Выбрать главу

Pozostali pasażerowie „Poogai” minęli trójkę Ziemian bez zwracania najmniejszej uwagi, na przerażającą bestię, która zdawała się leżeć na cieniutkiej warstewce powietrza ledwie kilka stóp nad ich głowami.

– W samych początkach maseńskich lotów kosmicznych – ciągnął Tesserax, spoglądając w pałające żądzą mordu, czerwone oczy bestii – napotkaliśmy pewną rasę nieco wyżej rozwiniętą niż my, lecz bardzo nieprzyjaźnie do nas nastawioną. Wynikła z tego galaktyczna wojna, w której zostaliśmy niemal pokonani, Wrogowie, rasa przypominająca waszych mitologicznych centaurów, tyle że znacznie bardziej wojownicza i krwiożercza, zepchnęli nas na naszą ojczystą planetę, a następnie nawet wylądowali na niej, by w ten sposób ukoronować swoje zwycięstwo i wymordować wszystkich masenów. I wtedy wydarzyła się rzecz niezwykle dziwna. Otóż żaden z najeźdźców nie mógł pozostawać na powierzchni naszej planety dłużej niż kilka minut; natychmiast potem umierali w straszliwych męczarniach. Z początku uważano, że to jakaś bakteria lub śladowy gaz naszej atmosfery jest tak niezwykle toksyczny dla naszych wrogów. Ale po zastosowaniu kosmicznych skafandrów i butli z powietrzem ze swej rodzinnej planety najeźdźcy nadal umierali w kilka minut po postawieniu stopy na naszej ziemi, i tylko jeden z nich przetrwał nieco dłużej, pełnych osiem godzin, lecz niemal przez cały ten czas pozostawał w głębokiej malignie, majacząc o potwornych stalowych szponach, które szarpią mu wnętrzności, o ogromnych, rozjuszonych, czerwonych oczach wpatrzonych w niego bezlitośnie, o ciemnych skrzydłach, o nieprzebranej ilości ostrych jak brzytwa kłów… Jednym słowem było to zwykłe bredzenie stworzenia, które ból przywiódł do obłędu. A jednak dało ono początek mitowi o Protektorach, który na przestrzeni tysięcy lat przybrał konkretne kształty, rozrósł się i żyje nadal, zwłaszcza wśród mniej wykształconych warstw naszego społeczeństwa. I w taki oto sposób pojawiły się Protektory.

Protektor ryknął na najwyższych rejestrach odbieranych przez ludzkie ucho i zaczął szarpać niewidzialną barierę ze zdwojoną furią.

– A jaka była prawdziwa przyczyna śmierci waszych wrogów? – zainteresował się Jessie.

Nigdy się tego nie dowiedzieliśmy – odparł Tesserax. – Obecnie najpowszechniej przyjmuje się teorię, że pola słoneczne i grawitacyjne naszej planety były w jakiś dziwny sposób zabójcze dla tej jednej, konkretnej rasy. Jak sami państwo widzieli zjawiają się tu u nas przedstawiciele wielu innych ras i nikomu z nich niewidzialny zabójca nie wyrządza żadnej szkody. Zapewne coś w fizjologii tamtych centaurów sprawiało, że nie byli w stanie znieść środowiska naszej planety.

– To znaczy, że w końcu oni przegrali wojnę? – dopytywał się Brutus.

– Oczywiście – rzekł Tesserax. – Poddaliśmy ich całkowitej eksterminacji.

Protektor stanął na swych wszystkich czterech potężnych nogach i zaczął skakać po niewidzialnej barierze, wydając przeraźliwe dźwięki, plując i bijąc powietrze ciemnymi. skrzydłami.

– Czy on atakuje każdego, kto przybywa na waszą planetę? – zdziwił się detektyw, przeszukując uważnie wzrokiem kopułę pola, by sprawdzić, czy nie ma w niej przypadkiem jakiejś szczeliny, której wcześniej nie dostrzegł.

– No cóż, nie ma zbytniego wyboru – mruknął Tesserax. – Musi wypełniać swą mitologiczną rolę. Musi podejmować próbę zniszczenia każdego przybysza z obcej planety, który postawi stopę na naszej ziemi, bo mit nie precyzuje, że powinien atakować tylko tych, którzy mają wrogie zamiary. Istnieje trzysta Protektorów, po jednym w każdym porcie kosmicznym naszej planety, i wszystkie one bezustannie rozbijają sobie łby o pola sitowe, które musieliśmy zainstalować, by uchronić naszych gości.

– Czy nigdy do nich nie dotrze, że to bez sensu? Czy nie potrafią zrozumieć, że ta bariera jest zainstalowana na stałe? – spytała Helena.

– Och, przypuszczam, że dotarło to do nich już bardzo dawno, ale nic na to nie mogą poradzić. Mit powiada: atakować, więc atakują.

– Biedactwa – mruknęła Helena.

– Durne skurwysyny – warknął Brutus.

– Och, nie litowałbym się nad nimi – stwierdził Tesserax. – Mit nie mówi ani słowa na temat inteligencji Protektorów. Obdarza ich wyłącznie zdolnością nieomylnego rozpoznawania przybyszów z obcych planet i ich niszczenia. One chyba nie potrafią w ogóle myśleć, są raczej stworami zupełnie bezrozumnymi. Nie trzeba więc się nad nimi litować. Odwrócił wzrok od zawieszonego nad jego głową potwora i dodał: – Może przejdziemy już do odprawy celnej, żeby Protektor mógł wrócić na swoją grzędę? Co prawda jest zupełnie niegroźny, ale wydaje przeraźliwe dźwięki, które działają na nerwy pracownikom portu.

Pięć minut później, przeszedłszy odprawę celną bez otwierania bagaży, wsiedli do wspaniałej limuzyny oczekującej na nich przed głównym wejściem hali przylotów. Część pasażerska pojazdu mieściła dwie, niezwykle wygodne ławy do siedzenia, ustawione naprzeciwko siebie w odległości co najmniej dwóch jardów, co pozwalało na zupełnie swobodne wyciągnięcie nóg. Tesserax i Brutus usiedli jak najdalej od siebie na ławie zwróconej w kierunku jazdy, a Jessie i Helena zajęli miejsca twarzą do nich, jak najbliżej jedno drugiego.

Maseński robot, bardzo sprawny i świetnie utrzymany, załadował walizki do pojemnego bagażnika i wsunął się do niszy dla kierowcy, umieszczonej tam, gdzie w ręcznie kierowanym pojeździe znajdowałoby się przednie siedzenie, po czym podłączył się do przewodów, zwisających z deski rozdzielczej, sterujących przyśpieszeniem, hamulcami, układem kierowniczym, sygnalizacją i wszelkimi wszystkimi przyrządami. Limuzyna ruszyła, włączyła się w szeroki strumień stłoczonych pojazdów i szybko przyspieszyła do ponad dwustu mil na godzinę.

– Jest nam ogromnie miło, że zdecydowaliście się z nami współdziałać, przyjaciele odezwał się masen. – Uważamy, że wasze świeże spojrzenie, przybyszów z obcej planety, może znakomicie dopomóc w rozwikłaniu tej sprawy.

– Dokąd jedziemy? – zainteresował się Jessie. – W tamte góry? – Wskazał palcem ciąg ośnieżonych szczytów, które zaczynały otaczać samochód z obu stron, kłując ołowiane niebo daleko na wschód i zachód, za rozległymi trawiastymi równinami przez które właśnie przejeżdżali.

– Zgadza się, drogi przyjacielu – potwierdził Tesserax, Mówił teraz we własnym języku i wszędzie tam, gdzie po angielsku używa się zwrotu „proszę pana”, wstawiał „drogi przyjacielu”. Jessie, Brutus i Helena poddani zostali, po drodze z Ziemi, przyśpieszonemu hipnopedycznemu kursowi języka maseńskiego i w ciągu zaledwie dwóch dni nauczyli się tyle, by dość swobodnie nim się posługiwać. – Te góry należą do najwyższych na naszej planecie i nazywają się Gilorelamans, co w dawnej mowie oznacza „Dom Bogów”.

– Czy to tam właśnie grasuje ta bestia? – upewniała się Helena. Pochyliła się do okna samochodu, wpatrując w poszarpane zbocza, które według niej stanowiły idealną scenerię dla jakiegoś niewidzialnego olbrzyma, lubiącego siać spustoszenie wśród niespodziewającej się niczego ludności. Góry wyglądały niegościnnie i groźnie, sprawiały wrażenie bardziej niedostępnych i obcych niż wszystko co do tej pory widziała na tej planecie, choć prawdę mówiąc, nie różniły się wcale tak bardzo od skalistych szczytów Ziemi.

– Owszem, właśnie tam, droga przyjaciółko – odparł Tesserax, – Wymordowała prawie pięciuset realnych masenów i ponad czterystu naszych zaświatowców. Wszystko to byli stali mieszkańcy Gilorelamans.

Mechaniczny szofer skręcił kilka razy, wprowadzając samochód na boczne autostrady, które po jakimś czasie doprowadziły ich między łagodne wzgórza leżące u podnóży łańcucha górskiego. Zaczęli wspinać się dwupasmową drogą gęsto obrośniętą rzędami drzew o czarnych pniach i białych liściach, które chwiały się na wietrze jak kruche tancerki, pochylając od czasu do czasu ku sobie, by przykryć drogę baldachimem pierzastej koronki śnieżnobiałych liści.