Keshia siedziała sztywno, z jej twarzy nie dało się nic wyczytać. Spostrzegłszy, że Alejandro jej się przygląda, uśmiechnęła się do niego i zapaliła następnego papierosa. I nagle, bez ostrzeżenia, otoczył ich rój fotografów, trzy kamery telewizyjne i kilku reporterów, w tym przedstawicielka lokalnego wydania „Women’s Wear”.
Alejandro poczuł, że ogarnia go coś na kształt klaustrofobii. Zastanawiał się, jak Keshia jest w stanie to wytrzymać. Inni odwiedzający także zwrócili uwagę na niecodzienny incydent i zaczęli się tłoczyć, powiększając zamieszanie, w którego środku niczym w oku cyklonu tkwiła Keshia w ciemnych okularach, z zaciśniętymi ustami, zimna i niewzruszona jak głaz. Pytania sypały się ze wszystkich stron, lecz ona milczała, potrząsając tylko głową.
– Nie mam nic do powiedzenia – wyjaśniła spokojnie. Alejandro czuł się przy niej bezużyteczny. Keshia lekko schyliła głowę, jakby to, że nie widzi pismaków, mogło sprawić, iż znikną. Po chwili nieoczekiwanie wstała i oznajmiła:
– Myślę, że dość już tego. Mówiłam państwu, że nie będzie żadnych komentarzy.
Dwóch strażników przyszło jej na ratunek i dziennikarze zostali usunięci za drzwi. Przede wszystkim zakłócali porządek w sali widzeń; nawet więźniowie i ludzie z pierwszej grupy przestalijozmawiać, spoglądając ze zdumieniem na błyskające flesze.
Szef ochrony odwołał Keshię na bok i zaproponował, że po skończonym widzeniu jeden ze strażników zwiezie ich windą do policyjnego garażu w podziemiu, gdzie będzie czekać taksówka. Oboje z wdzięcznością przyjęli propozycję. Alejandro zdawał sobie sprawę, że atak prasy całkowicie go zaskoczył i zgnębił. Keshia sprawnie opanowała sytuację, kosztowało ją to wszakże sporo nerwów. Była teraz bledsza niż poprzednio, a ręce drżały jej tak, że nie mogła utrzymać papierosa.
– Czy mogłabym się zobaczyć z panem Johnsem w jakimś oddzielnym pomieszczeniu? – Postanowienie, by nie korzystać ze szczególnych względów, szybko wywietrzało jej z głowy. Zaciekawiony tłum stawał się równie uciążliwy jak prasa. Szef ochrony odmówił; przydzielono jej tylko młodego strażnika, który miał nie dopuścić do zbiegowiska.
Czyjś głos obwołał koniec pierwszej tury. Odwiedzających skierowano za przepierzenie z siatki, gdzie mogli oczekiwać na windę nie przeszkadzając następnej grupie. Wychodzili posępni, wstrząśnięci, milczący. Gorączkowa wesołość nagle zgasła. Kobiety ściskały kartki z zapiskami: przynieść skarpetki, pastę do zębów, poradzić się adwokata, o którym dobrze wyrażał się współwięzień.
– Grupa druga! – obwieszczono donośnie, budząc Keshię z zadumy. Różowy bilecik był już mokry i zmięty, ale udało im się odcyfrować numer okienka, za którym miał pojawić się Luke.
Wyznaczony strażnik stanął im za plecami. Musieli zaczekać chwilę, która dla nich ciągnęła się w nieskończoność. Nareszcie weszli: sznur mężczyzn odzianych w nieświeże pomarańczowe drelichy. Zarośnięte twarze, pożółkłe zęby, ale za to szerokie uśmiechy. Luke był piąty w rzędzie. Alejandro rzucił na niego okiem i skonstatował, że przyjaciel jest w doskonałej formie. Całą uwagę skupił więc na Keshii.
Keshia wstała i wyprostowała się dumnie, rozpromieniona w uśmiechu. Jej oczy ożyły; wyglądała wręcz nieziemsko pięknie i tak też widział ją Luke. Ich oczy spotkały się. Keshia miała ochotę zatańczyć.
Lucas ujął słuchawkę.
– Czemu ten dupek sterczy ci za plecami?
– Luke!
– No dobrze. Klawisz.
– Ma odstraszać ciekawskich.
– Kłopoty?
– Prasa.
Luke zrobił współczującą minę.
– Słyszałem, że w poczekalni jest jakaś gwiazda filmowa i mnóstwo reporterów, którzy robią jej zdjęcia. Oczywiście chodziło o ciebie?
Skinęła głową.
– Jak się czujesz?
– Dobrze.
Wiedział, że i tak nie uzyskałby od niej innej odpowiedzi. Ponad jej ramieniem zerknął na Alejandra, który kiwnął głową i uśmiechnął się.
– Ciarki mnie przeszły, kiedy zobaczyłem zdjęcia z sądu – podjął Luke. – Myślałem, że dostałaś ataku serca.
– Nie bądź śmieszny. Już doszłam do siebie.
– Nowy Jork też już o tym wie? Potwierdziła ruchem głowy.
– Jezu. Ale się musiałaś nasłuchać od Edwarda.
– To mało powiedziane. Nie szkodzi, on też jakoś to przeżyje.
– Co mówił?
– To, co mówi się w takich wypadkach. Był po prostu zmartwiony.
– Straszne, że musiałaś przez to wszystko przejść. Rozmawiali dziwnym, beznamiętnym tonem, jak gdyby siedzieli obok siebie w przedziale.
– Bzdury. Zresztą wszystko mogło wyjść na jaw już o wiele wcześniej.
– Tak, ale wtedy sytuacja nie byłaby tak niezręczna. Uśmiechnęła się i nie podjęła tematu. Mieli tak mało czasu.
– Naprawdę dajesz sobie radę?
– Kochana, przez sześć lat nauczyłem się radzić sobie w pierdlu.
– Pamiętaj, że wciąż jesteśmy zaręczeni.
– I za to właśnie cię kocham, staruszko…
Omówili pewne formalności prawne; Luke dał jej listę telefonów, które miała załatwić, choć o większość swych spraw zadbał jeszcze przed rozprawą. Z góry przewidywał, że nie ma wielkich szans.
Reszta widzenia upłynęła na żartach, sarkastycznych opisach więziennego życia i zwykłych banałach. Luke zamienił kilka słów z Alejandrem, potem znów wskazał na Keshię. Zdjęła klips i ponownie przyłożyła słuchawkę do ucha, lecz Luke odwrócił się, nasłuchując kogoś za szybą.
– Za chwilę koniec – powiedział. – Musimy się streszczać.
– Luke… – oczy Keshii zaczęły podejrzanie błyszczeć.
– Słuchaj, dziecino, chcę, żebyś coś dla mnie zrobiła. Mówiłem już Alowi. Jeszcze dziś wracaj do Nowego Jorku.
– A dlaczego?
– A co chcesz tu robić? Siedzieć bez sensu, zanim nie przewiozą mnie do San Quentin, a potem czekać trzy tygodnie na pozwolenie widywania mnie raz w tygodniu przez godzinę? Nie bądź głupia. Lepiej zrobisz, wracając do domu.
Tak będzie bezpieczniej, myślał. Co prawda z chwilą gdy trafił za kraty, wszystkie opozycyjne wobec niego frakcje poczuły się usatysfakcjonowane, Keshii więc, która w tej grze była tylko statystką, nie groziło realne niebezpieczeństwo. Mimo to nie chciał ryzykować.
– A co takiego mam robić w Nowym Jorku? – spytała.
– To, co dotychczas. Pisz, pracuj, normalnie żyj. To nie ciebie skazali, tylko mnie. Nie zapominaj o tym.
– Ale ja chcę zostać w San Francisco. Uparła się, lecz Luke nie zamierzał ustąpić.
– W piątek przewożą mnie do Quentin. Złożę prośbę o to, żebyś mogła mnie odwiedzić. Wrócisz mniej więcej za trzy tygodnie, bo tyle to trwa. Dam ci znać, kiedy dostanę zgodę.
– A czy będę mogła do ciebie pisać?
– A czy niedźwiedziom wolno sikać w lesie? – zaśmiał się.
– Fe! Widzę, że naprawdę nic ci nie dolega.
– Owszem. Ty też dbaj o siebie. I powiedz temu mojemu durnemu koledze, że jeśli się o ciebie solidnie nie zatroszczy, powyrywam mu nogi z meksykańskiego zadka, jak tylko stąd wyjdę.
– Cudownie. Na pewno się ucieszy.
Za szybą pojawił się strażnik, a po ich stronie również ogłoszono koniec widzenia. Alejandro położył Keshii dłoń na ramieniu. Lucas wstał.
– Na razie, staruszko. Będę pisał.
– Kocham cię.
– Ja też cię kocham.
Cały świat zawisł na tych czterech słowach, wymówionych powoli i wyraźnie, jak gdyby Luke chciał na zawsze wyryć je w jej sercu. Objął ją spojrzeniem, delikatnie odłożył słuchawkę i cofnął się ku drzwiom nie spuszczając z niej wzroku. Keshia pomachała mu ręką, prezentując bohaterski uśmiech, który zniknął wraz ze zniknięciem Luke’a.