Выбрать главу

– Nie wiem. Chyba nie mam tyle odwagi co ty.

– Bzdura. Możesz wykrzesać jej z siebie tyle, ile zechcesz. Ale ty czekasz na łatwiejsze wyjście. Na akt prawny, który przywróci ci wolność, albo na faceta, który weźmie cię za rączkę i wyprowadzi z lasu. Cóż, może się i tak zdarzyć, ale ja bym na to nie liczył. Najpewniej będziesz musiała radzić sobie sama, jak każdy śmiertelnik.

Umilkł. Keshia także milczała. Zaaplikował jej gorzką pigułkę, potrzebowała czasu, żeby ją przetrawić. Otwierając się przed nim, sama go sprowokowała. Nie mógł się powstrzymać. Dla jej dobra… a trochę i przez wzgląd na siebie.

– Nie chciałem, żeby to zabrzmiało tak ostro – bąknął.

– Ktoś musiał to wreszcie powiedzieć.

– Ty też mogłabyś mi wytknąć parę rzeczy, i słusznie. Widzę, co się z tobą dzieje, ale w pewnym sensie masz rację: mnie jest łatwiej. Mam za sobą liczną armię ludzi, którzy mnie podbudowują, chwalą, pomagają wytrwać. Nie wśród urzędników, rzecz jasna, mam jednak wielu przyjaciół. To, co ty usiłujesz zrobić, jest znacznie trudniejsze. Wielkie sprawy niosą wiele sławy, rozbrat z domem nigdy… przynajmniej nie od razu. Później, o wiele później. Dojdziesz i do tego. Już jesteś w połowie drogi, tylko jeszcze o tym nie wiesz.

– Tak myślisz?

– Ja to wiem. Na pewno ci się uda. Niestety, ogólnie wiadomo, że to wyboista droga.

Przyglądał się jej badawczo, zdumiony tym, co dziś usłyszał. Sekrety z głębi serca, tajemnice rodzinne i obłąkańcze teorie na temat tradycji i zdrady. Było to dla niego zupełnie nowe, intrygujące doświadczenie. Keshia wydała mu się egzotyczną hybrydą, produktem obcego świata.

– Jak myślisz – spytał z zaciekawieniem – dokąd w końcu doprowadzi cię ta droga ku wolności? Do SoHo?

– Nie bądź śmieszny – prychnęła w odpowiedzi. – Znakomicie się tam bawię, ale to także nie jest realny świat. Nawet ja zdaję sobie z tego sprawę. SoHo po prostu pomaga mi znieść całą resztę. Nie jest to jednak miejsce dla K. S. Miller.

– K. S. Miller to fasada, nie osoba. A ty, Keshia, jesteś istotą ludzką. Czasami zdajesz się o tym zapominać. Nie wiem, czy nie celowo.

– Może jestem do tego zmuszona?… Przyjrzyj się mojemu życiu, Luke. To farsa, którą coraz ciężej odgrywać. Zabawa w damę z wyższych sfer, zabawa w kochankę artysty z SoHo, zabawa w towarzyskie plotki i tak dalej. To wszystko pozy. Męczy mnie poruszanie się w świecie tak ograniczonym, że zaludnia go nie więcej niż osiemset osób. A do SoHo po prostu nie pasuję.

– Bo to nie twoja klasa?

– Po prostu nie mój świat.

– Więc przestań myszkować w światach innych ludzi. Stwórz własny. Dobry, zły, szalony, jaki chcesz, ale własny, taki, w którym poczujesz się na swoim miejscu. Ty będziesz ustalać w nim zasady. Nie musisz o tym krzyczeć, jeśli uważasz, że nie powinnaś, lecz przynajmniej spróbuj wykazać odrobinę szacunku dla własnych dążeń. Nie rozmieniaj się na drobne, Keshia. Jesteś na to stanowczo za inteligentna. Chyba zdajesz sobie sprawę, że dotarłaś do punktu zwrotnego?

– Wiem. Dlatego zdobyłam się na to, żeby cię tu zaprosić. Nie chciałam cię znieważać kłamstwami i unikami. To kwestia zaufania.

– Czuję się zaszczycony.

Zerknęła na niego podejrzliwie, jednakże Luke wcale z niej nie kpił.

– To by było cztery – zauważył.

– Co: cztery?

– Powiedziałaś, że jest was pięć. Omówiłaś na razie cztery: milionerkę, pisarkę, gazetową plotkarkę i turystkę z SoHo. Kim jest piąta? Wiesz, że zaczyna mi się podobać ten przegląd – dodał z uśmiechem, wyciągając przed siebie nogi.

– Mnie też. I proszę mnie nie nazywać „gazetową plotkarką”. – Keshia dumnie uniosła głowę, szczerząc zęby z uciechy.

– Proszę mi wybaczyć, panie Hallam.

– Wybaczam. Piąta jest twoim dziełem. To „Kate”. Ta, która odważyła się na zwierzenia. Myślę, że to znamię pewnego przełomu. Początek nowej mnie.

– Albo koniec wszystkich poprzednich. Traktuj się uczciwie, Keshia, nie jak kolejną wymyśloną postać ze swej listy.

– Staram się.

– Widzę i bardzo się z tego cieszę. Przez wzgląd na nas dwoje. Nie!… Przez wzgląd na ciebie.

– Obdarzyłeś mnie dzisiaj poczuciem wolności, Luke. To bardzo cenny dar.

– Owszem, ale nie mnie go zawdzięczasz. Mówiłem ci już: poczucia wolności nie da się odebrać… ani podarować. Człowiek sam je zdobywa. Postaraj się je zachować. – Wstał, pochylił się, żeby pocałować ją w czubek głowy, i zapytał szeptem: – Gdzie jest sracz?

Keshia roześmiała się serdecznie. Jakże się różnił od wszystkich, których znała!

– Z przedpokoju na lewo. Na pewno go znajdziesz. Jest różowy.

– Czułbym się oszukany, widząc inny kolor. – Luke zaśmiał się gardłowo i zniknął w przedpokoju.

Keshia weszła do kuchni, żeby nastawić czajnik. Od chwili gdy zaproponowała mu kawę, minęły trzy godziny.

– Nadal masz ochotę na kawę? – spytała, gdy wrócił.

– A mógłbym ją zamienić na piwo?

– Naturalnie.

– To świetnie. Nie, nie brudź szklanki. Ja jestem prosty człowiek. Plebejusz. – Luke ze śmiechem pociągnął wprost z puszki długi łyk. – Oj, staruszko, tego mi było trzeba.

– Zasiedzieliśmy się strasznie. Przykro mi, że tak długo plułam ci do ucha.

– Bujasz. Wcale ci nie jest przykro. Mnie też nie. Keshia nalała sobie trochę białego wina.

– Pościelę ci na kanapie.

Kiwnął głową, nie odrywając puszki od ust. Keshia prześliznęła się zwinnie pod jego ramieniem wspartym o przeciwległą futrynę.

W ciągu kilku chwil posłanie było gotowe.

– No, powinno ci być w miarę wygodnie. Czy życzysz sobie jeszcze czegoś, zanim potruchtam do łóżka?

Znów przybrała ten chłodny, rzeczowy ton. Pani domu. Szlachetnie urodzona Keshia Saint Martin. Gdyby jej powiedział, czego naprawdę sobie życzy, byłaby wstrząśnięta.

– Owszem – rzekł. – Chciałbym jeszcze raz ujrzeć kobietę, z którą przegadałem całą noc. Znowu się zachowujesz, jakbyś miała w zadku pogrzebacz, dziecino. To bardzo brzydki nawyk. Nie mam zamiaru cię zgwałcić, pobić ani szantażować. Nie będę ci już dziś nawet robił dalszego prania mózgu.

Spojrzała na niego z zaskoczeniem i lekką urazą.

– Nie odniosłam wrażenia, że robisz mi pranie mózgu. Sama chciałam z tobą porozmawiać.

– Więc co się zmieniło?

– Nic.

– Całkiem się zamknęłaś.

– Kwestia nawyku.

– Już ci mówiłem: obrzydliwy nawyk. Chyba możemy się uważać za przyjaciół?

Kiwnęła głową. W jej oczach znów błyszczały łzy. Był to wieczór bardzo wyczerpujący emocjonalnie.

– Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi – szepnęła.

– To dobrze, bo uważam cię za osobę niepospolitą. – Lucas zbliżył się do niej trzema długimi krokami, uścisnął ją serdecznie i pocałował w policzek. – Dobranoc, dziecino. Śpij słodko.

Wspięła się na palce, żeby oddać całusa.

– Dzięki. Ty też śpij dobrze, Luke.

Słyszał, jak zegar tyka gdzieś w ciemnościach, lecz z sypialni Keshii nie dobiegał żaden dźwięk. Gdy tylko się położył, uświadomił sobie, iż jest zanadto podniecony, aby spać. Miał wrażenie, że ta rozmowa trwała wiele dni. Bał się ją spłoszyć, dlatego poprzestał na przyjacielskim całusie. Keshia nie była kobietą, którą można poganiać – chyba że chciał ryzykować, iż więcej jej nie zobaczy. Tej nocy przeszli jednak długą drogę i Luke był zadowolony z tego, co już osiągnął. Analizował w duchu jej słowa, uczucia malujące się na jej twarzy, łzy…