Выбрать главу

– Ale to właśnie stamtąd wyleciał Sławek i jego kumple, Jessie – zaprotestowała Helena. – To ich dom, ich grób.

– Owszem, niektórzy z nich przebywają tam za dnia.

Oba okna mauzoleum były czarne i puste, jak dwoje niewidzących oczu wpatrujących się w nich ze szczytu wzgórza. Po obu jego stronach pełniły straż wysokie palmy, których długie liście smętnie zwieszały się ku ziemi. Całość przywodziła na myśl ostatni posterunek cywilizacji gdzieś na samym końcu wszechświata. Surowe nie ozdobione niczym ściany, sprawiały ogromnie posępne wrażenie, tak masywne, a jednocześnie tak zwiewnie lśniące w blaknącej poświacie księżyca jakby wyrzeźbiono je z jednej bryły lodu.

– Czy Sławek i ta cała reszta nie wróci tutaj i nie wpadnie prosto na nas? – upewniała się Helena.

– Z całą pewnością nikt z nich nie wróci tutaj przed świtem.

– Nie wiem skąd masz tę pewność.

– Nie spoczną dopóki nie będą absolutnie przekonani, że nie stanowimy zagrożenia dla sprawy Galiotora Tesseraxa – bez względu na to o co w tej cholernej sprawie chodzi. A to oznacza, że spróbują wykorzystać każdą minutę ciemności, żeby nas odnaleźć. Zjawią się tutaj dopiero w ostatniej chwili, tuż przed świtem, a nas już wtedy tu nie będzie. Posiedzimy tu tylko do momentu, kiedy zabiorą się za poszukiwania poza terenem cmentarza i wtedy natychmiast się stąd ulotnimy.

Helena nadal trzymała rękę na swej tętnicy szyjnej.

– Nic się nie martw. – uspakajał, ją Jessie.

– Dobrze ci mówić. Nie mogę się opanować. Ja…

Ze szczytu pierwszego wzgórza tuż za ich plecami rozległo się żałobne wycie wilka. Posępne zawodzenie popłynęło na falach kłębiącej się mgły, rozniosło szeroko po całym cmentarzu i powróciło zwielokrotnione echem.

– Wilkołak – stwierdził Brutus.

– Może jeden z wielu.

– Nie znoszę wilkołaków – skarżyła się Helena. – Nie ma w nich nawet krzty twojego uroku, Brutusie. A poza tym tak się strasznie ślinią.

– Jeżeli sprowadzili posiłki – odezwał się Jessie – to musimy ruszać – bez chwili zwłoki.

Zastanowił się czy sprowadzono także mitycznych Włochów i Czarnuchów i wstrząsnął się na samą myśl o spotkaniu któregoś z nich – ociekającego sosem pomidorowym i sokiem z arbuza – tutaj w absolutnych ciemnościach, między rzędami mogił…

Wilkołak zaniósł się wyciem po raz drugi.

Odpowiedział mu chór bliźniaczo brzmiących zawodzeń.

– Chodźmy – szepnął Jessie.

Brutus rzucił się ogromnym susem ku wierzchołkowi wzniesienia.

– Już idę – zgodziła się Helena, obdarzając mauzoleum ostatnim badawczym spojrzeniem, nim księżyc jeszcze raz skrył się za czarnymi, burzowymi chmurami.

13

Ciężkie odrzwia mauzoleum – prasowane i pomalowane na zupełnie przyzwoitą imitację starego dębu – były zamknięte, ale tylko na klamkę. Kiedy Jessie nacisnął kutą w żelazie rączkę, rozległ się szczęk skobla i drzwi uchyliły się na kilka cali z nieprzyjemnym zgrzytem. Ledwie mieściły się w futrynie i przy otwieraniu szorowały hałaśliwie po betonowej posadzce. Ten szorstki dźwięk przetoczył się obok całej trójki uciekinierów, pogrążył we mgle i rozniósł po niej szeroko, może nawet aż do nastawionych pilnie uszu, czającego się gdzieś w pobliżu, wilkołaka.

– Idź przodem – szepnął Jessie.

Brutus wszedł ostrożnie przez wysoki próg do pogrążonego w absolutnych ciemnościach wnętrza; jego, obdarzone niezwykle długimi i ostrymi pazurami, łapy czyniły na chłodnej posadzce mauzoleum zaskakująco mało hałasu.

Jessie i Helena, ciągle jeszcze trzymając się za ręce, ruszyli tuż za nim, nie widząc dosłownie nic, wymacując drogę przed sobą nogami, jak dwoje ślepców.

– Widzisz. coś? – spytał Jessie zwiadowcę.

– Więcej niż ty, wygląda na opuszczone.

Na zewnątrz, księżyc znów przedarł się przez zasłonę chmur, zalewając cały szczyt wzgórza wokół mauzoleum upiorną poświatą.

Wiedzione wspólnym impulsem wilkołaki uniosły łeb i zawyły do pędzącego, nisko nad nimi zawieszonego nieba.

– Lepiej zamknij drzwi – szepnęła Helena.

Detektyw odwrócił się i popchnął masywną płytę aż skobel znów zaskoczył na swoje miejsce. Głosy wilkołaków stały się natychmiast znacznie bardziej odległe, znacznie mniej przerażające.

– Strasznie tu śmierdzi – grymasiła Helena.

– No cóż, w końcu to rzeczywiście jest dom pewnie ze dwudziestu żywych trupów stwierdził Jessie. – Lekki odorek, zapaszek zepsucia, jest tu zupełnie naturalny.

– Dziewczyna taka jak ja nie powinna pracować u kogoś, kto prowadzi ją w takie miejsca.

– Jeżeli chcesz złożyć wymówienie…

– Na miłość boską, przecież mam wszystko, co trzeba i więcej! Jestem wystrzałową dziewczyną! Myślałam, że to się liczy, nawet w dzisiejszych czasach. Tymczasem tylko spójrz! Stoję jak kretynka w tym śmierdzącym grobowcu, o krok od nielegalnego pokąsania przez wampiry, kryjąc się jak szczur w norze…

– … I bawiąc się jak nigdy w życiu – wszedł jej w słowo Jessie. – Sama doskonale wiesz, że w tej robocie trzyma cię nie tylko niesłychanie wysoka pensja i moje fenomenalne techniki seksualne, stanowiące pozapłacowy dodatek do twego uposażenia, pracujesz u nas, bo jeden dzień pracy w Agencji Detektywistycznej „Zwiadowca Piekieł” niesie ze sobą więcej emocji niż trzydzieści lat pracy gdzie indziej. Ty łakniesz emocji, Heleno, jak kania dżdżu.

– W tej chwili łaknę tylko chwili ciszy i spokoju.

– A gdzie masz większe szanse je znaleźć jak nie w opuszczonym grobowcu? – odparował detektyw.

Oczy zaczęły im się stopniowo przyzwyczajać do otaczających ciemności. Blask księżyca wpadający przez dwa niewielkie okna ujawnił kontury ciężkich sarkofagów ustawionych wokół całego pomieszczenia na betonowych postumentach.

Jednocześnie z tym jak przyzwyczajały się do ciemności oczy Jessiego i Heleny, coraz lepiej widziały także oczy psa, więc jego wzrok cały czas zachowywał swą wyższość. Brutus ruszył do przodu, pomiędzy trumny, lecz uszedłszy zaledwie kilka kroków, stanął jak wryty i powiedział:

– A jednak nie jesteśmy tu sami.

Na te słowa zabłysły w mauzoleum światła: przyćmione, żółte, rzucające plątaninę cieni, wytłumione przez brudny sufit, zasłony pajęczyn i druciane klatki, niezbyt jasne, a jednak wystarczająco jasne, by zmusić Jessiego do zmrużenia oczu i ochronienia ich uniesioną ręką.

– Kto… kto to jest? – wyszeptała Helena, cofając się ku zamkniętym drzwiom mauzoleum i także mrużąc swe piękne oczy.

– Mały, przysadzisty, blady facet z zapadniętymi oczami w fatalnie wygniecionym ubraniu – oznajmił Brutus.

– A co, na miłość boską, robi tutaj mały, przysadzisty, blady facet z zapadniętymi oczami i w fatalnie wygniecionym ubraniu? – spytała, przysłaniając oczy od światła i wytężając wzrok – Chyba nie jest wampirem, prawda? Z tego opisu zupełnie nie wygląda na wampira.

– Nie jest – stwierdził Brutus. – Ten facet ma na to za mało klasy.

Jessie pogrzebał w kieszeni i wyciągnął z niej tani, kolorowy, połyskujący krucyfiks.

– Nie wygląda na krwiopijcę – zauważył – ale ostrożności nigdy nie za wiele.

– Nie jestem wampirem – powiedział przysadzisty facet. – Nazywam się Whitlock. William Whitlock.

– Co pan tutaj robi? – zdziwił się Jessie.

– Mieszkam.

– Ze Sławkiem i jego bandą?

– Owszem – przyznał William Whitlock.