– Bóg nie został zepsuty – wyjaśnił Jessie. – Nie czytała pani maseńskich książek ani nie przeszła hipno-kursu na temat relacji człowiek – mit? Bóg jest w takim samym stopniu naszym tworem jak my jego. Jest taką samą ofiarą splotu wydarzeń jak my.
– Każ babsku spadać – wtrącił się Brutus, zniecierpliwiony przedłużającym się czekaniem na detektywa.
Staruszka przeniosła spojrzenie z Jessiego na Brutusa i wstrząsnęła się z odrazą.
– Bestia z piekieł – pisnęła.
– Ni mniej ni więcej – odparł Brutus, pokazując większość swoich zębów.
– Widzę, że rozmowa z panem na nic się nie zda – zwróciła się staruszka do Jessiego. W człowieku musi pozostać choć iskierka prawości, by mógł wysłuchać i pojąć prawdę.
Odwróciła się do niego tyłem skrzypiąc gumowymi podeszwami na plastykowym cho-dniku i dogoniła resztę Nieskażonych Ziemian, którzy domaszerowali już do końca budynku i zawracali z powrotem w kierunku wejścia do Czterech Światów.
– Co ciebie tak ciągnie do tych gadek ze świrami – spytał z rozdrażnieniem Brutus. Jeszcze się nie zdarzyło, żebyś spokojnie przeszedł koło jakiejś zgrai Nieskażonych; zawsze musisz się zatrzymać i wdawać w durne rozmowy.
– Oni mnie fascynują – odparł Jessie.
– Czasami odnoszę wrażenie, że jak by cię lekko popchnąć, to stałbyś się jednym z nich – zauważył pogardliwie.
Jessie zignorował tę szyderczą uwagę. Po piętnastu wiekach spędzonych w piekle, Brutus nie przepuszczał żadnej okazji do szyderstwa albo protekcjonalnego podkreślania swojej wyższości; te wszystkie lata potępienia odcisnęły na nim wyraźne piętno.
– Nieskażeni, Ziemianie, to graniczni wstrząsowcy; gdyby lądowanie masenów wzburzyło ich choć odrobinę bardziej, wylądowaliby w specjalnych zakładach zamkniętych. Nigdy nie miałem okazji oglądać prawdziwych wstrząsowców, ale patrząc na Nieskażonych mogę ich sobie wyobrazić.
– A co cię znów interesują wstrząsowcy? – dziwił się Brutus.
– Przecież dobrze wiesz. Moi rodzice są wstrząsowcami.
– A tak – mruknął Brutus. – Zapomniałem. – Ale tak naprawdę wcale nie zapomniał. Szukał tylko następnej okazji do szyderstw. – Dostali świra, kiedy masenowie wylądowali na Ziemi; para osłupiałych płaks.
Jessie popatrzył na zbliżających się ponownie Nieskażonych Ziemian.
– Zgadza się, niestety – stwierdził.
Pierwsze międzygwiezdne statki masenów wylądowały przed dziesięciu laty, w drugiej dekadzie października 1990 roku. W ciągu roku wszyscy mieszkańcy Ziemi – bez względu na narodowość, rasę, przynależność etniczną czy wykształcenie – podzielili się z grubsza na trzy grupy, w zależności od swej reakcji na to wydarzenie. Pierwszą grupę stanowili ci, których przyprawiło ono co prawda o poważny szok, lecz którzy potrafili się z niego otrząsnąć dostosowując odpowiednio styl życia i granice percepcji wszechświata. Stanowili oni około 45% ludności Ziemi. Następne 45 procent po prostu nie było w stanie się przystosować.
To właśnie byli wstrząsowcy. Ulegli szokowi, widząc na własne oczy, że ludzkość nie jest najbardziej rozwiniętym cywilizacyjnie gatunkiem wszechświata, bo choć naukowcy wysuwali takie twierdzenie już od dawna, to zawsze do tej pory można je było uznać za „brednie”, „bzdury”, „paplaninę”, „idiotyzm”, „absurd”, „niedorzeczność”, „nonsens”, „herezję”, czy „szaleństwo”. Obecność masenów nie można jednak skwitować w ten sam sposób. Następnym szokiem było dla tej grupy odkrycie – dzięki masenom – że świat nadprzyrodzony istnieje naprawdę, że stwory z nocnych koszmarów żyją także na jawie. A zupełnym ciosem okazało się stwierdzenie, że Bóg – Jahwe, Chrystus, Budda, Szatan, Mahomet, który chcecie – jest niezupełnie taką istotą, jak to sobie wyobrażano. W gruzy rozsypały się nie tylko przekonania patriotyczne i rasowe, lecz także fundamenty wiary…
Wstrząsowcy reagowali w jeden z trzech sposobów: ulegali niekontrolowanej wściekłości, która doprowadzała do mordów, zamachów bombowych, gwałtów i wybuchów nieukierunkowanej przemocy, zachowywali się dokładnie tak samo jak przedtem, nie przyjmując do wiadomości istnienia masenów i zmian jakie nastąpiły na świecie, bez względu na to jak bardzo ten zmieniony świat kolidował z ich fantazjami, lub też po prostu popadali w katatonię, umykając w swój własny świat, niezdolni do przyjmowania pokarmów, niezdolni do mówienia, niezdolni do kontrolowania swoich życiowych czynności fizjologicznych. Cywilizacyjny szok, potężny, straszny. Naukowcy związani z programami badań kosmicznych od dawna teoretyzowali na temat zasięgu i stopnia nasilenia takiego zjawiska, przewidując jego wystąpienie po ewentualnym odkryciu jakiejś obcej cywilizacji, lecz żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, jak katastrofalne rozmiary ono przyjmie.
– I co, masz zamiar rozpaczać nad nimi do śmierci? – spytał Brutus.
– Nie słyszałeś nigdy o doborze naturalnym? O tym, że przetrwać może tylko najsilniejszy? Czy człowiek kromanioński płakał po neandertalczyku?
– To jednak byli moi rodzice – powiedział Blake, – Moja matka i ojciec. Gdyby tylko mogli choćby zaakceptować zmiany, choć troszeczkę…
– To staliby się Nieskażonymi Ziemianami. Byłbyś szczęśliwszy?
– Chyba nie.
Nieskażeni Ziemianie nie mieli na początku żadnej nazwy, ani nie stanowili zwartej organizacji, na to trzeba było całych pięciu lat. Ale byli do siebie podobni i potrafili funkcjonować w zespole, Liga Nieskażonych Ziemian była nieuniknionym efektem lądowania masenów. Ci obywatele którzy nie dostali pomieszania zmysłów, lecz także nie potrafili się zaadoptować do zaistniałej sytuacji – około dziesięciu procent ludności Ziemi – zaczęli agitować za zerwaniem kontaktów ludzko-maseńskich i powrotem do prostszego życia. Oczywiście skazani byli na wymarcie. Ich dzieci, bardziej nawykłe do oglądania na ulicach masenów i zaświatowców odstępowali rodziców; kolejne pokolenia miały dostarczać coraz mniej bojowników o Sprawę.
– Chodźże wreszcie! – warknął ponaglająco brytan, dopadając jednym, wielkim susem obrotowych drzwi Czterech Światów. – Zaraz będą tutaj znowu.
Jessie spojrzał na nadciągającą hałastrę Nieskażonych Ziemian, dostrzegł staruszkę w słoneczniki drepczącą z zacięciem na czele pochodu, westchnął ciężko i wszedł za Brutusem do kawiarni.
Aktualną hostessą w Czterech Światach była chwieja-pełznica – jeden z maseńskich zaświatowców. Ona właśnie przywitała Jessiego i Brutusa, kiedy znaleźli się w bogato zdobionym foyer. Pełznąc chwiejnie ku nim, przybierając nieustannie coraz to nowe, pulsujące, bezkształtne formy, powiedziała:
– Witajcie panowie w Czterech Światach. Czy mogę oddać do szatni pańską kurtkę?
– Nie będę jej zdejmował, dziękuję – skłonił się Jessie, nie chcąc rozstawać się ze swą, szytą na miarę, skórzaną marynarką. – Pani jest tu nowa, prawda?
– Owszem, proszę pana – odparła chwieja-pełznica. – Mam na imię Mabel
– No, nie naprawdę Mabel – przyznała chwieja. – Ale moja prawdziwa maseńska nazwa ma osiemdziesiąt sześć znaków graficznych i zupełnie nie nadaje się do używania w rozmowach z ludźmi.
– Mogę sobie wyobrazić – uśmiechnął się Jessie, obserwując, zmieniającą bezustannie swój kształt, twarz chwiei-pełznicy, cętkowaną masę brunatno-czarnego, zgniłego budyniu bez oczu, nosa i ust, pokrytą jedynie niezliczoną ilością znikających i pojawiających się, nabrzmiewających i kurczących się gruzełków.