Выбрать главу

Gdy wreszcie zrozumiała, co oznacza układ symboli przeraziła się.

– Mój przyrząd mówi, że ona jest… Usłyszała, że lecimy w tę stronę, a ma transportowy zeppelin uzbrojony w karabiny maszynowe… Chyba dobrze to interpretuję… Leci właśnie w kierunku Svalbardu. Nie wie jeszcze, że Iofur Raknison został zabity, jednak bardzo szybko się dowie, ponieważ… Tak, ponieważ powiedzą jej czarownice, które usłyszą o tym od kliwuchów. Zdaje się, Iorku Byrnisonie, że w powietrzu, wszędzie wokół nas znajdują się szpiedzy. Pierwotnym powodem, dla którego przybywa pani Coulter, jest… Chciała udawać, że pomaga Iofurowi Raknisonowi, naprawdę jednak zamierzała całkowicie przejąć nad nim kontrolę. Miał jej to ułatwić czambuł Tatarów, którzy płyną przez morze i dotrą tu za parę dni… Gdy pani Coulter tu przybędzie, zamierza udać się do miejsca, w którym więziony jest Lord Asriel i go zabić. Ponieważ… Tak, teraz wyjaśnia się coś, czego wcześniej nie rozumiałam! Z tej właśnie przyczyny chce zabić Lorda Asriela: wie, co on zamierza, boi się tego, a jednocześnie chce dokonać tego sama i zdobyć nad tym władzę, zanim Lord… Tak, z pewnością chodzi o miasto na niebie! Na pewno o nie! Pani Coulter chciałaby się tam dostać jako pierwsza! I teraz aletheiometr mówi coś jeszcze…

Lyra pochyliła się nad przyrządem, ze wszystkich sił koncentrując myśli. Igła pędziła raz w jedną stronę, raz w drugą, ledwie można było za nią nadążyć. Roger, który początkowo patrzył zza ramienia przyjaciółki, nie potrafił nawet dostrzec, że długa igła czasami się zatrzymuje – świadom był jedynie szybkiego, migającego dialogu między palcami Lyry, obracającej krótsze wskazówki, a odpowiadającą na jej pytania igłą; pomyślał, że nie rozumie tego, tak samo zresztą jak świecącej na niebie Zorzy.

– Tak – mruknęła w końcu dziewczynka. Położyła urządzenie na udach. Mrugała oczami i wzdychała, budząc się ze stanu głębokiego skupienia. – Tak, rozumiem. Ona znowu mnie goni. Chce czegoś, co mam. Lord Asriel również tego pragnie. Oboje czegoś potrzebują… Do tego eksperymentu, choć nie wiem, na czym polega…

Przerwała, by zaczerpnąć powietrza. Coś ją martwiło, nie wiedziała jednak co. Była przekonana, że to, czego oboje rodzice chcą, jest tak samo ważne jak aletheiometr, nie pragnęli jednak urządzenia. Zastanowiła się nad tą kwestią. Miała pewność, że nie chodzi im o aletheiometr, ponieważ urządzenie zwykle wskazywało na siebie w inny sposób.

– Przypuszczałam, że najważniejszy jest aletheiometr – powiedziała ze smutkiem. – Przez cały czas tak sądziłam. Miałam go oddać Lordowi Asrielowi, zanim ona dostanie przyrząd w swoje ręce. Sądziłam, że gdy trafi do pani Coulter, wszyscy umrzemy.

Kiedy wypowiedziała te słowa, poczuła się bardzo zmęczona, tak straszliwie znużona i zasmucona, że śmierć wydała jej się ulgą. Jednak patrząc na Iorka, szybko odrzuciła taką myśl. Odłożyła aletheiometr i usiadła wyprostowana.

– Jak daleko od nas ona się znajduje? – spytał Iorek.

– Jest zaledwie o kilka godzin stąd. Przypuszczam, że jak najszybciej powinnam oddać aletheiometr Lordowi Asrielowi.

– Pojadę z tobą – zadeklarował się Iorek.

Dziewczynka nie spierała się. Podczas gdy król niedźwiedzi wydawał rozkazy i organizował uzbrojony oddział, który miał im towarzyszyć w końcowym etapie podróży na północ, Lyra odpoczywała, zbierając siły, ponieważ czuła, że podczas ostatniej interpretacji sporo ich straciła. Zamknęła oczy i zasnęła, niestety dość szybko ją obudzono; wyruszyli w drogę.

Powitanie Lorda Asriela

Lyra i Roger siedzieli na silnych młodych niedźwiedziach, Iorek kroczył niezmordowanie naprzód, a za nim postępował uzbrojony w miotacze ognia oddział, który strzegł tyłów.

Droga okazała się długa i trudna. Svalbard był terenem górzystym, z wierzchołkami o różnych wysokościach i rozległymi górskimi pasmami pociętymi przez głębokie parowy i doliny o urwistych stokach. Zimno było przejmujące. Lyra wróciła myślą do łagodnie sunących cygańskich sań w trakcie jazdy do Bolvangaru; jakże szybka i wygodna wydała jej się tamta podróż! Tutejsze powietrze natomiast przenikał ziąb, jakiego Lyra nigdy wcześniej nie doświadczyła. Poza tym niedźwiedź, na którym jechała, nie był chyba tak chyży jak Iorek, a może po prostu była bardzo zmęczona, w każdym razie wszystko, co się działo, widziała w najczarniejszych barwach.

Niewielkie miała pojęcie, dokąd się kierują i jak odległy jest cel ich podróży. Wiedziała jedynie tyle, ile przekazał jej podczas przygotowywania miotacza ognia starszy niedźwiedź, Soren Eisarson, zanim wyruszyli. Brał on udział w negocjacjach z Lordem Asrielem na temat warunków jego uwięzienia i pamiętał dobrze całą rozmowę.

Powiedział, że początkowo svalbardzkie niedźwiedzie nie odróżniały Lorda Asriela od innych polityków, królów czy intrygantów, których wygnano na tę lodowatą wyspę. Więźniowie ci zawsze byli ważnymi osobistościami, w przeciwnym razie ludzie skazaliby ich na śmierć. W dodatku dla niedźwiedzi osoby te pewnego dnia mogły się stać cenne – gdyby wróciły do łask i władzy w rodzimych krajach – nigdy więc nie traktowały ich bez szacunku ani okrutnie.

Pozornie Lorda Asriela traktowano w Svalbardzie ani gorzej, ani lepiej niż setki innych wygnańców. Pewne kwestie sprawiły jednak, że dozorcy spoglądali na niego baczniej aniżeli na innych więźniów. Dla ludzi wszystko, co kojarzyło się z Pyłem, otaczała atmosfera tajemniczości i strachu, a ponieważ Lord Asriel badał Pył, na twarzach ludzi, którzy go tu przywieźli, widać było panikę. Zresztą szczegóły traktowania ojca Lyry pani Coulter omówiła na osobności z Iofurem Raknisonem.

Poza tym niedźwiedzie nigdy nie spotkały nikogo o tak hardej i władczej naturze jak Lord Asriel. Zdominował nawet Iofura Raknisona, potrafił się bowiem spierać skutecznie i wymownie. Przekonał na przykład króla niedźwiedzi, żeby sam mógł sobie wybrać miejsce odsiadywania kary, oświadczywszy, że pierwsze wyznaczone przez Iofura lokum położone jest na zbyt niskim terenie. Powiedział, że potrzebuje miejsca leżącego wysoko, ponad dymem i zamieszaniem panującym wokół ogniowych kopalni i kuźni, po czym po prostu wręczył niedźwiedziom szkic kwatery, której potrzebował, i wyjaśnił, gdzie powinna się znajdować. Przekupił je złotem, a potem przypochlebiał się królowi i dręczył go, aż ogłupione niedźwiedzie same ruszyły do pracy. Niedługo później na północnym cyplu stanął dom: obszerny i solidny budynek z kominkami, w których płonęły wydobyte i przywiezione przez niedźwiedzie wielkie węglowe kloce, oraz z dużymi oknami z prawdziwego szkła. Tam zamieszkał więzień, który zachowywał się jak król.

Następnie Lord Asriel zajął się gromadzeniem materiałów do laboratorium.

Niezwykle skupiony na celu, który sobie wyznaczył posłał po książki, przyrządy, odczynniki oraz całe mnóstwo narzędzi i sprzętu. I tak się złożyło, że – z tego czy owego źródła – otrzymał wszystko, czego potrzebował: jedni przynosili mu to jawnie, inni przekazywali przez gości, których, jak twierdził, miał prawo zapraszać; dostawy zaopatrzenia przybywały lądem, morzem i powietrzem i Lord Asriel w ciągu sześciu miesięcy uwięzienia całkowicie wyposażył laboratorium.

Przez cały czas pracował: rozmyślając, planując, obliczając, i czekał na jedyną rzecz, niezbędną, by dokończyć zadanie, które tak bardzo przerażało Radę Oblacyjną.