– Jesteś cudowny – westchnęła Helena.
– Wiem – odparł ogar.
Odwrócił się i poprowadził ich na drugą stronę dolinki, do miejsca gdzie wznosiła się grupa siedmiostopowych nagrobków i ponad-naturalnej wielkości rzeźb rzucających, na smoliste ściany nocy – cienie, jeszcze o ton ciemniejsze.
Helena podeszła do największego pomnika pokrytego głęboko kutymi maseńskimi literami i ciężko się o niego oparła. Pochyliła się do przodu i z grymasem bólu zaczęła rozmasowywać sforsowane uda.
– Nie dość że będę miała potężne bicepsy od rozkopywania tamtego pustego grobu stwierdziła – to jeszcze od tego pieprzonego biegania w kółko, porobią mi się muskuły i żylaki na nogach.
– I tak cię będziemy kochać – zapewnił Jessie.
– Lubię kobiety z krzepą – dodał Brutus.
Wysoko w górze, poza zasięgiem wzroku, ciszę nocy rozdarło zwierzęce zawodzenie. Spadło ono na pokryty całunem mgły cmentarz jak sygnał precyzyjnie obrobionego, maleńkiego srebrnego rogu.
– Przelecieli prosto nad nami – mruknął Brutus.
– Tym razem się udało – szepnął Jessie. – Ale nie na długo.
Helena wyprostowała się i odeszła kilka kroków od granitowej rzeźby, przytrzymując każdą ręką jeden ze swoich pośladków jakby wypróbowywała nowy sposób chodzenia i nie była pewna, czy pozostaną na swoim miejscu.
– Czuję się już trochę lepiej – oznajmiła.
– No to ruszajmy, zanim…
Z ciemności obok dobiegł upiorny jęk, przedśmiertelne rzężenie, od którego włosy stanęły mi dęba. Ten dudniący, zgrzytliwy charkot nie mógł się dobywać z gardła człowieka, lecz jakiejś innej istoty, z pewnością wielkiego dorosłego mężczyzny albo większej.
– Co to było? – wyszeptała Helena.
– Nie wiem – odrzekł Jessie, choć miał niejasne wrażenie, że już gdzieś coś podobnego słyszał.
Rzężenie rozległo się ponownie.
Tym razem towarzyszył mu odgłos podobny do szurania, jakby coś bardzo dużego i ledwo odrywającego nogi od ziemi posuwało się do przodu, rozgarniając nimi na boki opadłe, zeschnięte liście palm.
– Zabierajmy się stąd w diabły – wymamrotała Helena, kuląc się w sobie i wstrząsając w reakcji, na następny jęk niewidzialnej bestii.
Jessie nie skulił się w sobie, ale zadrżał, ponieważ wydawało mu się że gdzieś na samym dnie tego żałośnie nieludzkiego głosu usłyszał dojmujące, opanowane i beznadziejne cierpienie, rozpacz tak bezgraniczną, że choć była zupełnie nieludzka, poruszała w nim coś do głębi.
– Tędy – zawołał Brutus.
Odwrócił się, machnął swym ogromnie długim ogonem i skoczył płynnie w kierunku drugiego usianego grobami pagórka, znikając w atramentowej, otulonej mgłą nocy, rozpływając się w niej bez jednego dźwięku, zostawiając Jessiego i Helenę samych.
Zdążyli zrobić ledwie dwa szybkie kroki w tym samym kierunku, kiedy coś olbrzymiego wyrosło tuż przed nimi, po lewej stronie Heleny – jaśniejszy cień na czarnej jak sadza kurtynie nocy. Cień wysunął się spomiędzy dwóch wysokich maseńskich pomników nagrobnych, jęcząc coraz głośniej, na jakąś nową, przebiegle niegodziwą nutę i nagle Helena ujrzała, że wyciągają się ku niej dwie monstrualne, zniekształcone, pokryte rogowatymi naroślami ręce.
Wstrzymała w przerażeniu oddech i wtuliła się rozpaczliwie w Jessiego, zupełnie tak samo jak on w nią.
Monstrum ruszyło do przodu niby falująca ameboidalna masa, wysunęło się w całości na otwartą przestrzeń i zawisło nad nimi jak wieża. W tym momencie ciężkie, burzowe chmury – rozstąpiły się odrobinę i przepuściły promień księżycowego światła, który oświetlił miejsce gdzie się znajdowali na kilka sekund nim zalały je z powrotem ciemności równie nieprzeniknione jak przedtem.
Zjawa wzdrygnęła się przed błyskiem światła, po czym wydała z siebie ochrypły dźwięk i natarła na nich jeszcze raz, przypierając oboje do następnego rzędu pamiątkowych głazów.
– Jessie, co to jest? – zatrwożyła się Helena wstrzymując oddech i wysuwając przed siebie ręce z dłońmi na płask jakby chciała odepchnąć potwora od siebie.
– Mabel? – powiedział Jessie pytająco.
– Że co? – spytała z niedowierzaniem Helena.
– Mabel? – powtórzył Jessie, robiąc ostrożnie krok w kierunku tego czegoś, mimo iż Helena wczepiła mu się rozpaczliwie w ramię, próbując w tym przeszkodzić.
Monstrum zatrzymało się, jego cętkowany, brunatno-czarny kadłub zafalował pokrywając się naroślami i wypustkami, które natychmiast ustąpiły miejsca wklęsłościom. same pojawiając się jednocześnie w zupełnie innym miejscu, co nieodmiennie przywodziło na myśl worek żywych węgorzy.
– Czy to ty, Mabel? – dopytywał się Jessie, postępując jeszcze jeden krok do przodu i czując, że część przerażenia go opuściła.
– Używam tego imienia, owszem – odparła Chwieja. – Ale jakoś zupełnie nie mogę pana umiejscowić, sir.
– Zdaje się, że zwariowałam – stwierdziła Helena.
– Skądże znowu – wyjaśnił Jessie: – Mabel jest hostessą w Czterech Światach – wiesz, w tej kawiarni w mieście.
– Hostessą?
– Nocną hostessą. W ciągu dnia musi przebywać w ukryciu.
– Inaczej uległabym unicestwieniu – dodała Mabel.
– Nie widziałaś jej nigdy w Czterech Światach? – zdziwił się Jessie.
– Nie – odparła Helena. – A chodzę tam niemal w każdą sobotę.
– Mabel ma wolne weekendy – przypomniał sobie Jessie.
– Mam wolne weekendy ze względu na dzieci – potwierdziła Mabel.
– Dzieci? – spytała Helena.
– Ona je straszy – wyjaśnił Jessie.
– Swoje własne dzieci?
– Och, nie, nie – zaprzeczyła Mabel, – Dzieci w ogóle, każde dzieci, na jakie tylko podpiszą ze mną kontrakt.
– Mabel jest maseńskim zaświatowcem -ciągnął Jessie podczas gdy chwieja gulgotała, przelewała się i nieustannie zmieniała kształty. – Zgodnie ze swym mitem straszy niegrzeczne dzieci.
– Ach tak – odetchnęła Helena – rozumiem. To znaczy, nie rozumiem. Przecież my nie jesteśmy dziećmi, więc…
Mabel westchnęła głośno i osadziła na ziemi swój wielki kadłub. Jej nogi przestały po prostu istnieć oblane ze wszystkich stron galaretowatym brzuchem, co nadało całemu ciału kształt bardzo zbliżony do kropli dość gęstego kleju.
– Wiem, że nie jesteście dziećmi – powiedziała. I słowo daję, że ja też nie bardzo się tu dzisiaj ubawiłam.
– Co tu się dzieje? – odezwał się nagle Brutus, wyłaniając się z mgły z prawej strony, z oczyma rozjarzonymi wściekłą purpurą. Spojrzał na Mabel i powiedział: – Jak się masz, Mabel?
– Nie najlepiej – odparła chwieja.
– Dlaczego nie straszysz dzieci?
– Właśnie ją o to pytaliśmy – wtrąciła się Helena.
– Dziś w nocy przydzielili mi cmentarz. – zaczęła wyjaśniać Mabel. Wypuściła z kadłuba wielką bańkowatą głowę, po czym wessała ją szybko do wnętrza, zaczynając jednocześnie przekształcać inne partie swego ciała. – Przyszli i powiedzieli, że dziś moje usługi potrzebne będą tutaj i że mam postraszyć dwójkę dorosłych.
– Jacy oni?
– Kilku takich bardzo wysoko postawionych w hierarchii maseńskich zaświatowców rzekła Mabel. – Takich, co to znają zaklęcia, które mogłyby mnie unicestwić, nie grozili mi wprost, ale wyraźnie dali do zrozumienia, że jeżeli nie będę z nimi współpracować, to źle skończę.
– To zwykłe świństwo – zauważył Brutus.
Mabel zatrzęsła się z oburzenia: zadygotała z oburzenia i zafalowała z oburzenia.
– Prawda? – mruknęła, – Dokładnie tak właśnie sobie pomyślałam: zwykłe cholerne świństwo. – Przelała się nieco na bok. jakby po to, by spojrzeć bezpośrednio na Jessiego, choć nie miała żadnych oczu, którymi mogłaby patrzeć i pewnie wyczuwała go doskonale każdą stroną swego ciała.