– Tak, Harley? – głos Tiffany był ochrypły i niemal dziecinny.
– Dokąd mam zawieźć pannę Saint Martin?
– Do… nie wiem. – Tiffany otarła oczy rękawiczką i zmusiła się do uśmiechu. – Dokąd jedziesz?
– Możesz mnie podrzucić do Sherry Netherland?
– Jasne.
Siedziały obok siebie, trzymając się za ręce: rękawiczka z beżowej koźlęcej skórki splatała się z czarną zamszową. Milczały. Musiały milczeć; gdyby którakolwiek się odezwała, mogłaby powiedzieć zbyt wiele.
Tiffany miała ochotę zaprosić Keshię do siebie, lecz nie wiedziała, czy Bill będzie w domu, a Bill nie był w stanie ścierpieć jej znajomych. Chciał mieć spokój, nie lubił, gdy go zmuszano, by pełnił honory domu, i nienawidził towarzyskiej paplaniny. Tiffany znała reguły. Żadnych gości – chyba że przyprowadzi ich Bill. Dlatego była taka samotna, kiedy umarł tatuś, a matka… cóż, matka… Myślała wtedy, że gdyby mieli dzieci… Bill jednak nie chciał mieć dzieci. Teraz jej dzieci jadały kolację o wpół do szóstej z nianią Singleton, niania zaś uważała, iż to „nierozsądne”, by matka siedziała z nimi. Twierdziła, że to je „peszy”. Tiffany więc jadła samotnie przy wielkim stole o siódmej trzydzieści. Ciekawe, czy Bill byłby bardzo zły, gdyby…
– Keshia?
– Hm? – Keshia ocknęła się z własnych niewesołych myśli.
– Może wpadłabyś dziś do mnie na kolację? – W oczach Tiffany malowała się dziecinna nadzieja, że ten przepyszny pomysł się ziści.
– Tiffie, przykro mi, kochanie, ale naprawdę nie mogę.
Nie mogła przez wzgląd na samą siebie. Potrzebny był jej Mark, żeby przetrwać, a ten dzień i tak był dostatecznie przygnębiający.
– Naprawdę bardzo mi przykro – dodała.
– Nic nie szkodzi – rzuciła lekko Tiffany.
Bentley zatrzymał się przed wejściem do SherryNetherland. Uścisnęły się serdeczniej niż zwykle, co u jednej wypływało z wyrzutów sumienia, u drugiej zaś – z tęsknoty.
– Obiecaj mi, że będziesz dbać o siebie.
– Jasne.
– I zadzwoń do mnie niedługo. Tiffany skinęła głową.
– Słowo?
– Słowo.
Za szybą samochodu Keshia zobaczyła twarz starej kobiety.
Odczekała kilka minut w holu, po czym wyszła na ulicę, wezwała taksówkę i pojechała do SoHo, usiłując wymazać z pamięci mękę malującą się w oczach przyjaciółki.
Oddalająca się w przeciwnym kierunku Tiffany pośpiesznie nalała sobie jeszcze jeden kieliszek whisky.
– Rany boskie, kopciuszek wrócił z balu! Gdzie podziałaś moją koszulę?
– Przepraszam, kochanie, zostawiłam ją u siebie.
– Jedną mogę spisać na straty. Byłaś na balu czy rzeczywiście kandydujesz na stołek prezydenta? – Mark oparł się o ścianę, odrywając wzrok od sztalug i przenosząc go na nią.
– Prawdę mówiąc, ubiegam się o fotel senatora. Kampania prezydencka, to takie wyświechtane… Zaraz zrzucę to z siebie i pójdę po jakiś prowiant.
– Zanim pani wyjdzie, pani senator… – Mark ruszył do niej z przewrotnym uśmieszkiem.
– Yhm? – Keshia była już bez żakietu, miała rozpuszczone włosy i do połowy rozpiętą bluzkę.
– Tak, tak. Odczułem dziś twój brak.
– Nie sądziłam, że w ogóle zauważysz, że mnie nie ma, drogi mój poeto. Byłeś taki zapracowany!
– Teraz jestem wolny – złapał ją na ręce i zarzucił sobie na ramię. – Bardzo ładnie wyglądasz taka wystrojona. Jesteś trochę podobna do tej babki z gazety, tylko mniej jędzowata.
– O, słodkie złudzenia!
– Tylko na twój temat.
– Głuptas. Cudowny, słodki głuptas – pocałowała go delikatnie i już po chwili reszta jej odzienia rozsiana była po całej sypialni.
Zanim podnieśli się z łóżka, było ciemno.
– Która godzina?
– Dochodzi dziesiąta. – Keshia przeciągnęła się i ziewnęła.
Mark wychylił się z łóżka, żeby zapalić świecę, po czym z rozkoszą wtulił się znów w jej ramiona.
– Chcesz iść gdzieś na kolację?
– Nie.
– Ja też nie, ale jestem głodny, a ty pewnie nie kupiłaś niczego do jedzenia?
Keshia potrząsnęła głową.
– Za bardzo mi się spieszyło. Jakoś bardziej do ciebie niż do Fiorelli.
– Nie ma sprawy. Napchamy się markizami i masłem orzechowym.
– Fuj! – Keshia złapała się za gardło udając, że się dławi. W końcu wylądowali w wannie, z której większość wody wychlapali na podłogę, a potem oboje wytarli się jednym ręcznikiem Marka. Z domu towarowego Korvette, bez monogramu.
Jaka szkoda, myślała Keshia, że odkryłam SoHo tak późno. Może gdyby miała dwadzieścia lat, wydałoby jej się rzeczywiste, być może nawet uwierzyłaby, że jest to miejsce dla niej. Teraz bawiło ją, wzruszało, lecz nie czuła się tu u siebie. Jej miejsce było gdzie indziej, choć wcale go nie pragnęła.
– Nad czym tak dumasz?
– Chyba muszę sobie parę rzeczy przemyśleć. – Keshia wzruszyła ramionami i sięgnęła po ciastko.
– Coś ważnego?
– Mój drogi, kiedy będziesz miał tyle lat co ja, sam dojdziesz do wniosku, że niewiele jest rzeczy naprawdę ważnych.
Nawet ty, miły, dodała w duchu.
– Czy w razie czego mogę się na ciebie powołać, Matuzalemie?
– Oczywiście. Ludzie powołują się na mnie od wieków – Keshia roześmiała się na przekór własnym myślom. Jesienna noc była taka cicha, taka czysta…
– Co cię tak bawi?
– Wszystko. Absolutnie wszystko.
– Chyba jesteś pijana – zawyrokował wesoło. Keshia pożałowała w duchu, że tak nie jest.
– Może troszkę pijana życiem… twoim życiem.
– Dlaczego akurat moim? Czym aż tak bardzo się od siebie różnimy?
O Jezu, pomyślała. Tylko nie teraz!
– Tym, że ja zostanę senatorem, rzecz jasna! Przyciągnął ją do siebie, poważniejąc.
– Keshia, dlaczego nie chcesz być ze mną szczera? Czasami mam uczucie, że w ogóle cię nie znam.
Kurczowy uścisk Marka zaniepokoił ją nie mniej niż pytanie malujące się w jego oczach. Wzruszyła ramionami, uśmiechając się wymijająco.
– No cóż, kopciuszku – rzekł Mark – kimkolwiek jesteś, powiadam ci, że moim zdaniem w głowie masz nie po kolei.
Roześmiała się i weszła do sypialni, ocierając nieznacznie z policzka dwie łzy. Naprawdę nic o niej nie wiedział, bo i skąd? Nie chciała przecież, by ją poznał. Był tylko miłym, wyrośniętym dzieciakiem.
ROZDZIAŁ 5
– Panno Saint Martin, jakże nam miło panią gościć!
– Dziękuję, Bill. Czy pan Hayworth już przyszedł?
– Jeszcze nie, ale stolik jest przygotowany. Zaprowadzić panią?
– Nie, zaczekam przy kominku.
Klub „21” zatłoczony był wygłodniałymi gośćmi. Szefowie firm, słynne modelki, znani aktorzy, producenci, idole światka dziennikarskiego i kilka bogatych wdów. Żywe ilustracje dewizy „osiągnij sukces”. W kącie przy kominku Keshia mogła się spokojnie schronić, nim wejdzie w ten odmęt wraz z Whitem. „21” miało swój styl, ale ów styl nie bardzo współgrał z jej dzisiejszym nastrojem.
Nie miała ochoty na to spotkanie. Dziwne, lecz z biegiem czasu wszystko to przychodziło jej z coraz większym trudem. Może była już za stara na podwójne życie? Odruchowo pomyślała o Edwardzie. Czasami tu wpadał, łatwiej go jednak było znaleźć w „Lutece” lub „Mistralu”. W sprawach kulinarnych hołdował francuskim gustom.
Czyjaś rozmowa zwróciła jej uwagę.
– Jak myślisz, czy dzieci się ucieszą, jeśli zabierzemy je do Palm Beach? Nie chciałabym, żeby pomyślały, że staram się je odciągnąć od ojca.
Ani Marina, ani Halpern Medley nie zauważyli Keshii wtulonej w czerwony skórzany fotel. A zatem ich romans przybiera coraz konkretniejszą postać. Gwóźdź do jutrzejszego wydania rubryki. Oto korzyść z tego, że jest się drobnym i cichym.