11
Złożona wcześniej łopata posłużyła teraz Blake'owi do odwrócenia uwagi hrabiego Sławka. Część metalową z ostrzem cisnął hrabiemu w twarz, a drewnianą rączką uderzył w kostki nóg. Kiedy wampir skrzyżował ręce, by zasłonić się przed ostrzem i cofnął się o krok, nogi zaplątały mu się w wirującą rączkę. Hrabia krzyknął z bólu, zrobił niezdarny krok w bok, po czym przewrócił się na plecy, wprowadzając tym totalne zamieszanie w szeregach swych kompanów.
Jessie odwrócił się na pięcie natychmiast czekając nawet by sprawdzić jaki wywołało ono skutek. Nie zawracając sobie głowy podnoszeniem latarki, dał potężnego susa na drugą stronę rozkopanego grobu, złapał za rękę Helenę i rzucił się do ucieczki – nie w jakimś określonym kierunku, lecz po prostu przed siebie.
Brutus biegł tuż przed nimi, sadząc ogromnymi skokami i wiodąc ich z rozmysłem ku głównej bramie cmentarza. Jessie wiedział, że piekielny brytan z łatwością mógł dopaść któregoś z murów cmentarza i po prostu przeniknąć na drugą stronę, i poczuł wdzięczność dla swego wspólnika, że nie opuścił ich w tak ciężkich opałach. Przypomniał sobie także, że to właśnie dotknięcie Brutusa odczarowało go z kamienia w Mieście tysiąclecia i…
Zza pleców dobiegł go narastający trzepot skrzydeł.
– Szybciej! – ryknął Jessie.
– Helena chwyciła go tylko mocniej za rękę i bez słowa sprzeciwu przyśpieszyła tempo biegu. Kiedy wybiegli na szeroką alejkę, gdzie nie było żadnych granitowych nagrobków, na które musiałby uważać, spojrzał uważnie na Helenę uznał, że trzyma się zupełnie dzielnie. Widać było, że się trochę boi, ale nie uległa panice, tylko zagryzając swe śliczne usta próbowała wycisnąć ze swych długich nóg całą szybkość na jaką ją było stać. I w tym momencie zauważył latarkę, którą zaciskała w drugiej ręce: latarka błyskała cały czas włączona, a jej światło tańczyło dokładnie przed nimi doskonale wskazując Sławkowi i jego bandzie kierunek ich ucieczki. Dopiero teraz uzmysłowił sobie jak bardzo sam musi być przerażony, skoro do tej pory tego nie dostrzegł.
– Helena! – krzyknął.
Nie przerywając biegu, z piersiami podanymi do przodu niczym zderzaki wyścigowej limuzyny, z blond włosami ciągnącymi się za nią jak sieć za trawlerem, trzymając się kurczowo jego ręki, Helena spojrzała z ukosa na Jessiego.
– Latarka!
Nie zrozumiała o co mu chodzi.
– Wyrzuć latarkę!
Dziewczyna podniosła do góry dłoń z latarką, zwalniając tempo ucieczki i tym samym zmuszając i jego do przyhamowania biegu, popatrzyła ze zdziwieniem na trzymany przyrząd i dopiero po chwili zorientowała się, co Jessie miał na myśli. Bez namysłu cisnęła latarkę w prawo, jakby, w tym właśnie momencie nagle zaczęła ją parzyć, snop światła wykręcił zwariowanego młyńca niczym lanca baśniowego rycerza odcinająca kromki ciemności z bochenka nocy, po czym oświetlił z bliska jakiś nagrobek, zadrżał i zgasł.
Ponownie nabrali szybkości, pędząc co tchu w piersiach po zdradziecko wilgotnej murawie cmentarza.
A jednak zza pleców ciągle dobiegał ich łopot skrzydeł i jeżące włos na głowie piski wielu maleńkich stworzeń – nietoperzy.
W przodzie Brutus zatrzymał się gwałtownie z długim ogonem uniesionym do góry, ze szpiczastymi uszami nastawionymi czujnie do przodu, ze zjeżoną sierścią.
W kilka sekund znaleźli się obok niego.
– Co jest? – wysapał Jessie. Serce w piersi waliło mu tak głośno, że ledwie sam siebie słyszał.
– Czarownik – warknął ochryple pies.
– Gdzie?
Brutus pokazał czubkiem swego pyska.
Czarownik był stary, dość wysoki i chudy jak tyczka; stał dokładnie na wprost głównej bramy cmentarza z wyciągniętymi przed siebie rękami i rozczapierzonymi palcami jakby właśnie miał rzucić urok albo zaklęcie, a długa kędzierzawa broda sięgająca mu niemal do pasa falowała lekko w podmuchach nocnej bryzy. Otaczała go kula niezwykłego kobaltowo niebieskiego światła, które zdawało się wydobywać z niego samego.
Ubrany był w długie czarne szaty udekorowane szkarłatnymi półksiężycami i srebrnymi gwiazdami. Na głowie miał szpiczasty kapelusz tego samego koloru i w te same wzory.
– On jest niebezpieczny dla nas wszystkich – warknął Brutus. – Na was dwoje mógłby rzucić jakiś urok a mnie – gdyby chciał i gdyby miał w nosie prawo – mógłby unicestwić. Najwyraźniej brytanowi stanął w pamięci sposób w jaki potraktował kilka zaledwie godzin wcześniej Zeke Kanastorousa i chyba teraz zaczął tego odrobinę żałować.
No to nie wychodzimy główną bramą – powiedział Jessie.
– Wszystko jedno którędy, ale wychodzimy, i to, cholera szybko! -zawołała Helena zwracając ich uwagę z powrotem na alejkę, którą właśnie przybiegli. – Sławek dopadnie nas lada chwila!
I tak się też stało.
Z ciemności za ich plecami wyprysnęło stadko piszczących nietoperzy – małych, ruchliwych cieni, które błyskawicznie przekształciły się w na wpół bezpostaciowe stwory z ogromnymi skrzydłami stanowiące znacznie większe zagrożenie niż ich poprzednie drobne wcielenie. Ich ciemne, pomarszczone twarze, niegdyś ściągnięte i występne, rozdęły się gwałtownie, zrobiły najpierw żółte, a potem białe, śmiertelnie białe jak nadmuchiwane balony tracące swą głęboką barwę. Szpony zmieniły im się w ręce, ludzkie ręce z drapieżnymi paznokciami migocącymi odbitym światłem księżyca. Na koniec kościste nogi wydłużyły im się do ziemi i przeobrażenie w ludzką postać zostało zakończone.
W powietrzu zawirował tuman zimnej mgły, jakby wessany przez wampiry, a Helena przysunęła się bliżej Jessiego.
– Tędy! – zawołał Jessie.
Odwrócił się i przebiegł w kierunku dolinki z której wypłynęła mgła, między dwa krągłe pagórki, na których znajdowała się większość maseńskich grobów.
– Ale tam jest za ciemno! – zaprotestowała Helena, biegnąc o pół kroku za Jessiem i z każdym oddechem wyrzucając przed siebie obłoczki pary.
– Wiem – odkrzyknął Jessie.
Mgła stawała się coraz gęstsza i już po kilku chwilach otuliła ich szczelnie nieprzeniknionym kłębem waty.
– A wampiry widzą lepiej niż wy – dodał Brutus – zwłaszcza w ciemności.
– Wiem – powtórzył Jessie.
We mgle za ich plecami ponownie rozległy się piski nietoperzy – wampiry znów wzbiły się w powietrze.
– Ale jeżeli się pośpieszymy – ciągnął detektyw – to może uda nam się dopaść tylnej bramy. Może jej nie obstawili.
Pobożne życzenie – warknął Brutus, ale powstrzymał się od dalszych sarkastycznych uwag. Pomknął do przodu w nieprzeniknioną ciemność i zimną mgłę, która pokryła granitowe nagrobki jak śmiertelny całun.
12
Groby wyłaniały się z mgły jak zepsute zęby żujące owocową landrynkę. Jessie i Helena nadal kurczowo trzymając się za ręce, uskakiwali na prawo i lewo, by ominąć pojawiające się przeszkody, ślizgając się przy tym niebezpiecznie na zdradliwie mokrej trawie. Nie słyszeli już za sobą pisków i nieludzkich wrzasków wampirów-nietoperzy, lecz pewnie tylko dlatego, że ich własne oddechy stały się tak głośne, iż skutecznie głuszyły wszystkie inne dźwięki nocy.
U podnóża pagórka po raz niewiadomo który zaryli piętami, by nie wpaść na rząd kamiennych płyt wyłaniających się znienacka wprost przed nimi i wtedy Helena powiedziała:
– Jessie, poczekaj.
– O co chodzi?
– Muszę odpocząć.
– Tak właśnie myślałem – odezwał się Brutus, majacząc w płynnej, gęstej jak syrop mgle, w której tylko jego oczy były wyraźnie widoczne, płonąc w ciemności niczym dwie kałuże fluoryzującej krwi. – Znalazłem tu niedaleko kilka wielkich płyt pamiątkowych. Powinny was zabezpieczyć przed wypatrzeniem z powietrza.