– To on, prawda?
Brutus podbiegł bliżej, zgrzytając pazurami po żwirze alejki.
– W granicie wygląda trochę inaczej – zauważył – ale jestem absolutnie pewien, że to on.
Helena zaczęła się uważniej przyglądać kamiennej figurze naturalnej wielkości, która ustawiona na marmurowym piedestale znacznie górowała nad nimi.
– O mój Boże – sapnęła – czy ty widzisz w jakiej on stoi pozie?
Brutus zakrztusił się ze śmiechu.
– No cóż – powiedział – w końcu kiedy Meduza go zaskoczyła stał przodem do pisuaru.
Helena podeszła do Jessiego i popukała palcem w jego biodro.
– Rzeczywiście, prawdziwy kamień – stwierdziła.
– Tak każe legenda – odparł Brutus.
Helena przyjrzała się Jessiemu en face, zaglądając w nie widzące, granitowe oczy.
– Czy myślisz, że on zdaje sobie sprawę z tego co się z nim dzieje? Myślisz, że wie gdzie jest i że my tu jesteśmy?
– Trzeba go będzie zapytać, kiedy wróci do normalnej postaci – mruknął Brutus, stając obok niej.
Helena miała ze sobą książkę na temat mitów, jeden z tomów edycji Narodów Zjednoczonych, wypuszczonej jako przewodnik po początkowym chaosie, jaki masenowie sprowadzili na Ziemię. Teraz otworzyła go, znalazła hasło MEDUZA i przeczytała:
– Meduza jest ogólnie znaną postacią mityczną. Zgodnie z różnymi wersjami mitu, istnieje osiemnaście sposobów odwrócenia szkód wywołanych jej wzrokiem.
– Czytaj po kolei – polecił ogar, przyglądając się Jessiemu.
Detektyw patrzył w przestrzeń ponad ogrodem rzeźby i ze swą wysoko uniesioną głową wyglądał dość szlachetnie pomimo swej pozy.
Helena czytała przez chwilę po cichu, po czym powiedziała:
– No więc po pierwsze możemy go zanurzyć w wodach Gangesu.
– Nawet gdyby nam się udało wynieść go stąd i uniknąć aresztowania pod zarzutem kradzieży cennej rzeźby – ocenił Brutus – to przetransportowanie go nad Ganges zajęłoby zbyt wiele czasu. Czytaj dalej.
– Możemy go pomalować krwią noworodków – rzekła Helena, wzdrygając się nerwowo.
– Echchch – warknął Brutus. – Co następne?
– Pocałunek dziewicy złożony na jego kamiennych ustach – przeczytała Helena. Uśmiechnęła się. – Czy to nie romantyczne?
Brutus obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem, od stóp do głowy i z powrotem.
– Pocałunek d z i e w i c y? Chyba lepiej przeczytaj numer cztery.
Ogród rzeźby w Mieście Tysiąclecia był jednym z kilku tutejszych parków na świeżym powietrzu i w tym momencie niebo nad nimi pękło rozdarte na dwoje zygzakiem błyskawicy, któremu towarzyszyło niskie dudnienie grzmotu. Oboje podnieśli wzrok w oczekiwaniu na pierwsze krople deszczu. Kiedy okazało się, że jednak nie spadły, Helena zajrzała z powrotem do książki i powiedziała:
– Numer cztery – ofiara Meduzy może odzyskać swą cielesną postać, jeśli dotknie jej ktoś, kto darzy ją prawdziwą miłością.
No to mamy – odetchnął Brutus, kiwając z ulgą swym masywnym łbem.
– Och?
– Dotknij go jeszcze raz – polecił.
– Ja?
– Nie kochasz go?
– Och, kocham go troszeczkę, pewnie, że tak. To znaczy, on jest taki miły i taki przystojny. Lubię z nim sypiać, lubię z nim pracować… Ale nie mogłabym z ręką na sercu powiedzieć, że go naprawdę kocham. Bezgranicznie, na zawsze i tak dalej. Gdyby role się zmieniły i to ja wylądowałabym na tym piedestale, Jessie też pewnie nie próbowałby udawać, że darzy mnie takim uczuciem.
– Hm – mruknął pies. – Wiesz, nigdy nic nie wiadomo. Może akurat kochasz go na tyle, żeby go odczarować.
– Ja już go dotknęłam – zauważyła Helena – i nic się nie stało. – Złociste włosy opadły jej na czoło, więc odsunęła je za uszy lewą ręką.
– Ty go nie tyle dotknęłaś – poprawił ją Brutus – co opukałaś.
– To na jedno wychodzi.
– Puknięcie to nie to samo co dotknięcie – upierał się brytan. – No więc, może jednak spróbowałbyś go dotknąć. Przecież, na miłość boską, nie mamy nic do stracenia!
Helena popatrzyła na kamiennego Jessiego, potem przeniosła wzrok z powrotem na psa i powiedziała niepewnie:
– No cóż, chyba rzeczywiście nic mu to nie może zaszkodzić…
– Jasne, że nie może.
– Po prostu go dotknę.
– No to dotykaj, do cholery – ponaglił ją Brutus.
Helena wspięła się ostrożnie na palce i położyła rękę na udzie posągu.
Nic się nie stało.
– Dotknij go obiema rękami – podpowiedział Brutus.
– Dlaczego?
– Słuchaj no, Modrooka, może jeśli nie kochasz go dość, by przywrócić do życia jedną ręką, to kochasz go dość, żeby ożywić dwiema rękami. Kapujesz?
Dziewczyna położyła na nodze posągu drugą rękę. Jessie nie odzyskał swej cielesnej postaci.
– No dobra, co tam masz dalej w tej swojej książce? – spytał Brutus z rezygnacją.
– Czekaj, chwileczkę! – zawołała Helena, a jej oczy zabłysły jak zwykle kiedy wpadła na jeden z jej sprytnych pomysłów.
– O co chodzi?
– A dlaczego nie miałbyś go dotknąć ty, Brutusie?
– Ja?
– Tak, ty.
– Ja miałbym go darzyć Prawdziwą miłością?
– No, ale przecież kochasz go troszeczkę, prawda? – dopytywała się klękając przed nim i biorąc w obie dłonie jego masywny łeb.
– On jest mężczyzną i ja też byłem kiedyś mężczyzną – mruknął Brutus. – Albo przynajmniej wydaje mi się, że byłem mężczyzną.
– A co to ma do rzeczy? – upierała się Helena.
– No…w książce napisano „prawdziwa miłość”. Taką miłością może darzyć mężczyznę tylko kobieta.
– A czy ojciec nie kocha prawdziwą miłością syna, a syn ojca?
Brutus spuścił wzrok i po chwili zorientował się, że patrzy wprost w rowek między jej piersiami, rozkosznie eksponowany w głębokim dekolcie swetra. Ale nie to mu teraz było w głowie. Spojrzał jej ponownie w oczy i powiedział:
– Ale przecież ja nie jestem jego ojcem, ani synem, nie?
W górze, ponad ich głowami następna błyskawica, biała na tle atramentowej czerni nieba, rozdarła ciemności nocy i trafiła w swoją beczkę prochu, rozbrzmiewając w Mieście tysiąclecia przeciągłym, głębokim dudnieniem niby echem salwy starożytnych dział, oddanej w bitwie toczonej przez chmury.
– Zaraz zacznie padać – stwierdziła Helena. – Przestańmy wreszcie marnować czas, Brutusie. Nie gadaj tylko wskakuj na ten piedestał i go dotykaj; zobaczymy co z tego wyniknie.
– Ale to przecież głupie.
– Znasz go siedem lat dłużej niż ja – zauważyła Helena. – Po takim czasie musisz do niego podchodzić bardziej emocjonalnie niż ja.
– Książka mówi, że to ma być „prawdziwa miłość”…
Dziewczyna wstała i tupnęła nogą, co sprawiło, że jej nie skrępowane niczym piersi rozhuśtały się gwałtownie w górę i w dół.
– Brutusie, jeżeli nie zrobisz co do ciebie należy, jeżeli nie wskoczysz natychmiast na ten piedestał i nie dotkniesz Jessiego, możesz sobie wybić z głowy moją pomoc, a także dzisiejsze poranne łóżko – bez względu na to czy obetniesz te swoje pazury czy nie!
– Ale…
– Żadnych „ale”. Ta decyzja jest nieodwołalna.
Następny grzmot, następne błyskawice i pierwsza nabrzmiała kropla deszczu…
– Niech ci będzie – zgodził się wreszcie piekielny pies.
– No, dobry z ciebie chłopak – uśmiechnęła się Helena.
Brutus zebrał się w sobie, skoczył, wdrapał na piedestał i stanął tuż obok granitowego Jessiego Blake'a.
– Jak mam go dotknąć? Łapą?
– Spróbuj łapą.
Brutus podniósł przednią łapę i musnął nią z zakłopotaniem nogę posągu, po czym cofnął ją jak oparzony – posąg jakby drgnął.