Zdając sobie sprawę z tego, że masen w dalszym ciągu czuje się w obecności Brutusa dość niepewnie, Jessie uznał, że kilka słów rozpraszających wątpliwości teraz, zaoszczędzi im wiele czasu później. Nie nabrawszy od początku zaufania, Galiotor Fils mógł się okazać bardzo trudnym klientem. Bardzo trudnym potencjalnym klientem, bowiem w chwili obecnej Jessie nie przypuszczał, by Agencja Ogar Piekieł przyjęła prowadzenie nowej sprawy. Obaj z Brutusem byli wystarczająco zamożni, by pozwolić sobie na wybredność i potrzebowali nie tyle zarobku, co czegoś emocjonującego, czegoś co przyśpieszyłoby bicie serca. Galiotor Fils nie sprawiał wrażenia osoby przynoszącej im odmianę losu. Na wszelki jednak wypadek Jessie zdecydował się nie wyrzucać go z miejsca za drzwi, lecz spróbować go sobie zjednać – jeśli się da.
– Panie Galiotor – powiedział – zapewniam pana, że nie ma pan absolutnie żadnych powodów do obawiania się mojego przyjaciela, Brutus.
– Absolutnie żadnych – wymamrotał brytan.
– Dwa tysiące lat temu – ciągnął Jessie – Brutus był człowiekiem takim samym jak ja, człowiekiem, który ciężko zgrzeszył i po śmierci poszedł wprost do piekła. Tam zamienionym został w psa, którego pan widzi przed sobą i obarczony pewnymi obowiązkami związanymi ze stanowiskiem jakie mu przydzielono w świecie podziemi.
– Bardzo interesującymi obowiązkami – przeciągnął się Brutus, szczerząc w uśmiechu wszystkie kły, niemal ociekając ślinką.
Galiotor Flis poruszył się niespokojnie w fotelu.
– Obowiązki Brutusa były tak ciekawe, przynajmniej według niego, że zdecydował się je wypełniać nawet wtedy, gdy spędził już w piekle wystarczającą ilość czasu, by odpokutować za wszystkie swoje grzechy.
– Pięćset lat – wtrącił brytan.
– Przy końcu pięćsetletniego okresu, odsłużywszy swą karę, Brutus mógł wybrać między całkowitą śmiercią i reinkarnacją. Odrzucił jednak obie możliwości i po prostu pozostał ogarem piekieł.
– Było bosko – uśmiechnął się Brutus przewrotnie.
– Po upływie następnych pięciuset lat, w dziesięć wieków po swej śmierci, Brutus zapomniał swą starą osobowość. Nie mógł sobie przypomnieć kim był, kiedy był człowiekiem, ani co takiego właściwie zrobił.
– No i cześć – mruknął ogar.
– Po piętnastu wiekach spędzonych w piekle znużyły go jego obowiązki i rozpoczął włóczęgę po Ziemi, poszukując wszystkiego co niepowtarzalne, co niesie dreszczyk emocji, Byle tylko nie ulec reinkarnacji, tak jak to było mu pisane.
– To koszmar zastać znów człowiekiem – stwierdził Brutus. Galiotor Fils przenosił spojrzenie z mężczyzny na psa, w tę i z powrotem, jak ktoś obserwujący mecz tenisowy.
– Dziewięć lat temu – ciągnął Jessie – rok po waszym pierwszym lądowaniu na Ziemi, zrezygnowałem z pracy w dziale do walki z narkotykami Interpolu i zamieściłem w gazetach ogłoszenie, że poszukuję zaświatowca na wspólnika do agencji detektywistycznej. Brutus zgłosił swą kandydaturę.
– I od tamtej pory mamy pełne łapy roboty – brytan wydał gardłowy dźwięk, mający oznaczać chyba chichot. – Namieszaliście tak, że i tysiąc detektywów by nie nastarczyło.
Galiotor Fils poruszył się niepewnie w fotelu. splótł swoje dwanaście czułków, rozplótł je, mrugnął bursztynowymi oczami i powiedział:
– Mam nadzieję, że… hm… nie jesteście, panowie… hm… uprzedzeni do masenów. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy z ludzi uważają, iż powodziłoby im się znacznie lepiej, gdyby…
– Och, nie, nie – zapewnił go Blake. Źle zrozumiał pan mojego przyjaciela. My cieszymy się z waszego przybycia na Ziemię; my z chaosu który wprowadziliście, żyjemy – i to nieźle. Zwykli detektywi, podejmujący sprawy dotyczące wyłącznie ludzi, zarabiają liche pieniądze, ale ci, którzy zajmują się problemami z pogranicza świata ludzi i istot nadprzyrodzonych, a także konfliktami między przedstawicielami naszych dwóch ras, radzą sobie lepiej. Znacznie lepiej.
– Rozumiem – stwierdził masen.
– Ale z pewnością nie wszystko – odparł uprzejmie Jessie. – Panie Galiotor, moja radość z powodu waszego pojawienia się na Ziemi nie ma podłoża czysto finansowego. Widzi pan, do tamtej pory, jeszcze dziesięć lat temu, byłem dwudziestosiedmiolatkiem znudzonym do granic bólu niemal wszystkim: moją pracą w Interpolu, jedzeniem, napojami, książkami, filmami, koniecznością wstawania i kładzenia się spać… Jedyne co mnie nie nudziło, to marihuana i kobiety; tę pierwszą paliłem, te drugie bzykałem i byłem zapalonym entuzjastą obu. Tym niemniej było to życie płytkie i powierzchowne. I wtedy właśnie zjawiliście się wy, masenowie i wszystko uległo zmianie. Widzi pan, już życie z jednym garniturem obcych istot byłoby zajmujące, a przecież wy przynieśliście ze sobą dwa – was i waszych zaświatowców. A do tego przedstawiliście nam także jeszcze trzeci rodzaj obcych dla nas do tej pory istot, naszych własnych braci z zaświatów. W ciągu dziesięciu lat, które upłynęły od tamtej chwili, nie tylko zarobiłem znaczne sumy pieniędzy, lecz także miałem niezwykle mało czasu, żeby się nudzić.
– Aż do niedawna – wtrącił Brutus.
– Właśnie – potwierdził Blake. – Aż do niedawna. Ostatnio bowiem wszystkie sprawy są jedna w drugą dokładnie takie same: żona próbująca uciec z wampirem; mąż zaniedbujący swoją żonę, lecz podpisujący kontrakt z paskudą-zalotnikiem; dziwożony zamieszane w szwindle ze sprzedażą nieruchomości, próbujące nieprzyzwoicie zaniżyć cenę jakiegoś budynku czy kawałka ziemi; strzyga skora do rabowania grobów nie wyznaczonych do tego celu przez rząd… Obaj z Brutusem potrzebujemy jakiejś zmiany i szczerze mówiąc, mamy nadzieję że właśnie pan nam ją przyniesie.
– Ale to może być zwykłe głupstwo, proszę pana – zaniepokoił się masen.
– Co by to nie było – zauważył Blake – jest to z pewnością sprawa dość niezwykła. Z tego co wiem jest pan pierwszym masenem w historii, który zwrócił się do ludzkiego detektywa o pomoc.
– To bardzo prawdopodobne – przyznał Galiotor Fils. Popatrzył kolejno na człowieka i psa, przebierając sześcioma ze swoich czułków po bezwargich ustach. W końcu upuścił rękę na kolana i powiedział:
– Jestem w zupełnej rozpaczy, proszę pana. Mój jajeczny brat umarł i nie dopełniono odpowiedniej ceremonii.
Blake i Brutus wymienili spojrzenia, po czym detektyw wstał z krzesła i zaczął się przechadzać za biurkiem.
– Jajeczny brat? – spytał. – To znaczy inny masen, który wykluł się w tej samej wylęgowej norce co pan, w tym samym rodzinnym błocie waszej ojczystej planety?
– Nawet więcej – dodał masen. – W tym przypadku Tesserax byt z tego samego wylęgu co ja, z tej samej partii jaj. Byliśmy dokładnie tego samego wieku, co do dnia wyklucia i bardzo sobie bliscy. – Tłuste, żółte łzy zakręciły się w oczach masena, drżąc jak płynne klejnoty, a kąciki jego bezwargich ust opadły ku dołowi.
– Tesserax? Czy tak się właśnie nazywał?
– Galiotor Tesserax – potwierdził masen, potakując głową.
Widać była że z największym trudem opanowuje swój smutek, ale udało mu się jakoś powstrzymać łzy i przesłonić żałość malującą się w linii ust uniesioną dłonią i sześcioma falującymi czułkami.
– W jaki sposób umarł? – dopytywał się Blake.
– Pytałem o to największych rangą pracowników maseńskiej misji dyplomatycznej – odparł Galiotor Fils – ale nie byłem w stanie uzyskać zadowalającej odpowiedzi. Wszyscy niezmiennie odpowiadali, że z przyczyn naturalnych, co nie mówi mi absolutnie nic. Wyrażają mi fałszywe współczucie, mówiąc to, czego nie czują, powtarzając, że dobrze go znali i że dla nich to też wielka strata, że sami także pogrążeni są w ogromnym smutku… Kłamstwa same kłamstwa. Przejrzałem ich na wylot.