśle rzecz biorąc, powietrze było nawet cięższe niż w celi, ponieważ wszystkie naturalne, raczej nieprzyjemne zapachy zduszono przesadnie dużą ilością perfum. Niedźwiedzie kazały dziewczynce poczekać w korytarzu, potem w przedpokoju, później przed wielkimi drzwiami, tymczasem same dyskutowały, spierały się i biegały tam i z powrotem. Lyra miała czas, by obejrzeć przesadny wystrój wnętrz: ściany pomalowano złotą farbą, która już odpadała płatami albo kruszyła się od wilgoci; kwieciste dywany uwalane były nieczystościami.
W końcu wielkie drzwi otworzyły się od środka i Lyrę uderzył jeszcze intensywniejszy zapach dusznych perfum. Za drzwiami dostrzegła blask światła połowy z tuzina kandelabrów, karmazynowy dywan i pyski kilkunastu niedźwiedzi, wpatrujących się w dziewczynkę; żaden z nich nie był w pancerzu, natomiast wszystkie przystrojone: jeden miał złoty naszyjnik, kolejny – diadem z purpurowymi piórami, jeszcze inny – karmazynową szarfę. Co ciekawe, w sali było również mnóstwo mew i wydrzyków, które siedziały na gipsowym gzymsie, a od czasu do czasu fruwały, aby chwytać kawałki ryb, które wypadały z umieszczonych na kandelabrach gniazd innych ptaków.
Pod przeciwległą ścianą sali znajdowało się podwyższenie, na którym stał wielki tron. Wykonano go z granitu, był więc trwały i masywny, jednak tak jak wiele innych rzeczy w Pałacu Iofura, został przesadnie przyozdobiony festonami i girlandami złoceń, które wyglądały jak świecidełka na stoku górskim.
Na tronie siedział największy niedźwiedź, jakiego Lyra kiedykolwiek widziała. Iofur Raknison był jeszcze wyższy i potężniejszy niż Iorek, a jego pysk – o wiele bardziej ruchliwy i wyrazisty; wydawał się mieć jakieś ludzkie cechy, coś, czego Lyra nigdy nie widziała u Iorka. Kiedy Iofur popatrzył na nią, wydało jej się, że to spojrzenie człowieka podobnego do osób, które bywały u pani Coulter; typ subtelnego, choć jednocześnie silnego polityka. Niedźwiedzi król nosił na szyi ciężki złoty łańcuch, na którym wisiał zbytkowny klejnot, a pazury – długie na co najmniej sześć cali – miał przyozdobione złotymi listkami. Uosabiał ogromną siłę, energię i przebiegłość. Był osobnikiem tak wielkim, że bezsensownie przesadne dekoracje wcale nie wyglądały przy nim śmiesznie, wydawały się raczej barbarzyńskie i wspaniałe.
Lyra zlękła się. Nagle pomysł oszukania Iofura wydał jej się zbyt niedopracowany. Miała wrażenie, że nie potrafi go odpowiednio przedstawić.
Jednak nie było już odwrotu, podeszła więc trochę bliżej, a wtedy dostrzegła, że Iofur trzyma coś na kolanach; w taki sposób człowiek mógłby trzymać kota… albo dajmona.
Była to duża wypchana kukła, manekin o pustej, głupiej ludzkiej twarzy. Lalka ubrana była w stylu pani Coulter i nawet nieco ją przypominała. Dziewczynka uświadomiła sobie, że niedźwiedzi król udaje, iż posiada dajmona, a wówczas wiedziała, że zadanie, które sobie wyznaczyła, powinno się udać. Poczuła się bezpieczna.
Podeszła do tronu i skłoniła się bardzo nisko. Pantalaimon siedział nieruchomo w jej kieszeni.
– Pozdrawiamy cię, wielki królu – odezwała się cicho. – A może raczej, ja cię pozdrawiam, bo on raczej nie…
– Kto? – spytał król; jego głos był nieco wyższy, niż dziewczynka się spodziewała, ale pełen wyrazistych tonów i subtelności. Kiedy przemówił, zamachał łapą przed pyskiem, aby odpędzić siadające tam muchy.
– Iorek Byrnison, Wasza Królewska Mość – odparła. – Mam ci coś bardzo ważnego i sekretnego do powiedzenia i sądzę, że powinnam przekazać te informacje w cztery oczy.
– Czy to dotyczy Iorka Byrnisona?
Lyra przybliżyła się do niedźwiedzia, ostrożnie stąpając po podłodze usianej ptasimi odchodami i odpędzając muchy brzęczące przy jej twarzy.
– Coś o dajmonach – powiedziała tak cicho, że tylko Iofur mógł ją usłyszeć.
Jego mina natychmiast się zmieniła. Dziewczynka nie potrafiła niczego wyczytać z wyrazu jego pyska, jednak nie miała wątpliwości, że swoimi słowami ogromnie zainteresowała króla. Pochylił się do przodu tak gwałtownie, że Lyra odskoczyła w bok, i wyryczał rozkaz do pozostałych niedźwiedzi. Wszystkie w jednej chwili skłoniły łby i cofnęły się do drzwi. Słysząc ryk Iofura, do lotu zerwały się ze skrzekiem przestraszone ptaki, przez chwilę krążyły pod powałą, aż wreszcie wróciły do gniazd.
Kiedy z sali tronowej wyszli wszyscy z wyjątkiem Iofura Raknisona i Lyry, król odwrócił się skwapliwie do dziewczynki.
– No? – spytał. – Powiedz mi, kim jesteś. I co z tymi dajmonami?
– Jestem dajmoną, Wasza Królewska Mość – odrzekła Lyra.
Niedźwiedź nie poruszył się nawet o cal.
– Czyją? – zapytał.
– Iorka Byrnisona.
Było to najbardziej niebezpieczne stwierdzenie, jakie Lyra kiedykolwiek wypowiedziała, i dostrzegła wyraźnie, że jedynie zdumienie powstrzymało Iofura od natychmiastowego zabicia jej. Bez zwłoki kontynuowała:
– Proszę, Wasza Królewska Mość, nie krzywdź mnie dopóki nie opowiem ci wszystkiego. Jak widzisz, przybyłam tu na własne ryzyko i nie mam żadnej broni, którą mogłabym cię zranić. W gruncie rzeczy pragnę ci pomóc i dlatego tu jestem. Iorek Byrnison to pierwszy niedźwiedź, który otrzymał dajmonę, jednak moim zdaniem taka istota należy się tobie. Uważałam, że powinnam być raczej twoją dajmoną niż jego i z tego powodu tu jestem.
– Jak…? – wydukał, prawie pozbawiony tchu. – Jak niedźwiedź zdobył dajmonę? I dlaczego właśnie on?! I jakim sposobem znajdujesz się tak daleko od niego?
Muchy, niczym maleńkie znaki zapytania, krążyły wokół jego łba.
– Potrafię odejść tak daleko, ponieważ jestem podobna do dajmonów czarownic. Wiedziałeś, że mogą się oddalać od swoich właścicielek na setki mil? Tak, naprawdę… A jak mnie zdobył? Było to w Bolvangarze. Słyszałeś chyba o tym miejscu… Pani Coulter pewnie ci o nim opowiadała, choć prawdopodobnie nie powiedziała ci, czym się tam zajmują.
– Odcinają… – zaczął.
– Tak, odcinają, to część procesu zwanego rozdzielaniem. Ich działalność nie ogranicza się jednak do tego. Tworzą także sztuczne dajmony, eksperymentują na zwierzętach… Kiedy Iorek Byrnison o tym usłyszał, zaofiarował siebie do doświadczenia, które polegało na próbie stworzenia dla niego dajmony. Udało się, i tak powstałam. Mam na imię Lyra. Ludzie posiadają dajmony o kształtach zwierzęcych, natomiast dajmoną niedźwiedzia musi być człowiek. I ja jestem dajmoną Iorka. Potrafię wejrzeć w jego umysł i dowiedzieć się dokładnie, co robi, gdzie się znajduje i…
– Gdzie więc jest teraz?