Выбрать главу

– Nie, nie. Na zewnątrz znajduje się kilkanaście wampirów, próbujących dostać się do nas i wykonać nielegalne ukąszenie.

– Nie mieliśmy przypadku nielegalnego ukąszenia od ponad dwóch lat – stwierdził niepewnie sierżant. – I nigdy nie słyszałem, żeby tyle wampirów na raz…

– Ja też nie – przerwał mu Jessie. – Ale oni są tam naprawdę.

Sierżant Bode zawahał się, po czym spytał:

– Z jakiego numeru pan dzwoni? Jessie wiedział, że dyskutowanie na nic się nie zda, więc odczytał numer umieszczony na aparacie.

Coś uderzyło ciężko w zamknięte drzwi, a spoza ścian mauzoleum dobiegły setki przenikliwych wrzasków.

– Kilkanaście wampirów? – dopytywał się sierżant Bode.

– Albo więcej.

– Czy któreś z państwa jest ranne? Czy mam wezwać karetkę pogotowia – albo może księdza?

– Jeszcze nie – odparł spokojnie Jessie. – Ale jeżeli się pan nie pośpieszy, będzie za późno na jedno i na drugie! – Dorzucił, po czym odłożył słuchawkę.

Spoza imitacji dębowych drzwi dobiegł nieludzki wrzask:

– Jessie Black, Jessie Black!,…

– Jessie, okno – zawołała Helena, pokazując palcem.

Za szybą zamajaczył jakiś cień próbującego zajrzeć do środka zaświatowca.

– Jessie Black… Jessie Black… Jessie Black… – zajęczał znów nieludzki głos tak gęsty od przepełniającego go zła, że sprawiał wrażenie słyszalnego syropu.

– Nie nazywam się Black – wrzasnął Jessie, robiąc z dłoni trąbkę wokół ust, by mieć pewność, że jego głos przedostanie się przez grube drzwi. – Nazywam się Jessie B 1 a k e, barany!

Za drzwiami podniosła się wrzawa kilkunastu spierających się skonsternowanych głosów, lecz już po chwili zapadła względna cisza. I wtedy znów rozległ się natrętny jęk, głuchy i tak odległy, jakby dochodził echem zza nieskończenie szerokiego morza: „Jessie Blake,… Jessie Blake…”

– Czego chcecie? – spytał detektyw.

– Nie możesz nam uciec… Więc może otworzyłbyś drzwi, wpuścił do środka i ułatwił wszystkim sprawę…?

– Nigdy!

– Nie bądź niemądry – jęknął straszliwie, nieludzki głos. – Co masz zamiar zyskać tym swoim uporem w obliczu tak przytłaczającej przewagi przeciwnika? Bądźże rozsądny.

– Jesteście bandą pozbawionych skrupułów zbirów – oznajmił Jessie.

– Jeżeli nas zmusisz do włamania się do środka siłą, możesz być pewien, że potraktujemy cię dwa razy gorzej niż na razie mamy zamiar.

A tej damie nie okażemy już w ogóle żadnej łaski.

Jessie doznał wrażenia, że gra w filmie, w takim gdzie zbuntowani więźniowie zamykają się w celi z wziętym na zakładnika strażnikiem, a gubernator więzienia stoi na zewnątrz i błaga ich, by wyszli bez broni i poddali się.

– No dobra, niech będzie po twojemu – wyjęczał w końcu nieludzki głos. Do jakiegokolwiek stworzenia należał – do wampira, wilkołaka czy czegoś jeszcze znacznie bardziej dziwnego – pełen był nieskrywanej urazy, jakby dąsał się za spotykającą go odmowę. – Będziemy musieli wejść do środka w sposób nieco sprzeczny z utartym zwyczajem, panie Black.

– B 1 a k e! – ryknął Jessie.

Zanim głos zdążył się poprawić, wszystkie okna mauzoleum wyleciały z ogłuszającym trzaskiem. Tysiące kawałków brudnego szkła spadło ulewą na rzędy otwartych trumien i szarą, betonową posadzkę. Jessiemu i Helenie nic się jednak nie stało, bo okna znajdowały się za daleko od nich.

Kiedy spadł ostatni kawałek szkła, zapadła… grobowa cisza. Na króciutką chwilę. Bo już w następnym momencie zakłóciło ją upiorne mlaskanie błoniastych skrzydeł nietoperzy wpadających przez wybite okna do zatęchłego pomieszczenia, obijających się o drewniane futryny, i nawzajem o siebie, w gorączkowym zapale, by dopaść swych ofiar.

Jessie sięgnął rozpaczliwie po swój odblaskowy krucyfiks, chwycił go w zdenerwowaniu przez podszewkę swojej marynarki i próbując wyciągnąć go na zewnątrz. rozdarł całą kieszeń, krucyfiks wypadł mu na podłogę. Poczuł się jak Zeke Kanastorous, jakby nie miał kciuków. Pochylił się błyskawicznie i podniósł plastykowy krzyżyk, w samą porę, by stawić czoła hrabiemu Sławkowi, który właśnie przeobraził się z nietoperza w mężczyznę. Hrabia postąpił krok do przodu, wyciągając po nich ręce i szczerząc się w uśmiechu, do przesady demonstrującym wszystkie jego kły.

– Ani kroku dalej! – rozkazał detektyw wyciągając przed siebie ramię uzbrojone w plastykowy oręż.

Krwiopijca dostrzegł krucyfiks i cofnął się przed nim gwałtownie, z głośnym szelestem podbitej satyną peleryny.

Jessie jeszcze raz machnął krzyżem, by to co powiedział na pewno trafiło hrabiemu do przekonania.

Sławek zasyczał przez zęby i wyciągnął przed siebie dłoń białą jak brzuch śniętej ryby, wskazując smukłym palcem na znienawidzony przedmiot, zupełnie jakby liczył na to, że uda mu się tym gestem jakoś go zniszczyć.

Potem przyjrzał się baczniej krzyżykowi i głosem pełnym najgłębszej pogardy powiedział:

– Jakież to ordynarne. Jakie tandetne. Jakże prostackie i w złym guście. Tuląc Helenę do swego boku, Jessie odparł:

– No cóż, w sklepie z dewocjonaliami kosztował zaledwie dwa kredyty, za te pieniądze nie można się spodziewać arcydzieła.

Pozostałe wampiry także przekształciły się już w mężczyzn, ich małe, zwierzęce pyszczki ustąpiły miejsca twarzom ludzkim, nie stając się jednak przez to mniej przerażającymi, mniej występnymi, nie tracąc wyraźnego piętna bezgranicznego zła. Oczy wszystkich wpatrzone były w detektywa i dziewczynę, w żółtym przyćmionym świetle pobłyskiwało wiele par ociekających śliną kłów. Te oczy były bardziej nabiegłe krwią niż oczy byków jeleni w czasie rykowiska.

Przez wybite okno wskoczył do środka jeden z wilkołaków ociekając pianą płynącą z otwartego pyska. Podniósł się na tylne nogi i przeorał powietrze, podobnymi do ludzkich, rękami, których pazury musiały mierzyć co najmniej sześć cali.

– Nie oprzecie nam się długo – oświadczył hrabia Sławek.

– To się jeszcze okaże – odparł Jessie ściskając krucyfiks tak mocno, że zaczął się obawiać, czy go przypadkiem nie rozgniecie w dłoni. Po prostu nie mógł jednak rozluźnić chwytu, miał nadzieję, że wykonano go z hartowanego plastyku, – Ten mały przyrząd, który trzymam w ręku, nie dopuści do nas ani was, ani wilkołaków.

– Ale nie powstrzyma czarownika – zauważył Sławek. – Będzie tu lada chwila, żeby rzucić na was zaklęcie, Po zahipnotyzowaniu, każe panu wypuścić z ręki krzyżyk. A wtedy wkroczymy my.

Słowom Sławka towarzyszyły podniecone szepty pozostałych krwiopijców. Wielu z tych, którzy nie odrywali wzroku od Heleny oblizywało się ze smakiem.

Ledwie hrabia skończył, przez najbliższe wybite okno wlewitował czarownik. Unosił się w powietrzu leżąc płasko na plecach rękami skrzyżowanymi na kościstej piersi. Jego czarne szaty zwieszały się z niego pionowo w dół. Natomiast broda sterczała mu prosto w górę, tak więc choć czarodziej poruszał się w pozycji horyzontalnej jego broda zachowywała pozycję pionową; tworzyła z kościstą postacią idealny kąt prosty. Starzec obrócił się powoli, dopóki sam nie przybrał pozycji pionowej, a jego stopy nie dotykały ziemi. Teraz jego trzystopowa broda sterczała prosto do przodu i horyzontalnie w stosunku do ziemi, nadal prostopadle do całego ciała. Uderzył ją karcąco obiema rękami, co jednak nie przyniosło żadnego skutku. Chwycił ją zatem pełnymi garściami i z całych sił pociągnął w dół, aż zawisła jak należy. Kiedy jednak zwolnił uchwyt, broda ponownie wyprysnęła w górę, wysuwając się na trzy stopy przed niego samego.

– Bardzo państwa przepraszam – wymamrotał brodaty starzec, – Zawsze mam jakieś kłopoty z tym zaklęciem; obawiam się, że nie osiągnąłem w lewitacji mistrzostwa niektórych z moich kolegów. – Odwrócił się tyłem do wszystkich zgromadzonych w mauzoleum, zgarbił się w sobie i wymruczał jakieś zaklęcie w języku, którego Jessie nie potrafił rozpoznać.