– Czy mogę odprowadzić panów do stolika? – spytała Mabel.
– Jesteśmy tu umówieni z panem Kanastorousem – powiedział Jessie.
– Ach tak, z tym czarującym, małym demonkiem – Mabel skłoniła się lekko w „pasie", a trzysta funtów jej nadprzyrodzonej wagi zadrżało subtelnie, jak kupa galarety poszukująca kształtu pozostającego w mniejszej sprzeczności z siłą przyciągania Ziemi.
– Zgadza się – potwierdził Jessie.
– Proszę tędy – rzekła Mabel i popełzła chwiejnie przez wyłożone lustrami foyer, stanowiąc niezwykły kontrast z elegancją kandelabrów z tęczowego kamienia, osadzonych w wielkich donicach palm, nieskazitelnie wypolerowanej podłogi i ręcznie rzeźbionych maseńskich pilastrów. Doprowadziła Jessiego i Brutusa do wejścia do głównej sali klubowej i przystanęła w swoim kąciku napiwkowym, czekając, by Jessie okazał się hojny.
Blake wystukał na klawiaturze końcówki komputera bankowego słowo MABEL i spytał:
– Jaki jest numer twego rachunku bankowego, Mabel?
Chwieja wydała się mocno zakłopotana tą finansową transakcją i odpowiedziała z niemal przesadną skromnością:
– MAS-55-46-29835, proszę pana i dziękuję panu bardzo za pańską hojność.
Jessie wypisał podany numer, przelał na konto pięć kredytów, a potem przyłożył odcisk kciuka na tabliczce wziernika, by sfinalizować udzielenie napiwku. Kiedy dokonał już tego wszystkiego, powiedział:
– Czy mogę ci zadać pytanie natury osobistej?
Mabel zadygotała leciutko, jej ciało uległo następnej serii amorficznych transformacji, po czym spytała:
– A o co chodzi, proszę pana?
– Na co wydaje swoje kredyty chwieja-pełznica? Co takiego kupuje?
Mabel odprężyła się, zupełnie jakby oczekiwała pytania znacznie bardziej osobistej natury i z ulgą powitała to, które zadał jej Jessie.
– Zgodnie z maseńskim podaniem – wyjaśniła – chwieja-pełznica jest zjawą nocną, która straszy dzieci. Jeś1i któreś z nich było niegrzeczne w ciągu dnia, chwieja jęczy i wyje nocą pod oknem jego sypialni. – Tu Mabe1 przerwała, zgięła się w pasie we dwoje i wydała z siebie przeraźliwy jęk.
– Rozumiem – stwierdził Jessie.
– Albo próbuje sforsować drzwi do jego sypialni. Ukrywa się w szafach i kiedy takie dziecko otworzy szafę, rzuca się na nie. Jeśli po zapadnięciu zmroku dzieci zostają poza domem albo w jakimś miejscu, gdzie być nie powinny, chwieja gna je do domu, wyjąc straszliwie w ciemności – Pochyliła się nisko jeszcze raz i zawyła straszliwie.
Brutus zawył jej do wtóru.
Mabel wyprostowała się i westchnęła.
– Tym niemniej od kiedy my, zaświatowcy, i masenowie z krwi i kości nawiązaliśmy normalne kontakty – setki lat temu – prawo nie zezwala już straszyć wszystkich niegrzecznych dzieci, na które się natkniemy. Musieliśmy się podporządkować systemowi odpłatnych usług, tak jak realni obywatele. Musimy zamieszczać ogłoszenia w poszukiwaniu rodziców, którzy nie mieliby nic przeciwko temu, żeby ich dzieci zostały od czasu do czasu nieco postraszone, i to my musimy im płacić za prawo jęczenia pod oknami ich pociech, ściganie ich mrocznymi ulicami lub chowania się w ich szafach, by wyskoczyć na nie znienacka.
– I nie jesteście w stanie dać sobie z tym spokoju – z tym straszeniem maluchów? zdziwił się Jessie.
– Wie pan jak to jest – odparła Mabel, wzruszając górną częścią swej bezkształtnej masy. Mit chwiei-pełznicy rządzi jej rzeczywistością. Mity twierdzą, że nie jesteśmy w stanie oprzeć się pokusie straszenia dzieci, więc w rzeczywistości faktycznie nie jesteśmy w stanie oprzeć się tej pokusie. Stąd musimy dzisiaj podejmować się różnych zajęć, żeby zarabiać kredyty na zaspokojenie naszej namiętności.
Przypominając sobie to, co powiedział mu hrabia Sławek, Jessie spytał:
– Czy uważasz, że było lepiej przedtem, zanim świat doczesny nawiązał kontakty ze światem nadprzyrodzonym, zanim wasze istnienie uległo tak wielkiej reorganizacji?
– Ależ skąd! – zaprzeczyła stanowczo Mabel, – Och, pewnie, że mam teraz mnóstwo problemów, ale przedtem miałam ich wcale nie mniej, i to znacznie poważniejszych. Widzi pan, mogłam co prawda swobodnie wybrać sobie dzieci do straszenia, ale jeżeli któreś z nich miało hopla na punkcie opowieści o duchach, to mogło znać odpowiednie zaklęcie albo modlitwę i mnie unicestwić. Kilkoma słowami położyć kres memu istnieniu i to na zawsze; tak mówiły mity, więc taka była prawda. Natomiast teraz, od czasu nawiązania przyjaznych kontaktów między istotami realnymi i nadprzyrodzonymi, ustanowiono prawa strzegące, by tak mordercze teksty nie wpadły w ręce dzieci. Dziś już tylko bardzo niewiele dzieci zna te zaklęcia. I zanim zapłacę rodzicom za prawo straszenia ich pociech, mogę zażądać i otrzymać gwarancję, w formie pisemnego kontraktu lub nawet zastawu, że berbeć nie zna żadnych modlitw mogących mi wyrządzić jakąś krzywdę. Och, oczywiście, że los chwiei-pełznicy stał się dzisiaj bardziej doczesny niż to było niegdyś, lecz niesie ze sobą także znacznie mniej nieprzyjemnych niespodzianek.
– Rozumiem – stwierdził Jessie.
– Czy teraz mogę pana odprowadzić do stolika pana Kanastorousa?- spytała Mabel.
– Jeśli jesteś taka miła.
– Proszę tędy – powiedziała chwieja, pełznąc przez lustrzane drzwi do właściwego klubu.
Jessie i Brutus weszli do wielkiego, okrągłego nocnego lokalu, jak zwykle przeszli obok owalnego podwyższenia pośrodku sali, gdzie osobliwa zbieranina ludzkich i maseńskich zaświatowców wykonywała biplanetarne utwory muzyczne, minęli kilka stolików zastawionych barwnymi daniami i skierowali się ku czarnej kabinie, w której oczekiwał ich pan Kanastorous.
– Mój stary druh, detektyw prywatny! – zawołał Kanastorous, stając na swoim krześle i wyciągając do Jessiego rękę ponad stołem kabiny.
– Jak się masz, Zeke? – spytał Blake, ujmując czteropalczastą, pokrytą łuską łapę i energicznie nią potrząsając.
– Nigdy nie miałem się lepiej! – odparł Zeke z uśmiechem zadowolenia na swych zrogowaciałych ustach, które rozchyliwszy się ukazały, setkę maleńkich, ostrych jak brzytwa, zębów i długi zielony, niespokojny, język: – Handlarze grzechu zawsze cieszyli się popularnością i bogactwem. Teraz, kiedy grzeszyć można zupełnie legalnie, staliśmy się nawet jeszcze bardziej popularni i bogaci, – Spojrzał na Brutusa, który układał się obok Jessiego na biegnącej wokół kabiny ławce i dodał: – A jakże się miewa mój przyjaciel, bestia piekielna?
– Pić mi się chce – warknął Brutus, – Czy w tej spelunie nie prowadzą żadnych napojów?
– Ależ oczywiście, że prowadzą – zawołał Kanastorous. Wcisnął klawisz interkomu na ścianie kabiny i zamówił drinka, – Ja stawiam – powiedział, wystukując sumę na klawiaturze pod interkomem i kładąc odcisk łapy na płytce wziernika.
– Dzięki, Zeke – odezwał się Jessie.
– Stać go na to – stwierdził Brutus.
Demon odwrócił się do psa i uśmiechnął szeroko.
– Takie samo stare bydlę z ciebie jak zawsze, co Brutus? – powiedział. – Jesteś chyba najbardziej swarliwym brytanem z piekła rodem z jakim kiedykolwiek miałem coś do czynienia.
– Byliście razem w piekle? – zdziwił się Jessie.
– Jasne – odparł Kanastorous, – Nie wiedziałeś o tym?
– Nie, nie wiedziałem.
– Pracowaliśmy razem przez – chyba przez pięćdziesiąt lat, prawda, Brutusie?
– Całą wieczność – warknął ogar.
– Pięćdziesiąt lat – powtórzył Kanastorous, potakując swą mała, krągłą, pokrytą łuskami głową na potwierdzenie samemu sobie, – O ile sobie przypominam chodziło o ten program deprawacji nastoletnich dziewcząt.