Выбрать главу

– Powiadasz, że ci inni jakoś to przeżyli? – Keshia zaśmiała się, dopijając resztkę herbaty.

– Nie tylko przeżyli, ale wynieśli pewną korzyść.

– I aby zamanifestować własny punkt widzenia, damy rzucają się w objęcia windziarzy? – Keshia pośpiesznie odsunęła myśl o swojej matce.

– Te, które są głupie. Inne znajdują lepsze rozwiązania.

– Na przykład Lucasa Johnsa?

Sama nie wiedziała, dlaczego wymknęło jej się to porównanie. Absurdalne, wręcz śmieszne.

– Niezupełnie. Nie proponowałem ci, byś za niego wyszła, moja droga, tylko żebyś przeprowadziła z nim wywiad. Nic dziwnego, że tak zaciekle się bronisz.

Jack Simpson wiedział, dlaczego Keshia się broni. Ze strachu. On również się bał. Czuł, że jeśli Keshia tym razem się sparzy, zaszyje się w mysią dziurę i pozostanie w niej do końca życia. Nie ośmieliłby się jej zachęcać, gdyby nie był pewien, że szanse dekonspiracji są tak nikłe. Przed rozmową wszystko sobie gruntownie przemyślał.

– W tym, co dziś mówiłeś, jest naprawdę dużo sensu, Jack. Muszę przyznać, że ostatnio tajemniczość straciła dla mnie sporo ze swego uroku.

Zamężna kobieta z kochankiem… Nigdy dotąd nie myślała o tym w ten sposób. Z jednej strony Edward, Whit, przyjęcia i komitety, z drugiej Mark i pikniki na czarodziejskiej wyspie. A ponad tym praca, w oderwaniu od obu światów. Nic nie składało się w całość. Wszystko było niepełne, fragmentaryczne, ukradkowe… Czemu i komu w pierwszym rzędzie winna była lojalność? Sobie, to oczywiste, lecz tak łatwo o tym zapomnieć! Dopóki ktoś ci nie przypomni, jak przed chwilą Simpson.

– Nie obrazisz się, jeśli cię uściskam, mój ty aniele stróżu?

– Nie tylko się nie obrażę, ale będę zachwycony. Cmoknęła go w policzek i sięgnęła po torebkę.

– Straszna szkoda, że nie powiedziałeś mi tego dziesięć lat temu. Teraz, niestety, może już być za późno.

– Przed trzydziestką za późno? Nie bądź głupia. Idź i weź się za czytanie. I zadzwoń do mnie jutro.

Pomachała mu i wyszła, zamiatając długim zamszowym płaszczem.

Obwoluta książki, którą obejrzała w windzie, nie zrobiła na niej większego wrażenia. Nie zamieszczono fotografii autora, jedynie krótką notkę biograficzną, mniej szczegółową niż to, co powiedział jej Simpson. Dziwne – już zaczął jej kiełkować klarowny wizerunek tego człowieka. Spodziewała się w jego twarzy brutalnego rysu; była niemal pewna, że jest niski, masywny, prawdopodobnie za tęgi i arogancki jak diabli. Sześć lat więzienia nie pozostaje bez wpływu na charakter i z pewnością nie dodaje urody. Rabunek z bronią w ręku… Mały grubas ze strzelbą w sklepie monopolowym. Teraz był poważany, a wywiad z nim miał stać się dla niej wielką zawodową szansą. Simpson miał rację co do wielu aspektów jej życia, ale wywiad – czy to z Johnsem, czy z kimkolwiek innym – wykraczał poza sferę możliwości, był po prostu głupotą. Zaraz potem popełniła pierwsze głupstwo. Mianowicie poszła na lunch z Edwardem.

– Moim zdaniem nie powinnaś się na to decydować – rzekł jasno i wyraźnie.

– Dlaczego? – Z góry wiedziała, co powie, lecz nie mogła oprzeć się pokusie, by się z nim trochę podroczyć.

– Sama wiesz dlaczego. Jeżeli zaczniesz przeprowadzać wywiady, wcześniej czy później ktoś cię rozpozna. Może tym razem jeszcze ci się uda, ale…

– Uważasz więc, że powinnam się ukrywać do końca życia?

– To nazywasz ukrywaniem się? – Edward demonstracyjnym gestem omiótł gwarne sale „La Caravelle”.

– W pewnym sensie, tak.

– Iw tym właśnie sensie uważam, że to rozsądne.

– A moje życie, Edwardzie? Co z nim?

– A co ma być? Niczego ci nie brakuje: masz pełen komfort, przyjaciół i swoje pisanie. Czego więcej mogłabyś pragnąć prócz ewentualnie męża?

– Wykreślam ten prezent z listu do świętego Mikołaja. Owszem, mogłabym pragnąć czegoś więcej. Uczciwości.

– Robisz z igły widły. Ceną, jaką zapłacisz za tego rodzaju uczciwość, będzie twoje życie prywatne. Pamiętasz, jak uparłaś się, że chcesz pracować w „Timesie”?

– To było co innego.

– Czyżby?

– Byłam młodsza. Poza tym tamto nie było pasją, tylko zwyczajną pracą. Chciałam sobie coś udowodnić.

– Czy tym razem nie jest dokładnie tak samo?

– Chyba nie. Tym razem chodzi o moje zdrowie psychiczne.

– Na Boga, Keshia, nie bądź śmieszna. Powtarzasz mi frazesy, którymi rano nafaszerował cię Simpson. Dziewczyno, ten człowiek zarabia dzięki tobie pieniądze. Ma w tym własny interes.

Keshia wiedziała, że nie jest to cała prawda. Czuła też instynktownie, że Edward się boi. Ale czego?

– Edwardzie, choćbyś nie wiadomo jak nad tym biadał, i tak pewnego dnia będę musiała dokonać wyboru.

– I pretekstem stanie się artykuł w gazecie? Wywiad z jakimś kryminalistą?

To nie była zwyczajna obawa, a śmiertelne przerażenie. Gdy uświadomiła sobie, gdzie leży jego źródło, zrobiło jej się żal Edwarda. Oto tracił resztkę kontroli nad jej życiem.

– W gruncie rzeczy tu wcale nie chodzi o ten konkretny wywiad, Edwardzie. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Nawet Simpson to rozumie.

– Zatem o cóż ci w końcu chodzi? I dlaczego szermujesz bez przerwy słowami takimi, jak uczciwość, wolność i zdrowie psychiczne? Nie widzę w tym za grosz sensu. Czy ktoś wywiera na ciebie presję?

– Nikt, poza mną samą.

– Ale w twoim życiu jest ktoś, o kim nie wiem, prawda?

– Tak. – Jak przyjemnie było mówić prawdę. – Nie wiedziałam, że chcesz być informowany o wszystkich bez wyjątku moich poczynaniach.

Edward spuścił wzrok z zakłopotaniem.

– Po prostu lubię wiedzieć, że nic ci nie grozi. To wszystko. Domyślałem się, że jest ktoś oprócz Whita.

Ciekawe, czy domyślał się także dlaczego. Na pewno nie.

– Owszem – przyznała.

– Jest żonaty. – To było stwierdzenie, nie pytanie.

– Nie.

– Nie? Byłem pewien…

– Dlaczego?

– Bo jesteś taka… dyskretna. Założyłem, że ten mężczyzna nie jest wolny.

– Nic podobnego. Jest wolny, ma dwadzieścia trzy lata i mieszka w SoHo. Maluje. – Keshia w tej chwili świetnie się bawiła. Ciekawe, jak Edward to przełknie. Wyglądał, jakby lada moment miał dostać duszności.

– Keshia!

– Słucham, Edwardzie? – jej głos ociekał słodyczą.

– Czy on wie, kim jesteś?

– Nie, i nic go to nie obchodzi.

Nie było to zupełnie zgodne z prawdą, lecz Keshia wiedziała, że Markiem powoduje zwyczajna chłopięca ciekawość. Nigdy nie zadałby sobie trudu, by węszyć po tej drugiej stronie jej życia.

– Czy Whit o tym wie?

– Nie. Dlaczego miałabym mu mówić? On też mi nie opowiada o swoich kochankach. To równoprawny układ. Poza tym, mój drogi, Whitney woli chłopców.

Wyraz twarzy Edwarda ją zaskoczył. Malowało się na niej kompletne osłupienie.

– Tak, słyszałem o tym – przyznał po chwili. – Zastanawiałem się, czy ty także wiesz.

– Wiem – teraz Keshia również zniżyła głos.

– Powiedział ci?

– Nie. Wyręczył go ktoś inny.

– Tak mi przykro – Edward odwrócił wzrok i poklepał ją po dłoni.

– Niepotrzebnie. To przecież bez znaczenia. Być może to, co teraz powiem, wyda ci się brutalne, ale nigdy nie byłam zakochana w Whitneyu. Odgrywamy po prostu wygodną dla obojga farsę. Wstyd się przyznać, ale taka jest prawda.

– A ten drugi, ten… artysta, to coś poważnego?

– Nie, to zaledwie miła, łatwa rozrywka i odskocznia od niektórych stresów. Nic ponadto, Edwardzie. Nie bój się, nikt nie zagarnie skarbonki pełnej pieniędzy.