Myer wahał się tylko ułamek sekundy.
– Przekazuj dwadzieścia – zdecydował.
Jessie podniósł pokrywę skomputeryzowanej klawiatury bankowej umieszczonej w blacie jego biurka i wystukał nazwisko Myera.
– Jaki jest numer Twojego rachunku? – spytał.
– 88-88-34-34567.
Jessie wystukał numer, przelał na konto Hanlona siłę nabywczą dwudziestu kredytów, zatrzasnął pokrywę i ponownie spojrzał na ekran wifonu.
– No, więc co tam masz?
– Otóż nikt się do mnie nie zwracał w sprawie tego Tesseraxa – oznajmił Hanlon. – zwrócił się do mnie natomiast pewien masen, niejaki Pelinorie Kones, z prośbą o ustalenie miejsca pobytu jego jajecznej siostry, Pelinorie Mesa. Więc wygląda na to, że tych zaginionych dyplomatów jest trochę, więcej.
– Ta kobieta, ona też pracowała w ambasadzie w Los Angeles?
– Tak – odparł Myer. Był niskim krępym mężczyzną, który zwykle nieco się pocił. Teraz, siedząc przed wifonem i nie przestając myśleć o Helenie, pocił się na potęgę, skutkiem czego zaparowała kamera jego aparatu.
– I do czego doszedłeś w swoich poszukiwaniach?
– Mniej niż do niczego – westchnął Hanlon. – Każde potencjalne źródło informacji kompletnie wysycha kiedy zaczynam o nią pytać. Dwa razy zagrożono mi, że jak nie przestanę mieszać się w tę sprawę, to… Sam wiesz.
– I przestajesz?
– Te groźby były bardzo szczegółowe i równie nieprzyjemne – wzdrygnął się Hanlon.
– To znaczy że już przestałeś.
– Powiedzmy że już nie wkładam w tę sprawę całego serca.
– Kiedy ten Pelinorie się z tobą skontaktował?
– Tydzień temu.
– Natychmiast po zniknięciu swej siostry?
– Ona zniknęła tydzień wcześniej, dwa tygodnie temu.
– Coś jeszcze Myer?
– Już nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Słuchaj, Jess, czy ty pracujesz nad czymś podobnym do sprawy tej Pelinorie?
– Bardzo chciałbyś wiedzieć? – spytał Jessie.
– Owszem.
– Przelej na mój rachunek czterdzieści kredytów, a powiem ci dokładnie nad czym pracuję.
Myer spojrzał na Blake'a spode łba.
– Nie chcę tego wiedzieć aż tak bardzo, lecz mimo to dzięki… I Jess…
– Co tam jeszcze, Myer?
– Zapytasz Helenę co robi w piątek wieczorem?
– Przecież możesz to zrobić osobiście, Gienek.
Hanlon jeszcze raz spojrzał na Jessiego spode łba, linie na policzkach pogłębiły mu się, a usta zacisnęły w wąską kreskę.
– Gienek? – spytał. – Jaki znowu Gienek?
– Mniejsza o to,? Myer. Chciałem tylko powiedzieć, że będziesz musiał pomówić o tym z Heleną osobiście. To twarda sztuka i nie przepada za niewyraźnymi aluzjami.
– No to zadzwonię do niej jutro – postanowił Myer.
Jessie skinął głową i odwiesił słuchawkę.
Kiedy okręcił się w swoim krześle, ujrzał Helenę leżąca w pośrodku łóżka z szerokim uśmiechem na twarzy i włosami w kompletnym nieładzie. Brutus leżał zwinięty w jednym z foteli, z wielkim łbem opartym ciężko na skrzyżowanych łapach.
– Zdaje sio, że mamy trop – powiedział do brytana i wyjaśnił mu pokrótce czego dowiedział się od Hanlona. – Gdyby chodziło o jeden odosobniony przypadek, ciężko by to było rozgryźć. Ale jeżeli poza Tesseraxem zniknęli także inni maseni, to szansa na przeciek z ambasady jest dużo większa.
– Im większa tajemnica, tym trudniej utrzymać ją w tajemnicy – zgodził się Brutus, parskając jak koń, by oczyścić swe czarne nozdrza z białego oparu, który unosił się nad nim i kładł smugami w powietrzu jak gęsty dym. – Nadmiar ektoplazmy – wyjaśnił.
Helena uniosła się na łóżko i powiedziała:
– Skoro już mowa o nadmiarze ektoplazmy, to chciałabym, żebyś poprzycinał te swoje pazury.
Brutus przyjrzał się swoim łapom rozjarzonymi na czerwono ślepiami.
– Są mi potrzebne.
– Nieprawda, wcale ich nie potrzebujesz – upierała się Helena. – Rosną ci i znikają wtedy, kiedy masz na to ochotę, więc nie wciskaj mi takich ciemnot. Po prostu jesteś zwykłym sadystą, Brutusie, ale ja nie jestem masochistką.
Brytan wyszczerzył wszystkie kły w satanicznym uśmiechu.
– Coś takiego! – warknął. – Polemizowałbym z tym. Wydaje mi się, że jest w tobie… – Przede wszystkim jest pierwsza trzydzieści rano – przerwał mu Jessie. – Jeśli zabierzemy się ostro do roboty, to uda nam się chyba wycisnąć to i owo z tych kilku godzin, które zostały do fajrantu.
– Myślę, że nad tą sprawą możemy pracować także po nastaniu świtu – stwierdził pies. – Poza elementem nadprzyrodzonym mamy tutaj bardzo duży udział elementów z krwi i kości.
– Masz rację – przyznał Jessie.
– Odwiedzimy tego Pelinorie Konesa – spytał pies.
Mam przeczucie, że to ślepy zaułek – mruknął Jessie – Byłby to tylko jeszcze jeden klient do obsłużenia.
– W takim razie – odezwała się Helena – nie musicie chyba ruszać się już w tej chwili.
Wyskrobiecie chyba kilka minut na małą łóżkową wprawkę, co? – Uśmiechała się bardziej grzesznie niż Brutus u szczytu formy.
– Chyba wyskrobię – zgodził się Jessie.
– Ja sobie popatrzę – warknęła lubieżnie piekielna bestia.
– A żebyś wiedział – stwierdziła z przekąsem Helena, – W każdym razie dopóki nie zrobisz czegoś z tymi swoimi pazurami.
4
Kiedy Jessie i Brutus wysiedli w pobliżu Kawiarni Czterech Światów tuż przed trzecią rano, ulicą przechodziła Grupa Nieskażonych Ziemian, najwyraźniej w marszu protestującym. Nie było w tym nic niezwykłego – Nieskażeni Ziemianie nieustannie demonstrowali w okolicach Czterech Światów. Stali się już tak samo nieodłącznym elementem Kawiarni jak jej fronton, wykonany z tęczowego kamienia masenów, i czterech wielkich palm rosnących na jej dachu. Kawiarnia była miejscem spotkań zaświatowców i rzeczywistych mieszkańców dwóch planet, którzy przychodzili tutaj porozmawiać, poasymilować się ze sobą i nawiązać kontakty wszelkich możliwych rodzajów. W całym Los Angeles żaden lokal nie mógł rywalizować różnorodnością klienteli z mieszaniną typów stałych bywalców Czterech Światów. Spotykali się tutaj maseńscy mężczyźni i kobiety, mężczyźni i kobiety rodzaju ludzkiego, a także wampiry, wilkołaki, duchy, upiory, golemy, wiedźmy, strzygi i przedstawiciele wszystkich maseńskich istot nadprzyrodzonych. Stąd też oczywiście, przeróżni krzyżowcy i fanatycy tacy jak Nieskażeni Ziemianie ściągali z wszystkich stron do Czterech Światów jak chciwi adwokaci do katastrofy lotniczej.
– Chyba nie ma pan zamiaru tam wejść? – spytał ktoś Jessiego, chwytając go za ramię.
Blake spojrzał w dół i ujrzał uroczą, maleńką, siwowłosą staruszkę w jedwabnej sukience w słoneczniki. Żywcem z jakiegoś spokojnego miasteczka, z ubiegłego stulecia, Uśmiechnął się i powiedział:
– Owszem, proszę pani.
– Och, ale to takie straszne miejsce – zawołała staruszka.
– Skąd pani wie? – spytał, nie mogąc oprzeć się pokusie wysłuchania jej do końca, – Była tam pani kiedyś?
– Wolałabym skonać!
– Tak naprawdę, to bardzo porządny lokal. – Ale chodzą do niego ci cudzoziemcy.
– Masenowie? – Oni i ci inni.
Jessie zdjął z ramienia jej rękę – co nie było wcale takie łatwe, bo wpiła się w niego jak kleszcz – i poklepał ją uspakajająco.
– Daję słowo, mamusiu – powiedział – że chodzą tam także najlepsi z najlepszych. Którejś nocy przez pół godziny rozmawiałem tam z bogiem; siedział przy następnym stoliku – ojciec i syn
– Wiem, wiem – jęknęła kobieta, wyraźnie zrozpaczona, czepiając się ręki detektywa z taką samą determinacją jak przedtem jego rękawa. Widziałam zdjęcia w gazetach i w kronice towarzyskiej. Patrzę i oto On, wielki, że daj Boże, z jakąś ladaco pod rękę, pije wino i obserwuje ten skandaliczny, sprośny występ… Gdzie się dzisiaj podziewa moralność? Jeżeli nawet bóg jest zepsuty, to na cóż możemy mieć nadzieję?