Выбрать главу

– Wiście oczy pana proszę – oznajmił robot, ale nie ruszył się z miejsca.

Tesserax zamrugał nerwowo zdezorientowany odpowiedzią i zachowaniem maszyny i rzucił ponaglająco.

– No?!

– Zgiął mi się proszę staw kolanowy pana trochę – odparł robot żałośnie. Uczynił wyraźny wysiłek i przełamał chwilowy paraliż, ruszając niepewnie w kierunku masena. Prodzo barszę – dodał, wręczając mu plik pogniecionych wydruków. – Już że wypuszczę myślałem je.

Ale nie wypuściłeś.

Robot sprawiał wrażenie ogromnie z siebie zadowolonego.

Nie, proszę pana powiedział. – Jemałem trzy mocno i nie się wygłupiłem.

– Doskonale – oświadczył Tesserax, rozdzielając wydruki na dwie kupki.

Raptem robot zarzęził nieprzyjemnie i ogromnie wystraszył Helenę padając obok niej na stół i zrzucając na ziemię wszystkie butelki z trunkami. Osunął się z wolna na podłogę jak pijak tracący przytomność, wylądował na siedzeniu i w końcu runął na plecy, waląc z niebywałym hałasem metalową głową o błękitne kafelki.

– Kiedy nadejdzie czas debaty budżetowej – rozległ się głos i Tessie Alice Armbruster – mam zamiar wszystkich państwa powołać na świadków.

Tesserax przesunął kompletny zestaw wydruków na drugą stronę stołu do Jessiego.

Proszę bardzo – rzekł – Pięćset dziennie dla każdego.

– Chyba wszystko w porządku – stwierdził Jessie, przeglądając papiery.

Obaj mężczyźni podnieśli się ze swych kształtozmiennych foteli, a Jessie obszedł stół, by wymienić uścisk dłoni z maseńskim dyplomatą.

– Mam nadzieję, że nie będzie pan musiał uznać tych pieniędzy za wyrzucone w błoto. panie Galiotor – stwierdził.

– I ja mam taką nadzieję – przyznał Galiotor Tesserax. – Nie tylko przez wzgląd na kieszeń maseńskich podatników, ale także przez wzgląd na życie wszystkich potencjalnych ofiar bestii i dobro stosunków ludzko-maseńskich.

Po tych słowach wypuścił dłoń Jessiego, jakby dotyk palców wyposażonych w szkielet kostny nie sprawiał mu zbytniej przyjemności.

– Jutro rano – dodał – opuszczą państwo Ziemię na pokładzie statku kosmicznego „Poogai”.

– Żowodzenia waństwu piczę! – oświadczył robot, wpatrując się w całą czwórkę z podłogi i machając im niezdarnie pięciopalczastą, metalową dłonią.

Część II. BESTIA O PÓŁNOCY

16

Zjeżdżając ruchomymi schodami w dół długiego rękawa wyładowczego „Poogai” do największego terminalu ojczystej planety masenów, Tesserax nagle powiedział:

– A niech to! – Zapomniałem ostrzec was przed Protektorem.

– Przed kim? – zdziwił się Jessie.

Tesserax klepnął się po swej pozbawionej owłosienia bulwiastej głowie.

– Niech to piorun strzeli i szlag trafi! – zawołał – zupełnie nie wiem jak mogłem o tym zapomnieć. To naprawdę dość wstrząsające przeżycie, jeśli się nie jest uprzedzonym, a prawdę mówiąc, nawet wtedy gdy się jest. – Popatrzył z niepokojem na szybko zbliżające się drzwi wejściowe do terminala i dodał – W każdym razie proszę spróbować się nie niepokoić, kiedy zaatakuje państwa tymi wszystkimi kłami i pazurami.

– Kłami i pazurami? – powtórzyła pytająco Helena.

– Kłami i pazurami? – powtórzył jak drugie echo Jessie, chwytając Helenę za ramię i zastanawiając się gorączkowo, czy nie powinni przypadkiem zrobić w tył zwrot i ruszyć pod prąd, w górę ruchomych schodów.

– Protektor? – warknął Brutus. – A cóż to za uzębiony skurwysyn.

– Protektor to jedna z naszych najbarwniejszych postaci mitycznych – odparł masen. Każdy port kosmiczny ma u siebie przynajmniej jednego z nich. Widzicie państwo, w samych początkach ery podróży kosmicznych…

Ale w tym momencie schody się skończyły i napierający tłum pozostałych pasażerów „Poogai” wepchnął ich w drzwi wejściowe terminalu. Zanim Tesserax zdążył cokolwiek dodać, znaleźli się w hali przylotów.

Hala przylotów była arcydziełem estetycznej inżynierii, miała pięćset stóp długości, a jej boczne ściany przecinały rzędy olbrzymich okien, przypominających kształtem okna średniowiecznych katedr i bijących w górę od podłogi do samego sufitu na wysokość niemal całych stu stóp. Grube, przeźroczyste kolumny podtrzymywały opalizujące łuki, na których wspierało się kopułowe sklepienie. Wszystko to były elementy nie tylko czysto konstrukcyjne. Okna, podobnie jak okna katedr, zrobione były z tysięcy kawałków kolorowego szkła, zespolonych w abstrakcyjne wzory, które rzucały na białą podłogę feerię barwnych plam. Przeźroczyste kolumny i wiszące setkę stóp w górze białe, opalizujące łuki pokrywały płaskorzeźby setek i tysięcy małych postaci, zarówno masenów z krwi i kości jak i mieszkańców maseńskich zaświatów; tworzyły jeden ogromny, panoramiczny relief, tak przedziwnie splątany i przesycony filtrowanym przez witraże światłem, że patrząc na niego zatykało dech w piersiach, odnosiło się bowiem wrażenie, iż kolumny poruszają się nieustannie, a wraz z nimi wyginają się i falują łuki sklepienia, jakby pod wpływem zmagań tysięcy maleńkich stworzeń…

– Co to jest ten „Protektor” – dopytywał się Jessie, któremu całe to piękno zaparło co prawda dech w piersiach, ale nie do tego stopnia, by zapomniał wzmiankę Tesseraxa o kłach i szponach.

Niestety nim Tesserax zdążył otworzyć usta, jakieś ogromne monstrum o ciemnobrunatnych skrzydłach usadowione do tej pory na jednym z łuków sklepienia oderwało się od jego opalizującej bieli i runęło w dół jak kamień, prosto na nich, wydając przeraźliwie wysoki i przenikliwy dźwięk, do złudzenia przypominający odgłos nurkującego samolotu odrzutowego…

– Dobry Boże! – zawołał Jessie, zapomniawszy zupełnie, że Robot Pritchard niezbicie udowodnił, że Bóg wcale nie jest dobry. Cofnął się o krok w tłum pasażerów napierających na niego z tyłu.

– Proszę się nie obawiać – uspokajał ich Tesserax, – To rzeczywiście dość przerażający widok, ale to stworzenie nie wyrządzi wam żadnej krzywdy.

Potwór dorównywał wielkością słoniowi, lecz jego wygląd był znacznie bardziej przerażający. Skórę miał grubszą i twardszą niż najbardziej gruboskórne ze zwierząt, łeb przywodzący na myśl rozwścieczonego lwa, o wielkości sporego koła, a w nim paszczę… Właściwie cały łeb stanowił jedną paszczę, tak wielką, że jednym kłapnięciem potwornych szczęk mógł pożreć całą trójkę i jeszcze nie bardzo co miałoby mu nawchodzić między zęby wielkości płyt nagrobkowych. Oczy niby dwa stołowe półmiski płonęły ognistą czerwienią i choć pozbawione były jakichkolwiek źrenic, zdawały się być wlepione prosto w Jessiego i Helenę. Skrzydła bestii otwarły się z ogłuszającym łopotem, by przyhamować nieco tempo jej pikowania, lecz i tak tempo to było o wiele za szybkie, by rokowało nadzieję na jakąkolwiek ucieczkę. Na sekundę przed dopadnięciem swych ofiar potwór wyrzucił przed siebie nogi wielkości słupów telegraficznych zakończone szponami dłuższymi niż zęby wideł i grubszymi niż dorodne lodowe sople. I wtedy…

…wtedy bestia nadziała się na niewidzialną barierę, ciągnącą się pięć stóp powyżej głowy Jessiego, i zatrzepotała rozpaczliwie skrzydłami jak w przedśmiertelnych drgawkach.

– To właśnie jest Protektor – oznajmił Tesserax.

Znajdowali się dokładnie pod monstrum; już w następnej chwili otrząsnęło się ono z oszołomienia wywołanego impetem zderzenia i wbiło wzrok rozjarzonych na czerwono oczu prosto w Helenę, z tej odległości wyglądało nawet jeszcze bardziej upiornie. Zaczęło drapać i szarpać szponami niewidzialną barierę, sycząc i prychając na swe niedoszłe ofiary przez niewiarygodną ilość rzędów ostrych jak brzytwa zębów, zza których ukazywał się od czasu do czasu język koloru i kształtu stalowej sztaby.