Keshia zrzuciła z ramion białe norki. Była w tej szczęśliwej sytuacji, że nie musiała „poprawiać sobie” twarzy. Whit podał jej lampkę szampana i był to ostatni moment, kiedy widział ją z bliska. Przez resztę wieczoru migała mu to tu, to tam, otoczona rojem starych i nowych przyjaciół, tańczyła z mężczyznami, których od lat nie widziano w towarzystwie, śmiała się, rzucała filuterne uwagi, a raz czy dwa zobaczył ją samą na tarasie, zapatrzoną w jesienną noc na East River. Była jednak nieuchwytna; ilekroć chciał się zbliżyć, umykała. Whit miał piekielnie bulwersujące odczucie, że ściga fatamorganę, jeśli nie wręcz senną zjawę. Ponadto słyszał, że ludzie o niej mówią; co gorsza, głównie mężczyźni. Ich wzajemny układ, zaplanowany przez niego starannie przed wielu laty, ostatnio coraz bardziej dawał mu się we znaki. Czary goryczy dopełniały niektóre uwagi Keshii albo jej ton, na przykład tego rana. Dawniej myślał, że istnieje między nimi porozumienie, nie wypowiedziane, lecz obustronnie jasne, dawniej Keshia była pewnym sojusznikiem. Czyżby teraz wszystko miało się rozwiać? Mężczyźni nie interesowali jej w ogóle, to rzucało się w oczy. Choć może… Edward? Myśl, która z nagła wylęgła się w głowie Whita, utkwiła w niej na dobre i nie dała się już wyrugować. Czyżby Keshia sypiała ze starym piernikiem? A oboje robili z niego głupca?
– Dobry wieczór, Whitneyu – obiekt jego świeżo ukształtowanych podejrzeń zjawił się niespodziewanie tuż obok.
– Owszem, niezły – odmruknął.
– Piękne przyjęcie, nieprawdaż?
– Tak, Edwardzie, muszę ci przyznać rację. Nasza droga Cassie woduje się w wielkim stylu.
– Dość osobliwe to stoczniowe określenie, choć chyba nie tak całkowicie nie na miejscu. – Edwarda z kamienną twarzą zmierzył wzrokiem pulchną postać przyszłej panny młodej, wbitą jak kontrabas w futerał z różowej satyny. – Pani FitzMatthew przeszła samą siebie – dodał, lustrując otaczający ich tłum. – To istna uczta Lukullusa!
Kolacja zaiste była wyśmienita. Zupa bongobongo, łosoś z Nowej Szkocji, raki z Gór Skalistych, kawior bieługi przemycony w ogromnych ilościach z Francji („Sama rozumiesz, moja droga, Francuzi nie mają takich idiotycznych przepisów. To barbarzyństwo, przesalać porządny kawior!”) Po rybach jagnięta, sałatka z endywii i wręcz przytłaczająca ilość jarzyn; następnie ser brie, którego ogromne kręgi sprzedawano jedynie u Frasera Morrisa na Madison Avenue, a wreszcie – wielki suflet Grand Marnier.
– Tylko Carla Fitz-Matthew ma dość służby, by zaserwować suflet na pięćdziesiąt osób – mruknął Whit.
– Keshia wygląda dziś wprost niewiarygodnie – zauważył mimochodem Edward. – A propos, gdzie ona jest?
– Dziwię się, że t y nie wiesz – warknął Whit. Wypił już nieco za dużo, a wizja Edwarda z Keshią nie dawała mu spokoju.
– Miło, że tak mi schlebiasz, prawdę mówiąc jednak, nie miałem dziś okazji zamienić z nią choć słowa.
– Dogadacie się w łóżku – wymamrotał Whitney do wnętrza kieliszka, Edward wszakże pochwycił jego słowa.
– Słucham?
– Wybacz… Pewnie fruwa gdzieś z kwiatka na kwiatek. Wygląda dziś dość atrakcyjnie.
– Hm… „atrakcyjnie” to nader blady epitet. – Edward skrzywił się lekko. Nie podobał mu się ton tego chłopca, wątpił zresztą, by Whit mówił poważnie. – Widziałem, że przyszliście razem.
– Ale wyjdziemy osobno. Chyba cię to nie dziwi? – Whit parsknął szyderczo, obrócił się na pięcie, lecz nagle przystanął i dodał: – Cieszysz się?
– A cóż ja mam z tym wspólnego? Myślę tylko, że jeśli chcesz wyjść sam, powinieneś ją o tym uprzedzić.
– To już zostawiam panu, szanowny kolego. Miłej zabawy. Możesz dać jej odfe mnie buzi na dobranoc.
Whit zniknął w tłumie, wtykając po drodze pusty kieliszek do ręki Tiffany Benjamin, o którą niemal się potknął. Tiffany odruchowo skinęła na lokaja, żeby go napełnił, nie zważając, iż w drugiej dłoni trzyma już szampana.
Edward patrzył za Whitem, zastanawiając się w duchu, do czego zmierza Keshia. Cokolwiek to było, Whitney wyraźnie nie był zachwycony. Edward pozwolił sobie przeprowadzić na jego temat dyskretny wywiad i wiedział już, że Whit woli mężczyzn, choć się z tym nie afiszuje. Dlaczego – tego Edward nie był w stanie pojąć. Oczywiście takie rzeczy zdarzały się i za jego młodości – głównie w internatach dla chłopców – były jednak swoistym środkiem doraźnym i nikt nie traktował ich jako sposobu na życie. Cóż, tamte czasy już dawno minęły…
– Witaj, mój drogi. Skąd ta ponura mina?
– Ponura? Nie, kochanie, po prostu się zamyśliłem. – Edward przywołał na twarz uśmiech, co zresztą przyszło mu bez większego trudu. – Twój towarzysz właśnie opuścił przyjęcie. W nie najlepszym humorze.
– Od rana był nie w sosie. Na początek zwymyślał mnie przez telefon, bo nie mógł się do mnie dodzwonić. Przejdzie mu to, o ile już nie przeszło. – Kochanek Whita mieszkał ledwie o kilka przecznic od domu pani Fitz-Matthew.
Edward zdecydował się nie podtrzymywać tematu.
– Jak się bawisz?
– Świetnie. Plotkuję ze znajomkami. Są tu ludzie, których nie widziałam od dziesięciu lat! Ślub Cassie wywabił wszystkich z nor. To naprawdę całkiem udane przyjęcie.
– Myślałem, że nie lubisz wielkiej pompy.
– Nie lubię. Ale raz na jakiś czas sprawia mi przyjemność. Edward nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Była nieznośna, lecz przy tym tak niewiarygodnie piękna! Użyte przez Whitneya słowo „atrakcyjna” nie dorastało do rzeczywistości.
– Keshia…
– Słucham, Edwardzie? – niewinnie zajrzała mu w oczy.
– Co właściwie się z tobą działo? Nie tylko Whitney usiłował się do ciebie dodzwonić.
– Byłam zajęta.
– Z tym artystą z Village?
– On nie mieszka w Greenwich Village, tylko w SoHo. Nie, tym razem chodziło o co innego.
– Czy też o kogo innego?
Keshia poczuła na plecach gęsią skórkę.
– Za dużo rozmyślasz, mój drogi – odparła wymijająco.
– Być może mam powody.
– Skarbie, ja jestem dorosła! – prychnęła, wzięła go pod ramię i podprowadziła do grona znajomych, ucinając rozmowę, lecz nie rozpraszając jego obaw. Znał ją aż nazbyt dobrze. By spowodować tę subtelną przemianę, musiało zajść coś niezwykłego. Keshia promieniała spokojnym, cichym szczęściem, którego nie mógł pojąć. Być może ostatecznie wymknęła mu się spod kontroli. Na wystawnym przyjęciu u Carli Fitz-Matthew przebywała jedynie jej cielesna powłoka. Duch bujał daleko, nie wiadomo z kim.
Pół godziny później Keshia wyszła – sama. Edward zmartwił się nie na żarty. Kobieta w takim stroju nie może błąkać się samotnie po mieście, a nie był pewien, czy Whit zostawił jej samochód. Przeklęty błazen!
Pożegnał się z gospodarzami, wezwał taksówkę i ku własnemu zdumieniu podał kierowcy adres Keshii. Był przerażony. I to w jego wieku! Nigdy dotąd nie dopuścił się podobnej gafy. Keshia była dorosła, mogła być teraz z mężczyzną, ale… Edward musiał mieć pewność.
Odebrała domofon już po pierwszym dzwonku. Pod bacznym wzrokiem portiera Edward skurczył się ze wstydu.
– To ty, Edwardzie? – zdziwiła się, otwierając mu drzwi. – Czy coś się stało?
Była wciąż w tej samej sukni, lecz boso, bez biżuterii, z rozpuszczonymi włosami. Edward poczuł się jak ostatni głupiec.
– Nie, nie – potrząsnął głową, wchodząc do jej mieszkania. – Wybacz, że cię nachodzę, naprawdę bardzo mi przykro, ale umierałem z niepokoju, czy wróciłaś bezpiecznie do domu w tych wszystkich brylantach…