– Byłby to gest czysto symboliczny – odrzekł Brutus: – Wypuściłbym z siebie strumień ektoplazmy.
– Chyba lepiej dajmy sobie z tym spokój – zdecydował Jessie i dał krok ponad łańcuchem rąk, po czym zniknął. w obrotowych drzwiach nocnego lokalu.
W lustrzanym foyer podszedł do nich złocistowłosy chłopiec z aureolą zawadiacko przekrzywioną na bok i poruszając lekko ogromnymi skrzydłami, powiedział:
– Dobry wieczór panom. Nazywam się Robert i jestem tu dzisiaj gospodarzem.
Miał na sobie długą, białą tunikę i skórzane sandały; był niezwykle ujmującym aniołem. – Co się stało z Mabel? – spytał Jessie.
– Z chwieją?
– Aha.
– Mabel zaczyna pracę po zmroku i kończy przed świtem, wie pan, ona jest upiorem nocnym.
– Zdaje mi się, że o tym wiedziałem, ale musiałem zapomnieć – zgodził się Jessie, wystukując napiwek na klawiaturze stolika anioła i przykładając do wziernika swój kciuk. Kiedy ona ma czas straszyć dzieci, jeśli całymi nocami pracuje, a w ciągu dnia przebywa w ukryciu?
– Ma wolne w weekendy – przypomniał słodko anioł, – Straszy w nocy z soboty na niedzielę i z niedzieli na poniedziałek.
– Rozumiem – mruknął Jessie.
– Czy mogę zająć się pana okryciem?
– Nie będę się rozbierał, dziękuję. Proszę nas tylko zaprowadzić do pana Kanostorousa, powinien już tu być.
– Tak, oczywiście – powiedział anioł. Taki okrągłogłowy, mały…
– Demon – skończył za niego Brutus.
– Dziękuję – skłonił się anioł. – Nie mam nic przeciwko panu Kanostorousowi, czy takim jak on – panowie rozumieją. Tylko po prostu trudno mi wymówić to słowo i inne w tym rodzaju. – Otworzył wewnętrzne drzwi, poprowadził ich do głównej sali.
Ponieważ na zewnątrz było jeszcze zupełnie widno, większość co bardziej egzotycznych bywalców klubu, takich jak Mabel, wampiry i inne nocne upiory, nie opuściła jeszcze swych trumien, by pojawić się w Czterech Światach. Stąd sala wypełniona była zaledwie w połowie, głównie ludźmi, masenami i co bardziej powszednimi zaświatowcami. Jessie i Brutus przeszli obok stolika zajmowanego przez czterech wielkich Murzynów, ubranych w jednoczęściowe kombinezony i zajadających ogromne porcje arbuzów. Wszyscy czterej śmiali się ochryple i używali zwrotów takich jak „w dechę", „byczo", „Jak rany!" i „zupełnie niekiepskie te arbuziaki".
Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie cierpią przeklętego arbuza, ale nie mogą się powstrzymać przed jego pochłanianiem. Każdy z nich musiał wrąbać przynajmniej jeden potężny kawałek, zanim mogli przejść do zamówienia tego, na co naprawdę mieli ochotę, a do tego jeszcze musieli zapluć pestkami przynajmniej połowę podłogi sali. Przecież tak właśnie w końcu powinien się zachowywać „czarnuch" z mitów ukutych przez białych.
Przy innym stoliku podobny problem miała grupa Włochów zrodzonych z proroczych wyobrażeń. Trzej mężczyźni (ubrani w workowate garnitury, kamizelki i źle zawiązane krawaty) i trzy kobiety (w workowatych, kwiaciastych sukienkach, spod których wychodziły im halki, z rozczochranymi, tłustymi włosami, i wszystkie z różańcami na szyi) mozoliły się nad talerzami spaghetti, ocierając rękawami spływający im po brodach sos pomidorowy, zarykując się ze śmiechu i wymawiając po angielsku z silnym włoskim akcentem zwroty takie jak: „czo ża pyszna spaget", „smakujesz ta sosa", „czy per ciebie za molto ona tomatna?", „mamma mia" oraz „jak ty mandziarujesz, Vito, bambino!".
Kiedy się już jest zaświatowcem, pomyślał Jessie, to już lepiej być upiorem, demonem, wampirem, wilkołakiem, strzygą – czymkolwiek byle nie makaroniarzem czy czarnuchem obiegowych sądów. Te biedne skurwysyny miały życie zupełnie przesrane.
– Ach, mój przyjaciel niuchacz! – zawołał Kanastorous, kiedy anioł doprowadził ich w końcu do stolika w ciemnej kabinie.
– Cześć, Zeke.
– Siadajcie, siadajcie! Zamówimy najpierw drinka i obiad, a potem sobie pogawędzimy. Drinki przyniósł im ociężały zombie, którego oczy były całkowicie białe, pozbawione tęczówek i źrenic. Swoim grobowym głosem powiedział:
– Obiad zostanie podany za piętnaście minut.
Po czym powlókł się z powrotem, sunąc zygzakiem między stolikami.
– Muszą cierpieć na zupełny brak rąk do pracy – stwierdził demon, mlaskając swym długim, zielonym językiem z wyraźnym niesmakiem.
– Tak – mruknął Jessie. – No więc co z tą paskudą?
– I nie próbuj kręcić – ostrzegł Brutus.
Kanastorous zatarł nerwowo łapy i wyjaśnił:
– Spędziła z tym Aimesem kilka godzin i kiedy wprowadziła go w odpowiedni nastrój, spróbowała skierować rozmowę na tego masena, który tak was interesuje, na tego Tesseraxa. Zareagował natychmiast i bardzo nieprzyjaźnie. Wyjawił, że udzielono mu specjalnych, nadzwyczajnych pełnomocnictw do aresztowania obywateli zarówno tego jak i tamtego świata, nakazał jej pozostać w łóżku, nigdzie nie odchodzić i nie dematerializować się, po czym wywołał centralę łącznościową zaświatów i do kogoś zadzwonił.
– Do kogo?
– Nie jesteśmy tego pewni. Ale musiał to być ktoś wysoko postawiony w hierarchii Szatana, ktoś mogący wydawać rozkazy demonom takim jak ja i paskudom jak Rozpustka. Już w minutę później w sypialni Aimesa, w odpowiedzi na jego telefon, zmaterializował się Moloch.
– Moloch? Sekretarz stanu Szatana?
– Ten sam – potwierdził Kanastorous. – Nakazał Rozpustce zerwać kontrakt ze mną i z innymi klientami i zgłosić się do pracy w charakterze specjalnego wysłannika Szatana w Japonii.
– Znaczy, że usunęli ją ze sceny mimo, że nic się nie dowiedziała…- zastanawiał się Brutus.
– Może obawiali się, że jednak wiedziała to i owo, coś co w czasie ich długiej znajomości Aimes jej powiedział, a znaczenia czego nawet sobie nie uświadomiła – stwierdził demon.
– Bez względu na to, z jakiego powodu uciszyli Rozpustkę – odezwał się Jessie – udowodnili, że za zniknięciem Tesseraxa kryje się coś naprawdę niezwykłego.
– Może nawet coś zbyt niezwykłego, żebyś sobie z tym poradził – ostrzegł demon.
– Może – mruknął Blake.
– I co w tej sytuacji masz zamiar zrobić?
– Będę się musiał poważnie zastanowić – odparł Jessie.
– Chyba nie oczekujesz, że oddam ci moje honorarium, co staruszku?- zaniepokoił się demon pochylając się nad stołem i przytrzymując dla pewności swój kieliszek martini drugą łapą.
– Możesz je sobie zatrzymać – powiedział Jessie – Co prawda nie dowiedziałem się tego, co chciałem, ale ten incydent dostarczył mi wielu innych cennych informacji.
– Przyniesiono obiad razem z butelką wina, za którą płacił Kanastorous, i nie wspominano już ani słowem o Tesseraxie, Rozpustce, ani o przedziwnej sprawie, której prowadzenia podjęła się Agencja Detektywistyczna „Zwiadowca Piekieł". Zamiast tego wypili drugą butelkę wina, tym razem postawioną przez Jessiego, i pogawędzili o wspólnych znajomych.
Tuż przed zakończeniem deseru Jessie powiedział:
– Będę was musiał, niestety, przeprosić na małą chwilkę. Pęcherz daje mi się we znak, z czym wy, panowie, na szczęście dla was, nigdy nie musicie się borykać.
– Ależ oczywiście, pędź gdzie musisz – rzekł Kanastorous, puszczając kieliszek jedną łapą, żeby machnąć niedbale w kierunku męskiej toalety, wilgotny kieliszek wyślizgnął mu się w drugiej łapie i całe wino wylądowało na podbrzuszu Brutusa.
– Ty niezdarna, mała poczwaro – warknął Brutus.
– No, no – zmitygował go Jessie. – Zanim wrócę nie będzie po tym śladu. Zeke nic nie może poradzić na to, że ma tylko cztery palce.