Выбрать главу

– Spisz?

Był tak pogrążony w myślach, że nawet nie usłyszał jej kroków po dywanie.

– Nie – oparł się na łokciu i spojrzał na nią. W mroku dostrzegł zarys jasnej nocnej koszuli i ciemną plamę włosów zwisających prawie do pasa. – Czy coś się stało?

– Nic. Nie mogę zasnąć.

– Ja też nie.

Keshia uśmiechnęła się i usiadła na podłodze przy sofie. Nie wiedział, co oznacza jej przyjście. Nie zawsze łatwo było mu ją przejrzeć. Zapalił papierosa, pociągnął i podał jej. Keshia zaciągnęła się głęboko.

– Oddałeś mi dziś wielką przysługę, Luke.

– Jaką? – przewrócił się na plecy; patrzył w sufit.

– Pozwoliłeś mi się wygadać. Wyrzuciłam z siebie wszystko, co mnie gnębiło od lat. Było mi to potrzebne.

Nie tylko to, pomyślał, lecz na dalszy ciąg było jeszcze za wcześnie. I tak miała już dość na głowie.

– Luke?

– Tak?

– Jaka była twoja żona?

Kiedy milczenie zaczęło się przedłużać, Keshia pożałowała, że w ogóle zadała to pytanie.

– Młoda, ładna, trochę nieobliczalna… podobnie jak ja w tamtych czasach – odrzekł w końcu Lucas. – I… przestraszona. Bała się zostać sama. Nie wiem, Keshia… kochałem ją, ale… wydaje mi się, że od tego czasu minęły wieki. Byłem wtedy inny. To, co było między nami, rozgrywało się w sferze czynów, nigdy słów. A kiedy mnie wsadzili, wszystko runęło. W takich chwilach dobrze jest z kimś porozmawiać, a ona tego nie potrafiła. Nie była w stanie wyrzucić z siebie bólu nawet po śmierci naszej córeczki. Dusiła wszystko w środku, aż w końcu ją to zabiło. W pewnym sensie była martwa, zanim jeszcze popełniła samobójstwo. Myślę, że podobnie jak twoja matka. Dlaczego pytasz?

– Mówiliśmy dziś tylko o mnie.

– Poprzednio zaś tylko o mnie. Chyba więc jesteśmy kwita. Lepiej postaraj się zasnąć.

Kiwnęła głową, zgasiła papierosa i wstała.

– Dobranoc, Luke.

– Dobranoc, dziecino. Do jutra.

– To już dzisiaj.

Uśmiechnął się, słysząc tę poprawkę.

– Zawsze musisz mieć ostatnie słowo? Zmykaj do łóżka, bo nie będziesz miała sił, żeby pokazać mi miasto.

– Zatrzymasz się w Nowym Jorku?

– Miałem zamiar… jeśli nie będę ci przeszkadzał – zastrzegł, dotychczas bowiem o tym nie pomyślał.

– Nie, jestem wolna jak ptaszek. Dobranoc – zakręciła się na pięcie, furkocząc różową koszulką.

Miał ochotę dogonić ją, porwać w ramiona.

– Keshia! – wyrwało mu się, nim zdołał się powstrzymać.

– Słucham? – przystanęła zaskoczona w drzwiach sypialni.

– Kocham cię.

Milczała. On też milczał; skulony na sofie wpatrywał się w bielejącą plamę jej twarzy.

– Luke… jesteś dla mnie naprawdę kimś bardzo szczególnym, ale…

– Boisz się? Kiwnęła głową.

– Trochę.

– Nie bój się. Nie skrzywdzę cię. Jeszcze nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty.

Chciała mu powiedzieć to samo, lecz nie mogła wydobyć z siebie słowa. Stała bez ruchu, tęskniąc do jego ramion i nie śmiąc zrobić kroku, by się w nich znaleźć.

W końcu to on podszedł do niej, owinięty w prześcieradło z kanapy. Objął ją ramionami i przytulił.

– Wszystko w porządku, dziecino. Wszystko będzie dobrze.

– Będzie dobrze? – powtórzyła, podnosząc na niego promienny wzrok. Było to coś innego niż dotychczas; to było serio.

– Lucas…

– Tak?

– Kocham cię…

Delikatnie, bez wysiłku, uniósł ją w ramionach i położył w ciemności na łóżku. Uśmiechnęła się do niego tym najbardziej kobiecym z uśmiechów – tajemniczym, czułym i przewrotnym.

– Wiesz co? – szepnęła. – Jeszcze nigdy nie robiłam tego we własnej sypialni.

– Bardzo mnie to cieszy.

– Mnie też – wyciągnęła do niego ręce, odrzucając resztki onieśmielenia. Luke zsunął jej z ramion koszulę, ona zaś szarpnęła za skraj prześcieradła, które miał zawiązane w pasie. Aż do świtu dłonie Lucasa uczyły się na pamięć zarysów jej ciała, a gdy w końcu zasnęła w jego objęciach, niebo na wschodzie przybrało już perłowoszarą barwę.

ROZDZIAŁ 12

– Dzień dobry, kochanie. Na co masz dziś ochotę? – Keshia uśmiechnęła się, opierając brodę na piersi Lucasa.

– Och, wiesz, powiedzmy… tenis, brydż, to wszystko, czym zajmują się ludzie na Park Avenue.

– Nochal w górę.

– Coś nie w porządku z moim nosem?

– Jest piękny. Uwodzicielski.

– Wariatka. Stuknięta jak kukułka z zegara. Chyba przez to tak cię kocham.

– Jesteś przekonany, że mnie kochasz? – droczyła się z nim tak, jak robią tylko kobiety pewne czyjegoś uczucia.

– Absolutnie.

– Ale skąd to wiesz? – w zadumie powiodła palcem po jego szyi.

– Ponieważ swędzi mnie lewa pięta. Moja mama zawsze mówiła, że prawdziwą miłość poznaje się po tym, że swędzi lewa pięta. Swędzi, więc to ty jesteś kobietą mojego życia.

– Czubek… – Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo zamknął jej usta pocałunkiem. Wtuliła się w jego ramiona i przez chwilę leżeli w milczeniu, napawając się urokiem poranka.

– Jesteś taka piękna, Keshia.

– Ty też.

Miał szczupłe, silne ciało, składające się wyłącznie z prężnych mięśni obciągniętych gładką jak jedwab skórą. Delikatnie przygryzła brodawkę jego piersi. Luke trzepnął ją lekko w pośladek.

– Gdzie zdobyłaś tę kosztowną opaleniznę?

– W Marbelli oczywiście. I na południu Francji. „Odcięta od świata”.

– Nabierasz mnie.

– Nic podobnego. Możesz sprawdzić, przejrzyj letnie gazety. W rzeczywistości wynajęłam jacht nad Adriatykiem i zanim dotarłam do Marbelli, zbierałam materiały w Afryce Północnej. Było cudownie! – oczy jej zalśniły na samo wspomnienie.

– Widzę, że potrafisz sobie uprzyjemniać czas.

– Owszem, lecz nie tylko. Odwaliłam przy tym kawał roboty. Pomyśl, jak byłoby fajnie, gdybyśmy kiedyś wybrali się razem na stary kontynent, zwiedzili Dakar i Marakesz, Camargue we Francji, Bretanię, może i Szkocję… – podniosła na niego rozmarzony wzrok.

– Zapomnij. Przynajmniej na razie.

– Dlaczego?

– Nie mogę opuszczać kraju. Obowiązują mnie warunki zwolnienia.

– To skandal!

Luke odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się, po czym nachylił nad nią, szukając ustami jej ust. Całowali się, dopóki nie zabrakło im tchu.

– Proponuję, żebyś powiedziała to szanownej komisji – zachichotał, zsuwając z niej prześcieradło. – Wiesz, co najbardziej podoba mi się w całej tej aferze?

– Mój pępek.

– Na pewno bardziej niż twoje mielenie ozorem. Nie, skup się na chwilę…

– Właśnie się staram.

– Więc dopuść mnie do głosu.

– Kocham cię.

– Oooch, kobieto, czy ty nigdy nie przestajesz gadać? – pociągnął ją za kosmyk włosów.

– Od tak dawna nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać… Właściwie nigdy nikogo takiego nie miałam. Jest mi tak dobrze, że nie mogę przestać.

– Wiem – powiódł dłonią po wewnętrznej powierzchni jej uda.

– Co chciałeś mi powiedzieć? – zainteresowała się rzeczowo.

– Kochanie, brak ci zupełnie wyczucia chwili. Właśnie miałem znowu zacząć cię napastować.

– A ja jestem ciekawa, co masz do powiedzenia – oświadczyła z niewinną miną Keshia.

– Nie drocz się ze mną. Zanim mnie zakrzyczałaś, chciałem ci powiedzieć, że nasza znajomość zakrawa na bajkę. Przed tygodniem w ogóle cię nie znałem, potem pojawiłaś się nagle na mojej prelekcji, dwa dni temu opowiadałem ci historię swojego życia, a wczoraj się w tobie zakochałem. Myślałem, że takie rzeczy się nie zdarzają.