Выбрать главу

– Już wiem, sir – powiedziała, – Pan był w Czterech Światach nie dalej niż dwie noce temu i jadł obiad z demonem… chyba Kanastorousem, prawda? Dostałam od pana niezwykle hojny napiwek.

Dwadzieścia stóp ponad nimi przemknął niewidzialny w nieprzeniknionych ciemnościach wampir-nietoperz, którego przelot zdradził, jedynie szereg rozgorączkowanych, niezwykle przenikliwych pisków, pozwalających mu komunikować się z resztą jego piekielnych towarzyszy zaprzątniętych poszukiwaniami w innych częściach cmentarza, nie wypatrzył ich tym razem skrytych pod podwójnym rzędem nachylonych ku sobie maseńskich nagrobków.

Nie było jednak wątpliwości, że następnym razem przeleci niżej, by przeszukać już najgłębsze z ciemności, z którymi nawet jego wampirze oczy miały pewne kłopoty; i wtedy zostaną schwytani.

– Słuchaj – zwrócił się Jessie do chwiei – nie ma chwili do stracenia. Lada moment Sławek i jego kompani nas dopadną, za pięć minut zostaniemy okrążeni przez bandę krwiopijców, czarowników i wszystkiego, co tam jeszcze mają dla nas tej nocy w zanadrzu. Może mogłabyś nam jakoś pomóc.

– Ale jak, proszę pana? – zastanawiała się chwieja. – Pomogę panu, o ile tylko sama nie narażę się przez to na jakieś niebezpieczeństwo. To łamanie prawa, które odbywa się tutaj tej nocy wcale mi się nie podoba. I nie chciałabym opuścić w potrzebie tak hojnego klienta; nie stać mnie na to, jeżeli chcę choć raz w tygodniu zapłacić za przywilej straszenia niegrzecznych dzieciaków. Z drugiej jednak strony, bardzo bym nie chciała, żeby się wydało, że panu pomagałam. Nie chcę, żeby mnie unicestwiono.

– To absolutnie zrozumiałe – stwierdził Jessie. – wcale nie chcę, żebyś się z nami bezpośrednio wiązała. Dostarcz nam po prostu pewnej informacji, a potem możesz sobie odejść i udawać, że nas w ogóle nie spotkałaś.

Mabel zaczęła rozważać tę propozycję, a galaretowata masa jej ciała kłębiła się równie ciężko jak nurtujące chwieję myśli, gulgocąc przy tym delikatnie zaraźliwym, synkopowanym rytmem.

– Co chciałby pan wiedzieć? – spytała w końcu.

– Co to za tajemnica kryje się za sprawą tego Galiotora Tesseraxa? Co aż tak niezwykłego wydarzyło się ostatnio, że zmusiło uczciwych skądinąd zaświatowców do łamania prawa?

– Nie mam najmniejszego pojęcia – odparła Mabel z ciężkim westchnieniem.

– Ale słyszałaś o tym Tesseraxie?

– Och tak! – ożywiła się bryła amorficznej ektoplazmy. – Zaświaty aż się trzęsą od plotek. Ale właśnie tylko od plotek; tak naprawdę nikt nie wie nic konkretnego. Jeśli chce pan poznać prawdę, będzie pan musiał zapytać o to znacznie wyżej postawionych w maseńskiej hierarchii zaświatowców. Wymusili na mnie udział w tej sprawie, nie mówiąc o co chodzi.

– W porządku – rzekł Jessie – Prawdę mówiąc, wcale nie spodziewałem się, że będziesz to wiedziała, ale zadawanie pytań weszło mi już w nałóg. Przejdźmy do spraw bardziej praktycznych. Czy wiesz jak strzeżona jest tylna brama?

– Postawili tam czarownika- wyznała chwieja. – Tak samo jak przed wejściem głównym.

– W takim razie odpada – stwierdził Brutus.

– Słuchajcie – zaproponowała Helena, – A może wysłalibyście samego Brutusa, żeby przeniknął gdzieś przez mur i sprowadził pomoc. Gdyby…

– To nie wszystko – przerwała jej chwieja.

– Tak? – spytał Jessie. Zdawał sobie sprawę, że Mabel ma zamiar ostudzić zapał Heleny, a jednocześnie nie miał wątpliwości, że propozycja Heleny, jest już jedynym sensownym wyjściem jakie im pozostało.

– Musieli się spodziewać, że wcześniej czy później pojawicie się na cmentarzu, ponieważ zawczasu wystawili straże. Kiedy wchodziliście tutaj, udało wam się jakoś między nimi prześliznąć, ale namierzyli was jeszcze zanim skończyliście rozkopywać tamten grób. Zawezwali ciężką artylerię, w tym także polewaczkę, która objeżdża wkoło mur cmentarza i spryskuje go od zewnątrz wodą święconą. Żaden ziemski zaświatowiec nie przeniknie przez tę ścianę, dopóki oni na to nie zezwolą.

– No to wpadliśmy – warknął ponuro Brutus.

– Nie mogli przecież pomyśleć o wszystkim! – zawołał Jessie. – Musieli coś przeoczyć.

– Zaczął chodzić w tę i z powrotem, zaciskając ręce w kieszeniach w pięści i kopiąc ze złości kępki trawy porastającej zaokrąglone kopczyki mogił.

– Obawiam się, że pomyśleli o wszystkim – westchnęła chwieja. W ciągu ostatniej minuty znów stała się niezwykle wysoka, formując pod sobą nogi i wypuszczając z brunatnoczarnej masy swego ciała coś na kształt kończyn górnych. – I chyba lepiej już sobie pójdę, zanim mnie tutaj znajdą i zorientują się, że przeszłam na stronę wroga.

– Dzięki za pomoc, Mabel – wymamrotała Helena.

– Drobiazg i tak w niczym wam nie pomogłam.

Ruszyła przed siebie chwiejnie, zgarbiona, z masywną „głową” wtuloną w monstrualne „ramiona”, z długimi „rękami” zwisającymi tak nisko, że bezkształtnymi dłońmi zamiatała niemal ziemię i już w następnej chwili rozpłynęła się w ciemnościach między grobami.

– I co teraz? – zastanawiała się Helena.

– Jeżeli będziemy próbowali wydostać się z cmentarza – odparł Jessie – natychmiast nas zlokalizują i wykończą. Unicestwią duszę biednego Brutusa, a nam…

– … zafundują zupełnie legalne ukąszenie w szyję – dokończyła za niego Helena, dotykając ręką pulsującej żyły szyjnej.

– Właśnie – potwierdził Jessie. – Z drugiej strony, jeżeli będziemy siedzieć tutaj, to także nas zlokalizują i wykończą, tyle tylko, że zajmie im to kilka minut więcej. – Zawiesił głos dla podkreślenia wagi swych sądów i w tym samym momencie chmury rozsunęły się nieco, pozwalając wąskiej wiązce księżycowej poświaty zalać oba pogrążone w ciemnościach cmentarne wzgórza. Cała trójka przysunęła się odruchowo do wielkiego maseńskiego grobowca, by uniknąć wypatrzenia przez powietrznych zwiadowców. – Musimy zostać gdzieś tutaj, gdzieś na terenie cmentarza – dokończył Jessie – a jednocześnie zmusić ich, by uwierzyli, że mimo wszystkich ich wysiłków udało nam się jakoś wydostać.

– Ale jak to zrobić? – spytała Helena wieczna pragmatyczka.

– Jeżeli, ukryjemy się gdzieś, gdzie do głowy im nie przyjdzie nas szukać, dojdą pewnie do wniosku, że cały ich wysiłek poszedł na marne. Za godzinę będą przekonani, że jakoś się wydostaliśmy i spróbują wykorzystać ostatnie godziny nocy, by nas znaleźć – ale na zewnątrz cmentarza. Kiedy przeniosą się z poszukiwaniami gdzieś indziej, wymkniemy się stąd cichaczem.

– Teoretycznie – stwierdziła Helena – brzmi to świetnie.

– W praktyce – dodał Brutus – to kupa bzdur.

– Właśnie – westchnęła Helena.

– Wasz entuzjazm rozczulił mnie do łez – mruknął Jessie.

– Gdzie na tym całym cmentarzu jest takie miejsce, w którym Sławkowi nie przyszłoby do głowy nas szukać? – zastanawiała się Helena.

– No…

– Jedyne za czym tutaj się można schować, to nagrobki – ciągnęła dziewczyna. – Moglibyśmy może…

– I nie ma mowy, żebyśmy się mogli schować za nimi przez całą noc – dodała.

Zanim zdążyła jeszcze coś dopowiedzieć, Jessie zawołał w nagłym olśnieniu, wskazując na szczyt drugiego wzgórza:

– Możemy się ukryć tam!

Na wierzchołku czarnego jak smoła wzniesienia, na otwartej przestrzeni, na której nie było żadnych grobów, w kłębowisku gęstej mgły spływającej w dół jak miazmaty z kotła czarownicy, majaczyło białe mauzoleum. W zawirowaniach oparów przesłaniających i ukazujących wciąż inne fragmenty jego konturów wyglądało zupełnie nieziemsko, eterycznie, jak zjawa rodem z nocnego koszmaru, którą jedno mrugnięcie powiek mogłoby rozwiać na zawsze