Выбрать главу

Mimo to skoczył na Iofura, zanim król zdołał wyplątać się z kolczugi, i powalił go na ziemię, po czym rzucił się ku odgiętej krawędzi hełmu, pod którą widać było część szyi wielkiego niedźwiedzia. Iofur odparł przeciwnika, a po chwili oba niedźwiedzie podjęły walkę, wyrzucając w górę fontanny śniegu, który rozpryskiwał się we wszystkich kierunkach i czasami trudno było dostrzec, który z wielkich rywali posiada przewagę.

Lyra obserwowała pojedynek, ledwie oddychając i zaciskając dłonie tak mocno, że aż czuła ból. Przez chwilę miała wrażenie, że widzi, jak Iofur rozcina wielką ranę na brzuchu Iorka, jednak w chwilę później, gdy opadły tumany śniegu, dostrzegła, że oba niedźwiedzie stoją już na dwóch łapach niczym bokserzy. Iorek wymachiwał potężnymi pazurami przy pysku Iofura, a ten nie pozostawał mu dłużny.

Lyra drżała, słysząc odgłosy tych ciosów. Ziemia trzęsła się, jak gdyby jakiś olbrzym kołysał kowalskim młotem, zbrojnym w pięć stalowych kolców…

Żelazo szczękało o żelazo, zęby uderzały o zęby, łapy dudniły na twardej ziemi, słychać było chrapliwe sapanie. Śnieg wokół niedźwiedzi był czerwony od krwi – udeptane jardy karmazynowego błota.

Pancerz Iofura był teraz w żałosnym stanie, poszczególne blachy – rozdarte i powykrzywiane, złota inkrustacja – powyrywana lub pomazana krwią; hełm gdzieś przepadł. Zbroja Iorka mimo całej swej brzydoty wyglądała dużo lepiej: pogięta, ale w zasadzie nietknięta, najwyraźniej całkiem nieźle wytrzymywała silne uderzenia łap niedźwiedziego króla i brutalne cięcia jego sześciocalowych pazurów.

Niestety Iofur przewyższał przyjaciela Lyry wzrostem i siłą, a poza tym Iorek był zmęczony, głodny i stracił więcej krwi. Rzeczywiście na jego brzuchu widniała rana, rany były także na przednich łapach i szyi, podczas gdy Iofur miał okrwawioną jedynie dolną szczękę. Dziewczynka zapragnęła pomóc swemu drogiemu towarzyszowi, cóż jednak mogła zrobić?

Sytuacja pogarszała się. Iorek kulał; ilekroć stawiał na ziemi lewą przednią łapę, widzowie dostrzegali, że kończyna ledwie wytrzymuje ciężar ciała wielkiego stworzenia. Prawie nie używał jej w walce, choć ciosy jego prawej łapy były słabsze i wyglądały niemal jak klepnięcia w porównaniu z potężnymi, miażdżącymi uderzeniami sprzed paru minut.

Iofur oczywiście zauważył słabość przeciwnika i zaczął się z niego wyśmiewać, nie szczędząc mu epitetów. Nazywał go między innymi „skamlącym misiaczkiem”, „rdzojadem”, „zdechlakiem”. Przez cały czas zamachiwał się na niego z prawej i z lewej, a Iorek nie miał już siły odparowywać jego ciosów, cofał się więc tylko i co jakiś czas kucał, aby uniknąć razów szydzącego z niego króla niedźwiedzi.

Lyra miała łzy w oczach. Pomyślała, że jej drogi, waleczny i nieustraszony obrońca zginie. W dodatku wiedziała, że musi na to patrzeć, ponieważ gdyby Iorek na nią spojrzał, powinien ujrzeć twarz płonącą zachętą, miłością i wiarą, a nie tchórzliwie odwrócony wzrok i opuszczone ze strachu ramiona.

Patrzyła więc, ale z powodu łez wypełniających oczy niewiele widziała, choć nawet gdyby dostrzegła każdy szczegół, być może i tak nie zorientowałaby się, jaki podstęp szykuje Iorek. Iofur w każdym razie najwyraźniej niczego nie zauważył.

Okazało się bowiem, że Iorek cofał się tylko po to, aby znaleźć suchy punkt oparcia dla tylnych łap oraz twardą skałę, od której mógłby się odbić do skoku. Poza tym jego z pozoru bezużyteczna lewa łapa była w rzeczywistości zdrowa i krzepka, a w dodatku – ponieważ przez cały czas ją oszczędzał – wypoczęta i gotowa do walki. Lyra wiedziała, że nie można oszukać niedźwiedzia, chyba, że jak sama to udowodniła, pragnie on być człowiekiem, dlatego właśnie Iorkowi udało się oszukać Iofura.

W końcu przyjaciel dziewczynki znalazł to, czego szukał: skałę mocno osadzoną w wiecznej zmarzlinie. Oparł się o nią, napiął mięśnie tylnych łap i czekał na właściwy moment.

Odpowiednia chwila nadeszła, kiedy Iofur wyprostował się, zaczął wykrzykiwać swój triumf i kpiąco obrócił ku Iorkowi łeb lewą stroną.

Wtedy Iorek poruszył się. Niczym fala, która nabiera siły przez tysiąc mil oceanu i choć w głębokiej wodzie jest tylko niewielkim wirem, kiedy dociera do płycizn, wznosi się wysoko w niebo, przerażając mieszkańców brzegu, po czym rozbija się o ląd z ogromną mocą, tak Iorek Byrnison ruszył na Iofura – odbił się od twardej skały i uderzył mocno lewą łapą w obnażoną szczękę Iofura Raknisona.

Cios był straszliwy: całkowicie oderwał dolną część szczęki niedźwiedziego króla, która przeleciała w powietrzu, rozpryskując krople krwi na śniegu w odległości kilku jardów.

Czerwony język Iofura opadł na otwarte gardło. Niedźwiedź stracił nagle zdolność mówienia i gryzienia, stał się bezradny. Iorek nie zawahał się. Skoczył w stronę przeciwnika, zatopił zęby w jego gardle, szarpnął kilka razy, po czym podniósł wielkie cielsko z ziemi i opuścił jak gdyby Iofur był zaledwie leżącą na brzegu foką.

Potem szarpnął mocniej i Iofur Raknison dokonał żywota. Pozostał jeszcze jeden rytuał, którego należał dopełnić. Iorek rozciął obnażoną pierś martwego króla oddarł futro, aż pojawiły się wąskie, biało-czerwone żebra podobne do wręg przewróconej łodzi, sięgnął do klatki piersiowej, wyrwał czerwone i parujące serce Iofura, po czym zjadł je w obecności poddanych.

Wtedy rozległy się brawa i zapanowało straszliwe zamieszanie, gdy wszystkie niedźwiedzie naraz ruszyły naprzód, pragnąc złożyć hołd temu, który pokonał Iofura.

Wśród wrzasku rozległ się głos Iorka Byrnisona:

– Niedźwiedzie, kto jest waszym królem? – spytał.

Zahuczało w odpowiedzi, jak gdyby wszystkie kamienie z dna oceanu podniosły się i opadły podczas sztormu:

– Iorek Byrnison!

Niedźwiedzie doskonale wiedziały, co robić. Natychmiast zrzuciły z siebie wszelkie odznaki, szarfy i diademy. Z pogardą deptały je łapami, w jednej chwili pragnąc o nich zapomnieć. Na powrót stały się prawdziwymi niedźwiedziami, a nie niepewnymi, udręczonymi półludźmi, którym stale ktoś uświadamia ich niższość wobec człowieka. Tłumnie wpadły do Pałacu, a następnie poczęły zrzucać z najwyższych wież wielkie bloki marmuru; potężnymi łapami wyszarpywały kamienie z umocnionych ścian, a potem ciskały w urwisko, aby roztrzaskały się na leżącym sto stóp niżej nabrzeżu.

Iorek nie zwracał uwagi na ich działania. Odpiął pancerz i zamierzał opatrzyć sobie rany, zanim jednak zaczął to robić, podbiegła do niego Lyra. Tupiąc na zamarzniętym szkarłatnym śniegu, krzyczała do niedźwiedzi, aby wstrzymały się z całkowitym burzeniem Pałacu, ponieważ wewnątrz znajdują się więźniowie. Wielkie stworzenia nie słuchały dziewczynki, Iorek natomiast usłyszał ją i natychmiast zareagował. Gdy ryknął, jego poddani od razu się zatrzymali.

– Czy to ludzie? – spytał Lyrę nowy król.

– Tak… Iofur Raknison trzymał ich w lochach… Muszą wyjść i gdzieś się schronić, w przeciwnym razie zginą pod gradem spadających kamieni…

Iorek szybko wydał odpowiednie polecenia i kilka niedźwiedzi pospieszyło do Pałacu, aby uwolnić więźniów. Lyra odwróciła się do swego przyjaciela.

– Może ci pomogę… Sprawdzę, czy nie jesteś zbyt poważnie ranny, drogi Iorku… Och, jaka szkoda, że nie mam bandaży… To cięcie na twoim brzuchu wygląda dość paskudnie.

Jakiś niedźwiedź położył u stóp Iorka garść sztywnej, zamarzniętej zielonej roślinności.