Zrobiło mi się przykro. Jeśli ktoś ci się podoba, to chcesz, aby i on cię polubił. A tymczasem okazało się, że mimo wszystko jestem tu obcy. Zwaliłem się im na głowę bez pytania, jutro odjadę i na tym koniec, nie zostanie po mnie nawet śladu, jakbym umarł.
Za piecem cykał świerszcz, a dotychczas myślałem, że świerszcze cykają wyłącznie w literaturze klasycznej. Leśnik położył się na piecu, a Masza za zasłonką. Zasłonka sięgała do pieca i głowa Siergieja Iwanowicza znajdowała się nad głową Maszy.
— Śpicie? — szepnęła Masza.
— Nie, myślę.
— A on śpi?
— Nie wiem.
— Chyba śpi.
Miała rację. Spałem, płynąłem przez ciemny las i ich szept ledwie docierał do mnie przez szelest liści i plusk deszczu. Ale strop izby pieczołowicie zbierał ich słowa i odrzucał w moją stronę.
— Tak się bałam.
— Czego się teraz bać. Wcześniej czy później i tak by się ktoś domyślił.
— To ja jestem wszystkiemu winna.
— Nie dręcz się. Co się stało, to się nie odstanie.
— Myślałam, że on jest stamtąd.
— Nie, tutejszy.
— Wiem. On ma dobre oczy.
Usłyszałem, jak gajowy, ugniata papierosa. Potem zapłonęła zapałka i z pieca zwiesiła się jego głowa. Zamknąłem oczy.
— Śpi — powiedział. — Zmęczył się. Młody jeszcze. On nie z powodu jajek tu przyleciał.
— A dlaczego?
— Przez ciebie. Ładna jesteś, więc przyleciał.
— Nie trzeba tak mówić. Dla mnie i tak nie ma lepszego człowieka niż wy.
— Jestem dla ciebie jak ojciec. Nie znasz jeszcze miłości.
— Znam. Kocham was, Siergieju Iwanowiczu.
Leciutko szeleścił tytoń. Leśnik mocno zaciągnął się papierosem.
Zamilkli. Nie odzywali się tak długo, że pomyślałem, iż zasnęli, ale nie, nie spali jeszcze.
— On nie jest namolny — powiedział leśnik.
Czy to dobrze, że nie jestem namolny? Gdybym był trochę bardziej stanowczy, nikt by we mnie nie orał i Landzie nigdy by nie przyszło do głowy zabierać mi te moje pół roku…
— A dlaczego tu szedł? — zapytała Masza.
— Nie doszedł, zawrócił. Zobaczył cię samą i nie chciał niepokoić. Spotkałem go w powrotnej drodze.
— Nie wiedziałam o tym. Widział mnie?
— Popatrzył na ciebie i odszedł.
Znów milczenie. Tym razem przerwała je Masza:
— Nie palcie, bo wam szkodzi. Rano znów, będziecie kasłać.
— Zaraz kończę.
Zgasił papierosa.
— Wiesz co, Masza, zdecydowałem się. Jeśli on rano znów do tego wróci, wszystko mu opowiem.
— Oj, co wy!
— Nie bój się. Już dawno chciałem opowiedzieć jakiemuś wykształconemu człowiekowi. A Mikołaj jest z Moskwy, w instytucie pracuje…
Poruszyłem się nieostrożnie, ławka skrzypnęła.
— Cicho! — szepnęła kobieta.
Starałem się oddychać równo i głęboko. Wiedziałem, że oboje wsłuchują się teraz w mój oddech.
5
— Jak się spało? — zapytał Siergiej Iwanowicz, widząc, że otwieram oczy. Był już ogolony i ubrany w starą, wypłowiała bluzę wojskową.
— Dzień dobry. Dziękuję.
Było już dość późno. Przez otwarte okienko wlewało się do izby pachnące, nagrzane powietrze. Buty gajowego były mokre, widocznie chodził gdzieś po trawie. W piecu coś bulgotało, kipiało.
Usiadłem na ławce.
— Szkoda odjeżdżać — powiedziałem,
— Niby dlaczego? — zapytał leśnik spokojnie.
— Ładnie tu u was, chętnie bym został.
— Nie można — odparł Siergiej Iwanowicz i uśmiechnął się samymi wargami. — Maszę mi jeszcze zbałamucisz.
— Przecież ona pana kocha.
— Tak?… Przypadkiem nie budziłeś się w nocy?
— Budziłem się i słyszałem waszą rozmowę.
— Nieładnie. Mógłbyś dać znać.
Nie odpowiedziałem.
— Tak myślałem. Może to i lepiej. Nie trzeba powtarzać. Jak to mówią, nie ma odwrotu.
I nagle mrugnął do mnie, jakbyśmy zamierzali spłatać razem jakiegoś psikusa.
— Ubieraj się szybciej, myj się — powiedział. — Masza zaraz wróci. Jest w ogrodzie. Zbiera ci ogórki na drogę. Dla niej będzie lepiej, żebyś jak najszybciej odjechał i o wszystkim zapomniał.
— Ogórki są zwyczajne? — zapytałem.
— Najzwyczajniejsze w świecie. Możesz się wykąpać w jeziorze. Woda jest ciepła.
Myłem się w sieni, kiedy weszła Masza, niosąc ogórki w podołku fartucha.
— Dzień dobry — powiedziała. — Nie mamy krowy. Siergiej Iwanowicz jeździ po mleko do Lesnowki. Zanim je dowiezie na motocyklu, od razu robi się masło.
— Pani pewnie myje się rosą — powiedziałem.
Masza zarumieniła się, jakbym pozwolił sobie na jakąś nieprzyzwoitość, ale Siergiej Iwanowicz powiedział:
— Powietrze tu mamy dobre, zdrowe. I odżywiamy się też jak należy. Zobaczyłbyś, jak ona wyglądała na początku. Skóra i kości.
Obaj patrzyliśmy na nią z zachwytem.
— Lepiej byście siedli do stołu, zamiast się na mnie gapić — powiedziała Masza. Nasz podziw jednak najwyraźniej nie sprawiał jej przykrości. — A pan, Mikołaju, niech się uczesze. Zapomniał pan się uczesać.
Kiedy ponownie wszedłem do izby, Masza zapytała Siergieja Iwanowicza:
— Pójdziecie?
— Zjemy śniadanie i pójdziemy.
— Przygotuję wam coś na drogę.
— Dobrze. Nie martw się, szybko wrócimy.
Przy śniadaniu gajowy spoważniał, zamyślił się i długo milczał. Masza też się nie odzywała. Wreszcie Siergiej Iwanowicz westchnął, zerknął na mnie znad trzymanego w ręku kubka i powiedział:
— Wciąż się zastanawiam, od czego zacząć.
— Czy to takie ważne, od czego się zaczyna?
— Zastanów się, Mikołaju. Bo potem może będziesz żałował.
— Mówi pan tak, jakby namawiał mnie do wyprawy na niedźwiedzia.
— Co tam niedźwiedź! Gorzej będzie. Zobaczysz takie rzeczy, jakich nikt na świecie nie widział.
— Jestem gotów.
— Oj, młody ty jeszcze jesteś. No dobra, kończ jedzenie, po drodze ci wszystko opowiem. — Zdjął z gwoździa dubeltówkę, wsunął za cholewę buta szeroki nóż. Masza krzątała się po izbie, przygotowując nam zawiniątko na drogę. Ja nie miałem czego zabierać.
— Dam Mikołajowi gumiaki — zaproponowała Masza.
— Nie przesadzaj — powiedział dobrodusznie Siergiej Iwanowicz. — Tam teraz jest sucho. Buty masz mocne?
Masza podała gajowemu niewielki plecak. Zarzucił go sobie na jedno ramię.
— A to analgina. Agaszę znów bolą zęby. Pewnie zapomnieliście?
— Zapomniałem — przyznał się leśnik, wkładając do kieszeni szeleszczące celofanowe opakowanie z tabletkami.
— Może jednak Mikołaj by został?
Uprzytomniłem sobie, że nie mówiła już o mnie jak o obcym.
— Daleko go nie zaprowadzę. Do wsi i z powrotem.
— Włożyłam do plecaka trochę pierników. Kupiłam je w mieście.
— No to zostań z Bogiem.
— Coś mi dzisiaj niespokojnie na sercu.
— Tylko się nie rozbecz — powiedział leśnik, siadając przed droga. — Okropnie nie znoszę twoich łez. Skąd ci się one biorą?
Masza spróbowała się uśmiechnąć, usta skrzywiły jej się po dziecięcemu i zlizała łzę spływającą po policzku.
— Nie mówiłem — powiedział Siergiej Iwanowicz wstając. — Zawsze tak jest. Idziemy, Kola.