Выбрать главу

– Miałeś rację – odezwała się Keshia, kiedy wyszli.

– W jakiej sprawie?

– Alejandra.

– Mhm… – Lucas był zatopiony w niewesołych myślach. – Przez te cholerne idee któregoś dnia wy kieruje się na tamten świat. Nie wszystkim jest w smak to, co robi. Powinien się stąd wynieść do diabła.

– Widać nie może.

– Brednie! – zdenerwował się.

– To jest wojna, Luke. Ty prowadzisz swoją, on swoją. Żaden z was zbytnio się nie przejmuje, że może paść jej ofiarą. I dla ciebie, i dla niego liczy się wyłącznie efekt końcowy. Podobnie jak ty, Alejandro robi to, co musi.

Lucas niechętnie przyznał jej rację. Czasami zaskakiwała go jej spostrzegawczość. Po kimś równie bezradnym w sprawach własnego życia nie spodziewałby się tak wnikliwych osądów.

– W jednym punkcie się mylisz – powiedział.

– Mianowicie?

– Nie jest do mnie podobny.

– Dlaczego tak uważasz?

– W tym człowieku w ogóle nie ma zła.

– A w tobie jest? – spytała ubawiona. Myślałby kto, wielki mafioso!

– Sporo, możesz mi wierzyć. Nie daj się zwieść pozorom. Człowiek pokroju Ala nie przeżyłby sześciu lat w kalifornijskim więzieniu. Tam prędzej czy później trafia się ktoś, kto chce cię złamać, a jeśli się stawiasz, możesz zginąć w ciągu doby.

– To znaczy, że on… nie był karany? – zapytała niezgrabnie. Nie wiadomo dlaczego wydawało jej się, że znają się z więzienia.

– Alejandro? – Lucas wybuchnął serdecznym śmiechem. – Nie, w przeciwieństwie do wszystkich swoich braci. Odwiedzał jednego z nich w Folsom, potem zaczął przyjeżdżać również do mnie. To człowiek z innej gliny, we własnej rodzinie jest czymś w rodzaju białej owcy. Ukończył z wyróżnieniem Stanford.

– Chryste, a zachowuje się tak bezpretensjonalnie!

– Bo taki właśnie jest, dziecino. Ma szczerozłote serce.

Nadjeżdżający pociąg zagłuszył ich słowa i resztę drogi przebyli w milczeniu. Przed stacją przy Siedemdziesiątej Siódmej Ulicy Keshia pociągnęła Lucasa za rękaw.

– Wysiadamy.

Skinął z uśmiechem głową i wstał. Znów był sobą; troska o Alejandra została odsunięta na dalszy plan. Gdy znaleźli się na peronie, objął ją i zaczął całować.

– Kocham cię, dziecino… – nagle odsunął się z zakłopotaniem. – Przeginam pałę, co?

– Dlaczego? – nie zrozumiała.

– Wiem, że nie chcesz się znaleźć na pierwszych stronach gazet. Wczoraj wieczorem raczyłem cię kazaniami, ale w gruncie rzeczy rozumiem, co czujesz. Bycie sobą to jedno, a podkładanie się łowcom skandali to już coś zupełnie innego.

– Nie martw się, zwykle ląduję na stronie czwartej lub piątej. Pierwsze zarezerwowane są dla spektakularnych morderstw i gwałtownych załamań na giełdzie – stwierdziła Keshia z humorem. – Wszystko w porządku, Luke. Poza tym… – w jej oczach zaiskrzyły się łobuzerskie ogniki – nie uwierzysz, jak nikły odsetek moich znajomych jeździ metrem. Biedacy, nie wiedzą, co tracą! – dokończyła słodkim głosikiem panny z wyższych sfer, trzepocząc rzęsami.

Luke wziął ją za rękę i pociągnął za sobą.

– Nie jesteś głodny? – doleciał do niej kuszący zapach kurcząt z rożna.

– Właściwie spragniony.

– A więc?

Przyśpieszał kroku dotąd, aż wreszcie zrozumiała.

– Ty lubieżna bestio!

– Powiesz mi to później. – Skrzyżowanie przed jej domem przebyli już biegiem.

– Lucas! Co pomyśli portier!

Wyglądali jak rozbrykane dzieci bawiące się w chowanego. Tuż przed drzwiami budynku gwałtownie wyhamowali i z namaszczeniem wkroczyli do środka. Windą jechali z minami grzecznych ministrantów, ale gdy znaleźli się sami w korytarzu, żadne nie potrafiło już powstrzymać śmiechu. Keshia krztusiła się, szukając klucza.

– Prędzej, prędzej! – Luke wsunął jej dłoń pod bluzkę.

– Przestań! – pisnęła, pośpiesznie przetrząsając torebkę.

– Liczę do dziesięciu. Jeżeli nie znajdziesz tego przeklętego klucza, to…

– Ani się waż!

– Odważę się. Tu, w korytarzu. Na wycieraczce. – Musnął wargami jej włosy.

– Przestań! Czekaj… mam! – triumfalnie uniosła w górę klucz.

– Szkoda. Miałem już nadzieję, że go nie znajdziesz.

– Jesteś zepsuty do cna!…

Tuż za progiem wziął ją na ręce i ruszył do sypialni.

– Na miłość boską, nie!

– Chyba żartujesz?

Keshia uniosła dumnie głowę i oznajmiła zimno:

– Wcale nie żartuję. Proszę mnie postawić. Muszę iść siusiu.

– Siusiu? – Luke zatoczył się ze śmiechu. – Siusiu?

– Dokładnie tak.

– Gdybym wiedział!… – parsknął, stawiając ją na ziemi. Keshia czmychnęła do różowej łazienki, słysząc za sobą jego gromki śmiech.

Po chwili wróciła, daleka już od kpin. Stanęła przed nim bosa, z rozpuszczonymi włosami i uniesieniem w oczach.

– Kocham cię – szepnął, tuląc ją do siebie.

– Ja też cię kocham. Sama cię wymarzyłam, ale nie przypuszczałam, że kiedykolwiek cię spotkam.

– A ja już dawno dałem za wygraną.

– I jak ci było?

– Smutno.

– Wiem…

Cicho przeszli do sypialni. Luke odrzucił kołdrę, a Keshia płynnym ruchem wyswobodziła się z dżinsów. Jedwabna pościel już nie wydawała się jej nazbyt snobistyczna. Luke wyglądał w niej bosko.

ROZDZIAŁ 13

– Lucas! – szarpnęła go za ramię – co ci jest?

W sypialni panowała ciemność. Łóżko było wilgotne od jego potu.

– Nic. Która godzina?

– Za kwadrans piąta.

– Jezu – Lucas przewrócił się na wznak i zmarszczył brwi. – Dlaczego nie śpisz?

– Obudziłeś mnie. Krzyczałeś, chyba miałeś koszmary.

– Przepraszam – czule pogłaskał jej pierś i przymknął oczy. – Masz szczęście, że nie zacząłem chrapać. To byłoby o wiele gorsze.

– Chyba wolałabym już, żebyś chrapał – bąknęła. Pościel była skotłowana, a Luke wciąż jeszcze drżał na całym ciele.

– Nie martw się, staruszko. Przywykniesz.

– Często miewasz takie sny?

Luke enigmatycznie wzruszył ramionami i sięgnął po papierosy.

– Może podać ci szklankę wody? – spytała.

– Nie, siostro miłosierdzia – roześmiał się, gasząc zapałkę – nie chcę wody. I bardzo cię proszę, nie rób tragedii. Czego się spodziewałaś? Przeszedłem w życiu to i owo, a wszystko zostawia ślady.

Ślady?, pomyślała. Chyba ziejące rany! Przyglądała się Luke’owi dość długo, nim zdecydowała się go obudzić. Zachowywał się jak człowiek poddawany torturom.

– Czy to… pamiątka z więzienia? – zapytała ostrożnie, lecz Luke znowu zbył ją wzruszeniem ramion.

– Jedno jest pewne: to nie od nadmiaru seksu. Już ci mówiłem, nie ma się czym przejmować – oparł się na łokciu i pocałował ją. Mimo to w jego oczach nadal gościł strach.

Nagle Keshia coś sobie przypomniała.

– Luke?

– Co takiego?

– Jak długo zostaniesz?

– Do rana.

– Tylko do rana?

– Tak – zauważył jej minę, zgasił więc papierosa i przygarnął ją do siebie. – Jeszcze się zobaczymy. To dopiero początek, dziecino. Chyba nie myślisz, że teraz, kiedy nareszcie cię spotkałem, chciałbym cię znów utracić?

Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Leżeli obok siebie w milczeniu, aż znów ogarnął ich sen. Tym razem nawet Luke spał spokojnie, co – o czym Keshia jeszcze nie wiedziała – zdarzało się nader rzadko. Odkąd odkrył, że jest śledzony, co noc nękały go koszmary.

Keshia włożyła biały satynowy szlafrok, przeciągnęła się i spojrzała na Luke’a z ukosa.