Выбрать главу

– Co widzicie?

Ani kobieta, ani piekielny pies nie odpowiedzieli; zastygli w bezruchu wlepiwszy wzrok w czarną, czeluść wnętrza uchylonej trumny.

Jessie poczuł, że zaczyna się pocić jeszcze bardziej. Przeźroczyste krople spływały coraz obficiej z jego czoła, łącząc się w strużki łechcące go w policzki i niosące słony smak do kącików ust.

– Czy to aż takie straszne? – rzucił niepewnie.

– „Straszne” to chyba nie jest najbardziej odpowiednie słowo – odrzekła Helena. -. Lepsze byłoby coś w rodzaju… o, już mam – „frustrujące”.

– Czy zwłoki zostały aż tak bardzo zmasakrowane – dopytywał się Jessie. Widział już w swoim życiu zmasakrowane zwłoki – Czy są choć odrobinę podobne do zdjęcia Tessesaxa. które dał nam Galiotor Fils?

– Nie – stwierdził Brutus. – Zwłoki nie są bardzo zmasakrowane. Prawdę mówiąc, nie są wcale zmasakrowane. Prawdę mówiąc nie ma w ogóle żadnych zwłok; pochowano pustą trumnę.

– Och – wyrwało się Jessiemu.

– Chryste Panie – odetchnął Brutus z ogromną ulgą. – Co za szczęście, że to nie ja odwaliłem całą tę robotę na darmo.

– To wcale nie było na darmo – stęknął Jessie.

Detektyw puścił linę i w tym samym momencie opadające wieko zwaliło go z nóg. Upadł w mokrą trawę, twarzą do przodu, z rozciętymi wargami, ze smakiem krwi w ustach i dopiero po chwili obrócił się na plecy i potoczył dookoła oszołomionym wzrokiem.

– Chyba zapomniałeś, że koniec liny okręciłeś sobie wokół nadgarstków – zauważył Brutus.

Jessie spojrzał na swoje ręce, skinął nieprzytomnie głową i uwalniając odruchowo dłoń z pętli liny, usiadł. Lina wyprysnęła mu z palców i zniknęła na dnie wykopu, z którego rozległo się grobowe „łup!” zatrzaskującego się wieka trumny.

– Zacząłeś mówić, że nasza ekspedycja nie poszła jednak na darmo – przypomniał Brutus.

Jessie podpełzł do krawędzi grobu i spojrzawszy na Brutusa przez całą jego szerokość. powiedział:

– Zgadza się.

Z białego mauzoleum stojącego na szczycie dalszego ze wzgórków cmentarza wyleciało bezszelestnie stadko nietoperzy, liczące pewnie koło dwudziestu sztuk. Oświetlone niespodziewanym promieniem księżyca, umknęły z powrotem w ciemność wydając z siebie kilka przenikliwych pisków. Księżyc, który tylko na chwilę wyłonił je z mroku, wśliznął się z powrotem za burzowe chmury, niby twarz Hiszpanki wstydliwie przesłonięta wachlarzem.

– Ale przecież nic nie znaleźliśmy – zaprotestowała Helena.

– Owszem, znaleźliśmy – stwierdził Jessie. – Znaleźliśmy pustą trumnę w grobie Tesseraxa.

– To na jedno wychodzi.

Jessie podniósł się i otrzepał, choć właściwie ciągle jeszcze wolałby leżeć.

– Nie, nie na jedno – tłumaczył z cierpliwością starszego brata, wycierając krew z przegryzionej wargi.

– To znaczy, że nie nadaję się na detektywa – stwierdziła Helena.

Nietoperze z mauzoleum przemknęły nad ich głowami z wilgotnym łopotem błonowatych skrzydeł, a powietrze wypełniły ich wściekłe piski.

Jessie podniósł łopatę i składając ją przed włożeniem do torby, zaczął wyjaśniać:

– Mam świadomość, że w tych sprawach nie jesteś tak bystra jak ja. Nikt nie może tego od ciebie wymagać; nie masz mojego doświadczenia.

– Był wyraźnie zadowolony, że ich role powracały do umiarkowanego equilibrum, które nie wymykało się spod jego kontroli; nareszcie przestał czuć się tak idiotycznie głupio. – A jednak musisz to przecież dostrzegać sama… Mamy już dość dowodów dla Galiotora Filsa, by mógł on wnieść oskarżenie przeciwko urzędnikom ambasady. Od tej chwili wszystko zależy od policji i sądów. Oni już dowiedzą się, co naprawdę stało się z Tesseraxem i dlaczego sprawę tę zatuszowano w tak wymyślny sposób. Nam pozostaje już tylko porozmawiać z Galiotorem Filsem i przedstawić mu wszystkie fakty.

Z ciemności zza pleców Jessiego, dobiegł znajomy, chrapliwy głos, który powiedział:

– Tym niemniej, żeby to zrobić, panie Blake, będzie pan musiał najpierw ujść z życiem z tego cmentarza.

Jessie odwrócił się gwałtownie do tyłu, włączając swoją latarkę; w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą zalegały całkowite ciemności nocy, stało kilkanaście wampirów. Ich oczy migocące w świetle krzyżujących się snopów dwóch ręcznych latarek nie próbowały nawet skryć radości, a na wszystkich twarzach gościł uśmiech.

Upiorem przewodzącym grupie, wyższym i znacznie przystojniejszym od pozostałych, był bez wątpienia hrabia Sławek, krwiopijca, który omal nie dokonał niezgodnego z prawem nadgryzienia pani Renee Cuyler ledwie noc czy dwie wcześniej.

– Nietoperze, które właśnie słyszeliśmy… – zaczął Jessie.

– To my – wszedł mu w słowo hrabia.

– Jessie? – zaniepokoiła się Helena. – Co oni mają zamiar nam zrobić?

– Nic – odpowiedział Jessie.

Hrabia Sławek roześmiał się głośno.

– Jeżeli nie będziesz chciała dać się nawrócić, Heleno – ciągnął Jessie – to żaden wampir cię nie tknie. Takie jest prawo.

– No tak – przyznał hrabia Sławek. – Ale w ostatecznym rozrachunku prawo to tylko zwykły świstek papieru.

– Zapomnij o tym świstku papieru, a zobaczysz co się z tobą stanie – pogroził Jessie. Urzędowy kołek prosto w serce i błyskawiczna przemiana w kupę pozbawionych życia prochów.

Hrabia Sławek postąpił krok do przodu; jego towarzysze uczynili to samo, wypełniając powietrze szelestem czarnych peleryn.

– Sławek, nie warto łamać prawa dla kogoś takiego jak Renee Cuyler, zwłaszcza, że w całej tej sprawie racja była po mojej stronie.

Sławek zrobił następny krok.

Bladolicy krwiopijcy za jego plecami rozstąpili się na obie strony, tworząc półkole.

Wszyscy łypali pożądliwie na Helenę.

– To nie ma najmniejszego związku z Renee Cuyler – oznajmił hrabia Sławek. – Och, pewnie, że to bardzo apetyczna mała. Ale świat aż się roi od apetycznych małych, takich jak, na przykład, twoja Helena, która jest jedną z najbardziej apetycznych sztuk, jakie widziałem w całym swoim życiu, a możesz mi wierzyć, że widziałem i smakowałem ich sporo. – Co powiedziawszy, uśmiechnął się niegodziwie.

– Och, odpierdol się – mruknęła Helena.

Sławek przymknął oczy z wyraźnym zaskoczeniem; w swej zdominowanej przez męski szowinizm społeczności wampiry nie przywykły do wysłuchiwania takich słów od kobiet. Spojrzał z powrotem na Jessiego, próbując odzyskać swą poprzednią pewność siebie i powiedział:

– Nie chowam żadnych uraz za Renee Cuyler. Poza niezaprzeczalnymi walorami nie grzeszyła mądrością. Widzisz, w zasadzie wolę odrobinę pustogłowia cwaniactwo przeciętnej dziewuchy z college'u… Ale wszystko ma swoje granice. Ja ustaliłem je na minimum 115 punktów w teście inteligencji i maksimum 120. Zresztą mniejsza oto, Blake; to nie jest prywatna vendetta.

– No to co…

– Zostałem tu wysłany, by powstrzymać całą waszą trójkę od mieszania się do sprawy Tesseraxa. Twój brytan zostanie unieszkodliwiony przy pomocy talentu kilku czarownic, które obserwują was od momentu wejścia na teren cmentarza.

– A nie mówiłam! – zawołała Helena.

– A tymczasem zarówno ty jak i twoja przyjaciółka zostaniecie… hm, powiedzmy nawróceni zgodnie ze swoją wolą – dokończył hrabia. – I mogę stwierdzić, że schrupanie szyjki tej wspaniałej dziewczyny będzie dla mnie prawdziwą przyjemnością. Oczywiście na przystawkę bo i inne partie jej niezwykłego ciała obiecują zgoła nieziemskie radości.

– Jessie, rób coś – zażądała Helena z przeciwnej strony grobu.

– Uciekaj! – zawołał bez namysłu Jessie.

11

Złożona wcześniej łopata posłużyła teraz Blake'owi do odwrócenia uwagi hrabiego Sławka. Część metalową z ostrzem cisnął hrabiemu w twarz, a drewnianą rączką uderzył w kostki nóg. Kiedy wampir skrzyżował ręce, by zasłonić się przed ostrzem i cofnął się o krok, nogi zaplątały mu się w wirującą rączkę. Hrabia krzyknął z bólu, zrobił niezdarny krok w bok, po czym przewrócił się na plecy, wprowadzając tym totalne zamieszanie w szeregach swych kompanów.

Jessie odwrócił się na pięcie natychmiast czekając nawet by sprawdzić jaki wywołało ono skutek. Nie zawracając sobie głowy podnoszeniem latarki, dał potężnego susa na drugą stronę rozkopanego grobu, złapał za rękę Helenę i rzucił się do ucieczki – nie w jakimś określonym kierunku, lecz po prostu przed siebie.

Brutus biegł tuż przed nimi, sadząc ogromnymi skokami i wiodąc ich z rozmysłem ku głównej bramie cmentarza. Jessie wiedział, że piekielny brytan z łatwością mógł dopaść któregoś z murów cmentarza i po prostu przeniknąć na drugą stronę, i poczuł wdzięczność dla swego wspólnika, że nie opuścił ich w tak ciężkich opałach. Przypomniał sobie także, że to właśnie dotknięcie Brutusa odczarowało go z kamienia w Mieście tysiąclecia i…

Zza pleców dobiegł go narastający trzepot skrzydeł.

– Szybciej! – ryknął Jessie.

– Helena chwyciła go tylko mocniej za rękę i bez słowa sprzeciwu przyśpieszyła tempo biegu. Kiedy wybiegli na szeroką alejkę, gdzie nie było żadnych granitowych nagrobków, na które musiałby uważać, spojrzał uważnie na Helenę uznał, że trzyma się zupełnie dzielnie. Widać było, że się trochę boi, ale nie uległa panice, tylko zagryzając swe śliczne usta próbowała wycisnąć ze swych długich nóg całą szybkość na jaką ją było stać. I w tym momencie zauważył latarkę, którą zaciskała w drugiej ręce: latarka błyskała cały czas włączona, a jej światło tańczyło dokładnie przed nimi doskonale wskazując Sławkowi i jego bandzie kierunek ich ucieczki. Dopiero teraz uzmysłowił sobie jak bardzo sam musi być przerażony, skoro do tej pory tego nie dostrzegł.

– Helena! – krzyknął.

Nie przerywając biegu, z piersiami podanymi do przodu niczym zderzaki wyścigowej limuzyny, z blond włosami ciągnącymi się za nią jak sieć za trawlerem, trzymając się kurczowo jego ręki, Helena spojrzała z ukosa na Jessiego.

– Latarka!

Nie zrozumiała o co mu chodzi.

– Wyrzuć latarkę!

Dziewczyna podniosła do góry dłoń z latarką, zwalniając tempo ucieczki i tym samym zmuszając i jego do przyhamowania biegu, popatrzyła ze zdziwieniem na trzymany przyrząd i dopiero po chwili zorientowała się, co Jessie miał na myśli. Bez namysłu cisnęła latarkę w prawo, jakby, w tym właśnie momencie nagle zaczęła ją parzyć, snop światła wykręcił zwariowanego młyńca niczym lanca baśniowego rycerza odcinająca kromki ciemności z bochenka nocy, po czym oświetlił z bliska jakiś nagrobek, zadrżał i zgasł.

Ponownie nabrali szybkości, pędząc co tchu w piersiach po zdradziecko wilgotnej murawie cmentarza.

A jednak zza pleców ciągle dobiegał ich łopot skrzydeł i jeżące włos na głowie piski wielu maleńkich stworzeń – nietoperzy.

W przodzie Brutus zatrzymał się gwałtownie z długim ogonem uniesionym do góry, ze szpiczastymi uszami nastawionymi czujnie do przodu, ze zjeżoną sierścią.

W kilka sekund znaleźli się obok niego.

– Co jest? – wysapał Jessie. Serce w piersi waliło mu tak głośno, że ledwie sam siebie słyszał.

– Czarownik – warknął ochryple pies.

– Gdzie?

Brutus pokazał czubkiem swego pyska.

Czarownik był stary, dość wysoki i chudy jak tyczka; stał dokładnie na wprost głównej bramy cmentarza z wyciągniętymi przed siebie rękami i rozczapierzonymi palcami jakby właśnie miał rzucić urok albo zaklęcie, a długa kędzierzawa broda sięgająca mu niemal do pasa falowała lekko w podmuchach nocnej bryzy. Otaczała go kula niezwykłego kobaltowo niebieskiego światła, które zdawało się wydobywać z niego samego.

Ubrany był w długie czarne szaty udekorowane szkarłatnymi półksiężycami i srebrnymi gwiazdami. Na głowie miał szpiczasty kapelusz tego samego koloru i w te same wzory.

– On jest niebezpieczny dla nas wszystkich – warknął Brutus. – Na was dwoje mógłby rzucić jakiś urok a mnie – gdyby chciał i gdyby miał w nosie prawo – mógłby unicestwić. Najwyraźniej brytanowi stanął w pamięci sposób w jaki potraktował kilka zaledwie godzin wcześniej Zeke Kanastorousa i chyba teraz zaczął tego odrobinę żałować.

No to nie wychodzimy główną bramą – powiedział Jessie.

– Wszystko jedno którędy, ale wychodzimy, i to, cholera szybko! -zawołała Helena zwracając ich uwagę z powrotem na alejkę, którą właśnie przybiegli. – Sławek dopadnie nas lada chwila!

I tak się też stało.

Z ciemności za ich plecami wyprysnęło stadko piszczących nietoperzy – małych, ruchliwych cieni, które błyskawicznie przekształciły się w na wpół bezpostaciowe stwory z ogromnymi skrzydłami stanowiące znacznie większe zagrożenie niż ich poprzednie drobne wcielenie. Ich ciemne, pomarszczone twarze, niegdyś ściągnięte i występne, rozdęły się gwałtownie, zrobiły najpierw żółte, a potem białe, śmiertelnie białe jak nadmuchiwane balony tracące swą głęboką barwę. Szpony zmieniły im się w ręce, ludzkie ręce z drapieżnymi paznokciami migocącymi odbitym światłem księżyca. Na koniec kościste nogi wydłużyły im się do ziemi i przeobrażenie w ludzką postać zostało zakończone.

W powietrzu zawirował tuman zimnej mgły, jakby wessany przez wampiry, a Helena przysunęła się bliżej Jessiego.

– Tędy! – zawołał Jessie.

Odwrócił się i przebiegł w kierunku dolinki z której wypłynęła mgła, między dwa krągłe pagórki, na których znajdowała się większość maseńskich grobów.

– Ale tam jest za ciemno! – zaprotestowała Helena, biegnąc o pół kroku za Jessiem i z każdym oddechem wyrzucając przed siebie obłoczki pary.

– Wiem – odkrzyknął Jessie.

Mgła stawała się coraz gęstsza i już po kilku chwilach otuliła ich szczelnie nieprzeniknionym kłębem waty.

– A wampiry widzą lepiej niż wy – dodał Brutus – zwłaszcza w ciemności.

– Wiem – powtórzył Jessie.

We mgle za ich plecami ponownie rozległy się piski nietoperzy – wampiry znów wzbiły się w powietrze.

– Ale jeżeli się pośpieszymy – ciągnął detektyw – to może uda nam się dopaść tylnej bramy. Może jej nie obstawili.

Pobożne życzenie – warknął Brutus, ale powstrzymał się od dalszych sarkastycznych uwag. Pomknął do przodu w nieprzeniknioną ciemność i zimną mgłę, która pokryła granitowe nagrobki jak śmiertelny całun.