– Wiem! – zawołała Helena. – To ta, co się tak fatalnie ubiera! I zawsze nosi lustrzane okulary, żeby nie pozamieniać wszystkich przyjaciół w kamienie.
– Właśnie ta – potwierdził demon.
– Zawsze jest na jakimś wernisażu albo galowym koncercie – ciągnęła Helena. Widziałam jej zdjęcia w gazetach i w telewizji, zwykle uwieszonej na ramieniu jakiejś grubej ryby z maseńskiej ambasady.
– Właśnie, właśnie – mruknął Kanastorous, za wszelką ceną chcąc ich zadowolić. Masenów fascynują te węże, które ona ma zamiast włosów. Pewnie dlatego, że tak bardzo przypominają ich własne czułki.
– Więc w toalecie kawiarni Czterech Światów czekała na Jessiego ta Meduza? – upewnił się Brutus.
– Tak, tak, właśnie ona.
– I zamieniła go w kamień?
– Tak.
– Czy to nie równa się jego zabiciu?
– To była tylko przemiana czasowa – zapewnił Kanastorous. – Z tego co zrozumiałem, istnieją sposoby, żeby go przywrócić do życia.
– Kiedy poszedłem za Jessiem do tamtego sracza, nie było w nim żadnego posągu, który by go przypominał. Gdzie go zabrali, do cholery?
Kanastorous spojrzał, na niego błagalnie, bardzo w tym podobny do modlącego się chrześcijanina wypatrującego na kolanach boskiego zmiłowania.
– Musicie mi uwierzyć, że mi tego nie powiedzieli. Brutus pokręcił wolno swym ciężkim łbem.
– Nie, nie mam zamiaru wierzyć w żadne tego rodzaju bzdury.
– Ale oni naprawdę nie powiedzieli.
Bestia podniosła się z zadu i podeszła powoli do rzędu świec.
– Jak ci tam będzie, Zeke, jeśli zdmuchnę jeszcze jedną, czarną świecę?
– Nie zrobisz mi przecież tego, mój włochatopyski przyjacielu – błagał demon, uśmiechając się przyprawiającym o mdłości, żebrzącym uśmiechem.
Brutus westchnął, pochylił się nad najbliższym płomieniem i wciągnął głęboki oddech.
– Powiem, powiem – krzyknął przeraźliwie demon.
– Tylko bez sztuczek,
– Bez sztuczek – zgodził się Kanastorous.
– Gdzie zabrali Jessiego?
– Do Miasta Tysiąclecia – wyrzucił z siebie chrapliwie Zeke.
– Do tego nowego centrum handlowego w zachodnim Los Angeles? – upewniała się Helena, podnosząc się z podłogi.
– Właśnie – potwierdził Kanastorous.
Brutus chrząknął nieprzyjaźnie.
– A po co mieliby go tam zabierać? – spytał.
– Bo to idealne miejsce, by go ukryć – oznajmił demon.
– Ale te sklepy są otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę – zaprotestowała Helena. – Obsługę stanowią same roboty; o każdej godzinie pełno tam klientów. Zupełnie nie widzę jak mogliby przetransportować tam Jessiego i go ukryć.
– Miasto Tysiąclecia to niezwykle miejsce – mówił demon, ciągle jeszcze na kolanach, z kroplami czarnego potu spływającymi mu po pokrytym łuską czole. – Jest tam muzeum sztuki, prawdziwy teatr, cały system fontann i ogród rzeźby, służący oświecaniu stałej klienteli.
– No to co? – zdziwił się Brutus.
– Wstawili Jessiego do ogrodu rzeźby, między inne posągi. Mają zamiar trzymać go tam dopóki afera tego Tesseraxa – cokolwiek się za tym kryje – nie ucichnie.
7
Miasto Tysiąclecia było dwustupiętrowym centrum handlowym, którego większość znajdowała się pod jednym dachem. W jego skład wchodziły ogromne oranżerie i parki na otwartym powietrzu, fontanny, ruchome chodniki dla pieszych, sale kongresowe, hotele, znów fontanny, centra rozrywki, teatry i muzea – wstęp do jednych i drugich był wolny roboty-hostessy, bez których trudno byłoby się nie zagubić i wiele innych rzeczy. Całe to cudo wartości trzystu milionów kredytów ukończono zaledwie rok wcześniej. Obsługiwane wyłącznie przez roboty, zarządzane sprawniej niż jakikolwiek inny zespół sklepowy, przynosiło ogromne zyski.
Jeszcze dziesięć lat wcześniej nie mogłoby zostać wybudowane, i to nie tylko dlatego, że potrzebna była do tego technologia masenów. Dziesięć lat wcześniej miasto Los Angeles po prostu nie miało miejsca, by pozwolić sobie na wybudowanie, w samym sercu swojej zachodniej części, tak rozrzutnie zaprojektowanego, trzystuakrowego kompleksu. W tamtych czasach miało za dużo mieszkańców, było zbyt zatłoczone. Teraz, w dziesięć lat po pierwszym lądowaniu masenów na Ziemi, ludność miasta zmniejszyła się o połowę. Czterdzieści pięć procent mieszkańców dostało pomieszania zmysłów, znalazło się w domach dla wstrząsowców i w ciągu tych lat większość z nich albo odebrała sobie życie, albo umarła od zbyt długiego przebywania w transie katatonicznym. Wstrząsowcami w znacznej części byli ci, którzy i tak nie mogli się pogodzić ze swoimi czasami – na przykład tacy, którzy, ignorując ostrzeżenia ekologów, w dalszym ciągu zakładali liczne rodziny, zanieczyszczając Ziemię nadmiarem ciała. Wyłączeni z cyklu rozrodczego, przestali się przyczyniać do eksplozji demograficznej. Wszyscy, którzy przyzwyczaili się do masenów i innych zmian, wykazywali tendencję do nie zakładania rodzin w ogóle, lub tylko minimalnych. Wraz z wymarciem wstrząsowców ludność zmniejszyła się i pojawiły się nadwyżki terenów. Po zlikwidowaniu niemal wszystkich nadwyżek siły roboczej i stałym, wysokim zapotrzebowaniu na dobrych pracowników ze strony sektora usług nieodzownych dla funkcjonowania społeczeństwa, każdy miał znów pracę i wszystkim powodziło się lepiej niż kiedykolwiek w dotychczasowej historii narodu. Znalazło się więc nie tylko miejsce na Miasto Tysiąclecia, ale także kredyty, by je tam wydawać. Zburzono stare biura i dziesiątki rzędów odrapanych domów, w których nikt już nie mieszkał. Zrównano z ziemią fabryki niegdyś produkujące bezużyteczne gadżety i lśniące błyskotki, na które nie było już popytu; społeczeństwo uświadomiło sobie swą potęgę i prawdziwą wartość swego osobistego majątku. Miasto Tysiąclecia dostarczyło nie tylko produktów i usług, lecz stało się także miejscem wypoczynku, było nie tylko centrum handlowym, lecz także ogromną firmą przemysłową i komunalnym miejscem spotkań ludności.
Na południowym krańcu kompleksu Miasta Tysiąclecia znajdował się ogród rzeźby, prezentujący na powierzchni dwóch akrów abstrakcyjne i realistyczne prace z metalu i kamienia ze wszystkich części świata, a także z ojczystej planety masenów. To właśnie tutaj kwadrans przed północą zjawili się Helena i Brutus.
– Ile tu jest posągów – zastanawiała się Helena.
– Jakieś czterysta czy pięćset – odparł Brutus. – To znaczy jeżeli odliczymy te abstrakcyjne, po których na pierwszy rzut oka widać, że nie są Jessiem.
Minęła ich jakaś młoda para, trzymając się za ręce; chłopiec, był normalną istotą ludzką. natomiast dziewczyna – leśną nimfą mającą nie więcej niż cztery i pół stopy wzrostu.
Helena i Brytan przeszli powoli główną aleją, nim zapuścili się w plątaninę bocznych ścieżek. Minęli posągi maseńskich władców, amerykańskich prezydentów, pisarzy, konnego kawalerzystę, czarnego amerykańskiego wyzwoliciela z koktajlem Mołotowa w kamiennej dłoni…
– Będziemy musieli zabrać się za mniejsze alejki – stwierdził Brutus.
Minęli pomnik Artemiza Fricka, pierwszego człowieka, który zmarł na Marsie; popiersie prezydenta Agnew, pierwszego amerykańskiego prezydenta – choć nie ostatniego – który złożył swój urząd po żenującym incydencie jaki miał miejsce w czasie telewizyjnego show Robota Pritcharda…
– Jessie! – zawołała Helena, zatrzymując się tak gwałtownie, że Brutus patrzący właśnie na stojący po przeciwnej stronie pomnik agenta FBI, omal na nią nie wpadł.
– Gdzie?
Kobieta wskazała na następny posąg, dokładnie na wprost agenta.