Выбрать главу

– Och, cóż to był za potworny widok! – zawołał – Ciała poniewierające się dosłownie wszędzie, zmieszane, porozrywane, poszarpane jakby ogromnymi szponami – miazga. Kałuże krwi, co ja mówię – jeziora krwi. Wszystkie domy zrównane z powierzchnią ziemi, sterty gruzu, zmiażdżone kamienie i cegły, starta na proch zaprawa, drewno rozszczepione na drzazgi i prawie zupełnie zwęglone. Pojazdy spasowane i rzucone bezładnie jedne na drugie, a wszystkie pozostałe przedmioty życia codziennego wioski rozbite i rozrzucone dookoła lub zamienione w długie strumienie gorącego żużlu. Pożar zdążył strawić już wszystko i nad tym co pozostało wirowały pasma dymu z pogorzeliska, niby złowieszcza i nienawistna mgła.

– Widział pan trop tej bestii? – wtrącił się Jessie.

– Ogromne odciski stóp – oznajmił pustelnik, – To właśnie na ich widok nie sposób było się powstrzymać od ucieczki i szukania, jakiejś pomocy.

– Ale samej bestii pan nie widział?

– Nie. Zjawiłem się tam za późno.

– Czy próbował pan iść za tymi śladami?

– Szybko stały się zupełnie niewyraźne, prowadziły donikąd.

Kinibobur Biks nic umiał im powiedzieć już nic więcej, ale z opisami okropności zrujnowanej wioski radził sobie doskonale. Jessie skorzystał z tego, prosząc o podanie wielu szczegółów, zadając niezliczoną ilość pytań, aż nie pozostał nawet cień wątpliwości, że wyciągnął z pustelnika wszystkie posiadane przez niego informacje.

Po wyjściu z pieczary, idąc wąską ścieżką, która prowadziła w dół, do drogi i pogorzeliska pechowej wioski, Jessie odwrócił się do Tcsseraxa i powiedział:

– Niezły z niego dziwak.

– Wśród nas jest wielu dziwaków – przyznał Tesserax. – Zwłaszcza tutaj, w okolicach tych gór. Powietrze i ziemia są tu przesycone tyloma mitami… To zupełnie zwariowane miejsce. Ostatnio mamy tu grupę ziemskich wampirów, które założyły klinikę dla swych pobratymców pragnących pozbyć się krwiożerczego nałogu, bez względu na to czego wymagają od nich podania i legendy. Mieliśmy też couvai, nasz odpowiednik wilkołaka, który udał się do lekarza, by usunąć sobie nadmiar owłosienia, Jakaś grupa starych bogów założyła sektę wielbiącą ludzi, którzy ich stworzyli choć doskonale zdają sobie sprawę, że zależność między człowiekiem a mitem jest dokładnie taka sama jak między kurą a jajkiem. A ledwie dwa tygodnie temu mieliśmy pierwszy w historii wypadek samobójstwa dwojga zaświatowców.

– Dwie istoty nadprzyrodzone same odebrały sobie życie? – wrócił do tematu Jessie, kiedy zeszli na sam dół.

– Zgadza się. Usiadły naprzeciwko siebie i wymówiły zabronione prawem zaklęcia z jednej ze starych ksiąg. Musiały najwyraźniej doskonale zsynchronizować swoje głosy i wymówić ostatnie słowa w dokładnie tym samym momencie, bo unicestwiły się nawzajem.

Jessie nie odezwał się już ani słowem dopóki nie dotarli do zniszczonej wioski i nie stanęli w cieniu osmalonych szczątków ścian, które sterczały jeszcze żałośnie tu i ówdzie. Ujrzawszy na własne oczy pejzaż spieczonych kamieni i zwęglonych drzew odwrócił się do Tesseraxa i powiedział:

Chciałbym otrzymać dokładny raport na ten temat. Wszystkie szczegóły. Tesserax spojrzał za Jessiem na wymarłe pogorzelisko i spytał z niedowierzaniem:

– Raport o tym? Analizę tych ruin?

– Nie, nie. Na temat tamtych samobójstw.

– A na cóż to panu?

– One mogą mieć z tym coś wspólnego.

– Bardzo wątpię.

– Kto tu jest detektywem? – warknął Brutus. – Pan?

– No cóż, zgoda – mruknął Tesserax.

– W krótkich odstępach czasu, na tym samym terenie zaszły dwa nieprawdopodobne wypadki – powiedział Jessie. – Jakaś nieznana bestia zmiotła z powierzchni ziemi całą wioskę i dwie istoty nadprzyrodzone popełniły samobójstwo. Według mnie nazwanie tego zbiegiem okoliczności byłoby przejawem lekkomyślności i wręcz głupoty. Zbieg okoliczności to czysta wymówka tych, którzy są zbyt leniwi, by szukać prawdziwych przyczyn.

– Dostanie pan ten raport jeszcze dziś wieczorem – oświadczył Tesserax.

20

Resztę dnia spędzili na rozmowach z czterema innymi masenami, którzy jako pierwsi znaleźli się na miejscu pierwszej lub drugiej katastrofy i wszyscy oni potwierdzali własnymi słowami to co powiedział pustelnik Kinibobur Biks. Jedyna różnica polegała na tym, że ci świadkowie mieszkali w normalnych maseńskich domach i nie nosili za dużych bamboszy z różowymi puszkami

Późnym popołudniem spotkali się z osobami numer sześć i siedem, ostatnimi świadkami przewidzianej na ten dzień, i tych dwoje – ku ogólnemu zaskoczeniu – wniosło coś nowego do sprawy. Ale co – nie było wcale takie oczywiste. Prawdę mówiąc w chwili prowadzenia rozmowy Jessie nie dostrzegł w ich zeznaniach nic szczególnego, dopiero później, roztrząsając w myśli wszystkie wydarzenia tego dnia, połączył sobie ich zachowanie z innymi fragmentami układanej przez siebie mozaiki, która nagle zaczęła przedstawiać zupełnie zwariowany obraz…

Ostatnimi świadkami było dwoje zaświatowców, jeden rodem z mitologii maseńskiej, drugi – z ziemskiej. Maseński był to demon mgły o imieniu Yilio, bezkształtna masa pary wodnej, błękitno-biała i lodowato zimna, trzymająca się jakoś w całości mimo, że się wzburzyła i wirowała. Nie miał twarzy ani ust, ale to nie powstrzymywało go od mówienia. Wypowiadał słowa świszczącym szeptem, od którego Jessiemu chodziły ciarki po grzbiecie. Żonie Yilio, ziemskiej anielicy imieniem Hanna, najwyraźniej ani głos męża, ani dojmujący chłód, który wnosił do ich niewielkiego mieszkania, w miasteczku położonym niecałe pół godziny drogi od Gilorelamans Inn, w niczym nie przeszkadzały. Przyjęła ich spowita w jego wirujący kłąb, siedząc wygodnie na kanapie i od czasu do czasu poprawiając pióra swych niezwykle zgrabnie wykrojonych, złocistych skrzydeł. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, szeroki uśmiech, gdy rozległ się głos jej męża.

Najdziwniejszą rzeczą u tej pary była wyraźna skwapliwość, z jaką to oni wypytywali Jessiego, odwracając w ten sposób nieco role. Za każdą informację, którą otrzymywał od nich, musiał im podać dwie. Chcieli wiedzieć dosłownie wszystko: w jaki sposób ziemski detektyw wdał się w tę sprawę, czy wieści o istnieniu nowego monstrum dotarły już do szerokiego społeczeństwa Ziemian; jacy naprawdę są Nieskażeni Ziemianie. Kilkakrotnie powracali do głównego pytania:

– Jeśli sprawa nie zostanie rozwiązana, jeśli bestii nie uda się pojmać lub zniszczyć, i jeśli wieści o jej istnieniu dotrą na Ziemię, to w jaki sposób wpłynie to na stan stosunków ludzko-maseńskich? – zadanego tym razem przez Yilio.

Jessie przesunął wzrokiem po demonie mgły, żałując iż nie ma on twarzy, z której wyrazu można by odczytać wiele niewypowiedzianych myśli.

– Nieskażeni Ziemianie podniosą naturalnie wielką wrzawę – rzekł.

– Czy jest możliwe, by dzięki temu zwiększyli szeregi swoich zwolenników, zyskali władzę polityczną? – dopytywała się Hanna, odrzucając złociste loki ze swego anielskiego oblicza.

– Nie – stwierdził stanowczo Jessie.

– Nieskażeni Ziemianie to graniczni wstrząsowcy. Nikt nie może traktować ich agitacji poważnie, nawet gdyby się rozniosło, że masenowie mają kłopoty z jakimś krwiożerczym zaświatowcem. Bramy zostały już otwarte, za późno by je zamykać. Rozwój stosunków z naszymi nadprzyrodzonymi braćmi został już zbyt zaawansowany, byśmy mogli teraz zacząć udawać, że nie mamy pojęcia o ich istnieniu. – Spojrzał do notatnika, by przypomnieć sobie, w którym miejscu przerwał swoje przesłuchanie i powiedział:

– A teraz jeszcze tylko dwa pytania…

Uzyskanie tych dwóch odpowiedzi powinno było zająć około dziesięciu minut, a zamiast tego trwało ponad pół godziny, ponieważ Yilio i Hanna nie byli jeszcze w pełni zadowoleni z uzyskanych od Jessiego informacji, zwłaszcza co do charakteru ruchu Nieskażonych Ziemian.