I wtedy dopiero przebiegł go dreszcz przerażenia.
W kilka miesięcy później Perceveral stał przy trapie wielkiego statku „Cuchulain”, patrząc na wysiadających osadników. Byli to najróżniejsi ludzie. Wszyscy oni przybyli na Thetę, aby szukać nowego życia. Każdy z nich był bardzo ważny, przynajmniej dla siebie samego, i każdy zasługiwał na szansę życiową niezależnie od swoich możliwości.
I To on, Anton Perceveral, na własnej skórze wypróbował dla nich warunki życia na Thecie, to on dał nadzieję nawet najmniej zdolnym spośród nich — pechowcom — którzy również chcieli żyć. Odwrócił się od strumienia wysiadających pionierów i wszedł na statek innym wejściem. Zapukał do kabiny Haskella.
— No i jak, Anton — spytał Haskell — co o nich sądzisz?
— Wyglądają na sympatycznych ludzi — odpowiedział Perceveral.
— Masz rację. Uważają cię za swojego przywódcę. Jesteś im potrzebny. Zostaniesz tutaj?
— Uważam Thetę za swoją ojczyznę.
— A więc załatwione. Trzeba tylko…
— Chwileczkę — przerwał Perceveral — jeszcze nie skończyłem. Uważam Thetę za swoją ojczyznę. Chcę się tutaj osiedlić, ożenić, wychować dzieci. Ale jeszcze nie teraz.
— Jak to?
— Spodobał mi się zawód zwiadowcy. Chciałbym jeszcze popracować na jednej czy dwóch planetach. Potem osiedlę się na Thecie.
— Obawiałem się, że tak będzie — powiedział Haskell z westchnieniem.
— Dlaczego? Czy są jakieś przeszkody?
— Nie. Ale niestety nie będziemy mogli już korzystać z twoich usług jako zwiadowcy.
— Dlaczego?
— Wiesz doskonale, kogo szukamy. Potrzebni nam ludzie o minimalnych zdolnościach życiowych. A ciebie już w żaden sposób nie da się podciągnąć pod tę kategorię ludzi.
— Przecież jestem tym samym człowiekiem! Oczywiście, że zmieniłem się na tej planecie. Ale byliście na to przygotowani i mieliście robota, który wnosił poprawki. A pod koniec…
— Właśnie, właśnie.
— Pod koniec mnie poniosło. Myślę, że byłem pijany czy coś takiego. Nie wyobrażam sobie, jak mogłem to zrobić.
— Faktem jest, żeś to zrobił.
— To prawda, ale przecież i tak ledwo udało mi się przeżyć. O włos! Czy to nie dowodzi, że wciąż jeszcze prezentuję minimalne wartości?
Haskell wydął wargi i zamyślił się.
— Anton, prawie mnie przekonałeś. Ale obawiam się, że nadaremnie tracisz czas. Naprawdę nie mogę cię już uważać za materiał na zwiadowcę-minimum. Obawiam się, że będziesz musiał pogodzić się z losem i zostać tutaj.
Perceveral wtulił głowę w ramiona, skinął ze smutkiem i podał na pożegnanie rękę Haskellowi. Cofając ją zawadził rękawem o kałamarz i strącił go z biurka. Schylił aby złapać kałamarz, i uderzył głową w kant biurka, wylewając atrament na siebie. Wstając zaczepił nogą o krzesło i przewrócił się jak długi.
— Anton — spytał Haskell — czy ty udajesz?
— Niech to cholera, niestety nie.
— Hmm, to ciekawe. Nie chcę ci robić nadziei, ale może…
Haskell spojrzał na zarumienioną twarz Perceverala i wybuchnął śmiechem.
— A niech to diabli! Prawie mnie nabrał. No, czas na ciebie. Osadnicy wznoszą obelisk ku twojej czci i pewnie chcieliby, żebyś wziął udział w uroczystości.
Zawstydzony, ale uśmiechnięty, Anton Perceveral wyszedł na spotkanie swego nowego życia.