Выбрать главу

Na Pięćdziesiątej Ósmej skręcili na wschód; minęli pyszniący się dawną świetnością Sutton Palące, przycupnięty tuż nad rzeką. Keshia była ciekawa, czy spotkają Whitneya wychodzącego od kochanka – jeśli w ogóle opuszczał go przed świtem.

– O czym myślisz, Kate? Widzę, że odpłynęłaś w świat marzeń.

Podniosła głowę i uśmiechnęła się.

– Właściwie masz rację. Myślałam o różnych ludziach… nic ważnego…

Luke ujął ją za rękę. Spacerowali w milczeniu, dopóki Keshia nagle nie ocknęła się z zadumy.

– Gdzie ty będziesz spał? Nie pomyślałeś o noclegu, prawda?

– Coś wymyślę. Nie martw się, wiele razy zjawiałem się w różnych miastach w środku nocy – odparł z niewzruszoną miną.

– Możesz przenocować u mnie na kanapie. Będzie trochę przykrótka, ale za to wygodna. Sama ją wypróbowałam.

– Brzmi zachęcająco. – Brzmiało to bardziej niż zachęcająco, nie mógł jednak zdradzić, jak bardzo się cieszy. Szło mu lepiej, niż ośmielał się marzyć.

Tak swobodnie Keshia nie czuła się od wielu lat. Nie szkodzi, jeśli Luke prześpi się na kanapie. Dowie się, gdzie mieszka? I co z tego? Nie mogła przecież ukrywać się bez końca – przed nim, przed sobą samą, przed obcymi i znajomymi. Ciągła czujność stawała się nie do zniesienia. Chciała zdjąć z ramion ten ciężar, przynajmniej na jedną noc. Luke był przyjacielem; wierzyła, że jej nie skrzywdzi.

– Wracamy? – zapytała. Byli na rogu Siedemdziesiątej Drugiej i York Avenue.

– Mieszkasz w pobliżu? – zdziwił się. Okolica reprezentowała całkiem średni standard i była po prostu brzydka.

– Niedaleko. Parę przecznic w lewo, później parę w prawo i będziemy na miejscu.

W miarę jak posuwali się na zachód Siedemdziesiątą Drugą, budynki robiły coraz lepsze wrażenie.

– Zmęczona?

– Pewnie tak, ale w ogóle tego nie odczuwam.

– Jesteś wciąż otępiała po wczorajszym przepiciu? – zaśmiał się.

– Cóż za obrzydliwa insynuacja! Tylko dlatego, że raz do roku zdarza mi się przeholować…

– Na pewno nie częściej?

– Oczywiście, że nie!

Pociągnął ją za kosmyk włosów i przeszli przez opustoszałą jezdnię. W centrum wciąż panował ruch, lecz tu jak okiem sięgnąć nie było widać ani jednego samochodu. Po chwili dotarli do Park Avenue, pociętej schludnymi kwietnikami i żywopłotami.

– Nie powiedziałbym, że mieszka pani w slumsach, panno Miller – odezwał się Lucas. Jeszcze przed chwilą obawiał się, że zaprowadzi go do cudzego mieszkania, by zataić przed nim swój adres. Dzięki Bogu, nie była aż tak zastraszona. – Musisz nieźle zarabiać na tych artykułach. – Spojrzał na nią kpiąco i oboje parsknęli śmiechem.

– Nie narzekam – ucięła.

A zatem miała zamiar grać do końca. Zdumiewało go to, a zarazem jej współczuł. Po co te sekrety? Podwójne życie nie mogło być dla niej łatwe. Być może nie spędzała w zwykłym świecie dość czasu, by stał się dla niej powodem rozterek. Lecz przecież było także SoHo, miejsce, dokąd jechała, gdy chciała się „urwać”. Od znajomych? Od siebie? Jej rodzice nie żyli. Od czego tak bardzo chciała się oderwać? Chyba nie od faceta, z którym była na zdjęciu w gazecie?

Skręcili w wysadzaną drzewami aleję i Kate zatrzymała się przy drzwiach pierwszego domu. Markiza nad wejściem, portier, imponująca fasada.

– To tutaj – nacisnęła dzwonek. Nocny portier pośpieszył otworzyć zamknięte na klucz drzwi. Ku jej uldze bąknął tylko: „Dobry wieczór” nie wymieniając jej nazwiska.

Wprowadziła Luke’a do sterylnie czystego przedpokoju. W powietrzu unosił się zapach wosku do podłóg, na małym stoliku leżał równy stosik listów.

– Napijesz się wina? – spytała.

– Prędzej bym się spodziewał francuskiego szampana.

Odwróciła się, spoglądając na niego badawczo.

– To bardzo szykowna chałupa – wyjaśnił dobrodusznie. – Widać klasę.

– Mogłabym ci powiedzieć, że to dom moich rodziców… ale nie chcę cię oszukiwać.

– Starzy kupili ci to mieszkanie? Keshia uniosła brwi.

– Jestem już na tyle duża, że sama potrafię zapewnić sobie lokum.

– No cóż, powtarzam: widać nieźle ci się powodzi. Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. Nie miała zamiaru się tłumaczyć.

– Prawdę mówiąc, wino jest okropne. Może wolałbyś piwo?

– Owszem, a najlepiej filiżankę kawy.

Keshia weszła do kuchni, by nastawić wodę. Po chwili doleciał ją od drzwi głos:

– Masz tu lokatorkę?

– Co? – nie słuchała go uważnie, w przeciwnym razie niechybnie by zbladła.

– Pytam, czy masz współlokatorkę.

– Nie, dlaczego? Z cukrem i śmietanką?

– Czarną. Oprócz ciebie nikt tu nie mieszka?

– Nie. Skąd ten pomysł?

– Listy – wyjaśnił lakonicznie.

Keshia zatrzymała się z czajnikiem w dłoni i spojrzała na niego.

– Jakie listy?

– Są adresowane do panny Keshii Saint Martin.

O tym nie pomyślała. Oboje tkwili nieruchomo na swoich miejscach. Keshia miała wrażenie, że czas przestał płynąć.

– Tak – powiedziała po chwili. – Wiem.

– Ktoś znajomy?

– Tak. Ja.

Wraz z tym krótkim słowem z jej ramion spadł wielki ciężar.

– Nie rozumiem.

– To ja jestem Keshia Saint Martin – uśmiechnęła się blado, Luke natomiast próbował udać zaskoczenie. Gdyby znała go trochę lepiej, uśmiałaby się z jego miny.

– Czy to znaczy, że nie nazywasz się Kate S. Miller?

– Owszem, tak też się nazywam. Kiedy piszę.

– Pseudonim literacki?

– Jeden z wielu. Używam także nazwiska Martin Hallam.

– Kolekcjonujesz nazwiska, skarbie? – powoli podszedł do niej.

Keshia odstawiła czajnik na kuchenkę i odwróciła się do niego plecami. Widział tylko gąszcz czarnych włosów i pochylone kruche ramiona.

– Nie tylko nazwiska – szepnęła. – Również tożsamości. Jestem lepsza niż Trójca Święta, Luke, występuję w czterech osobach. Właściwie, wliczając w to twoją „Kate”, jest ich pięć. K. S. Miller nigdy dotąd nie wymagała imienia. Wszystko to zakrawa na ciężką schizofrenię.

– Czy tak? – stał tuż obok niej, ale nie odważył się wyciągnąć ręki. – Może byśmy usiedli i porozmawiali? – rzekł cicho.

Keshia z wahaniem skinęła głową. Wiedziała, że musi w końcu z kimś pomówić, inaczej zwariuje. Luke i tak odkrył, że jest oszustką… Miała nadzieję, że spróbuje ją zrozumieć.

– Dobrze – przeszła za nim do salonu i usiadła sztywno na jednym z matczynych aksamitnych foteli, wskazując mu miejsce na sofie.

– Papierosa?

– Chętnie.

Podał jej ogień. Zaciągnęła się głęboko cygaretką bez filtra, usiłując zebrać myśli.

– Wiem, że brzmi to jak majaczenie wariata – zaczęła.

– Zresztą nigdy dotąd się z tego nie zwierzałam.

– Więc skąd wiesz, jak to brzmi? – zapytał, nie spuszczając z niej oczu.