– Jesteśmy w domu, skarbie. Wszystko jest w porządku.
– Jestem brudna. Muszę się wykąpać. – Usiadła na fotelu w salonie, nie bardzo orientując się, gdzie jest.
– Puszczę ci wodę do wanny.
– Nie trzeba. Totie to zrobi – uśmiechnęła się do niego obojętnie.
Potem siedziała bez ruchu w wannie, patrząc na dwa złote kurki w kształcie delfinów wystające z białej marmurowej ściany, więc w końcu umył ją delikatnie, tak samo jak mył swoje bratanice, gdy były małe. Nie dotarło do niego nawet, że dotyka kobiety, której pragnie. Keshii tam nie było, uciekła do odległego bezpiecznego świata, aby ten prawdziwy nie mógł jej dosięgnąć.
Wytarł ją ręcznikiem, ubrał w nocną koszulę i zaprowadził do łóżka.
– Zaśniesz teraz grzecznie?
– Tak. Gdzie Luke? – puste oczy odszukały jego twarz. Pozornie były martwe, drżało w nich jednak coś, co w każdej chwili groziło pęknięciem.
– Wyszedł.
Nie była jeszcze gotowa na przyjęcie prawdy. On zresztą też nie.
– Aha – uśmiechnęła się apatycznie, plącząc się w prześcieradłach. Pomógł jej się okryć i zgasił światło.
– Keshia, czy chciałabyś, żeby przyszła Totie? – Wiedział, że w razie potrzeby znajdzie jej numer w notesie Keshii. Zastanawiał się, czy nie wezwać lekarza, ale przynajmniej na razie sytuacja zdawała się opanowana.
– Nie, nie trzeba. Zaczekam na Luke’a.
– Dobrze. Zawołaj mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebować. Będę tuż obok.
– Dobrze, Edwardzie.
Ze zgrozą uzmysłowił sobie, że Keshia go nie poznaje.
Przeleżał całą noc z otwartymi oczami, czekając na krzyk, który się nie rozległ. O szóstej rano Keshia weszła do salonu. Nie zdziwiła się, że jest w domu. Była w pełni władz umysłowych.
– Alejandro, kocham cię jak brata, ale chcę, żebyś wracał do domu – zaczęła bez wstępów.
– Dlaczego? – Bał się zostawiać ją samą.
– Dlatego, że już nie musisz mnie pilnować. Obudziłam się o czwartej i w ciągu tych dwóch godzin zdążyłam wszystko przemyśleć. Teraz pozostaje mi jeszcze nauczyć się z tym żyć i równie dobrze mogę zacząć od razu. Nie możesz traktować mnie jak inwalidkę, skarbie. Masz własne życie.
– Ale jeśli jestem ci potrzebny…
– Nie… to znaczy nie w ten sposób. Zlituj się, Alejandro, zostaw mnie w spokoju.
– Wyrzucasz mnie?
– Doskonale wiesz, że nie. Musisz jednak wracać do pracy, zapomniałeś?
– A co ty zamierzasz?
– Nic strasznego, nie bój się. Mam za mało odwagi, żeby popełnić samobójstwo. Po prostu muszę przez jakiś czas być sama.
– Zadzwonię do ciebie.
– Nie chcę.
– Wyobrażasz sobie, że będę tam spokojnie siedział, nie wiedząc, czy jeszcze żyjesz i co się z tobą dzieje? – rzekł podniesionym tonem, wkładając płaszcz. – Na wypadek gdybyś sama tego nie zauważyła, przypominam ci, że twój los nie jest mi obojętny.
– Bo Lucas kazał ci się mną zająć?
– Nie, wcale nie dlatego.
– Muszę zostać sama – wyszeptała.
– Jeżeli cię zostawię, będziesz do mnie dzwonić?
– Tak, za jakiś czas, kiedy trochę się pozbieram. Chyba w głębi duszy przeczuwałam to od chwili, gdy wtedy w sądzie wyszedł z biblioteki. Wtedy wszystko powinno się było skończyć. Ale żadne z nas nie miało dość odwagi, żeby powiedzieć: „To koniec”. W każdym razie ja jej nie miałam. A najgorsze jest to, że nadal go kocham.
– On także. Inaczej nie byłby zrobił tego, co zrobił wczoraj… dla twojego dobra.
Keshia stała w milczeniu odwrócona do niego tyłem, tak że nie widział jej twarzy.
– Cóż – powiedziała stłumionym głosem – chyba będę się musiała nauczyć z tym żyć.
– Jeżeli będziesz miała ochotę z kimś pogadać, zadzwoń. Przybiegnę w podskokach.
– Wiem. – Odwróciła się, na jej wargach pojawił się blady uśmiech i zniknął.
Alejandro zgarbiony ruszył do drzwi, taszcząc swoją torbę. Teraz wiedział, jak czuł się Luke tego dnia, kiedy zabronił jej przyjeżdżać.
– Głowa do góry – rzekł na odchodnym.
– Ty też się nie daj.
Kiwnął głową i zamknął za sobą drzwi.
Keshia była pijana przez pięć tygodni bez przerwy. Sekretarkę odesłała zaraz na początku, później nawet sprzątaczka przestała przychodzić. Jedynym regularnym gościem był goniec ze sklepu monopolowego. Dzwonił dwa razy, zostawiał torbę z zamówieniem pod drzwiami i znikał.
Alejandro trzymał się od niej z daleka. Zadzwonił dopiero wtedy, gdy gazety podały potworną wiadomość: Lucas Johns, „znany więzienny agitator”, został zakłuty nożem na dziedzińcu w San Quentin podczas jakichś zamieszek na tle rasowym. Ciało wydano siostrze, pogrzeb miał się odbyć na cmentarzu w Bakersfield.
Odebrała telefon kompletnie pijana. Powiedział: „Zaraz tam będę” i wypadł z domu, od progu już machając na taksówkę. Bał się, że Keshia przeczyta o wszystkim przed jego przyjazdem. Kiedy jednak wszedł do holu przy Park Avenue, uspokoił się nieco. Na stoliku przy drzwiach Keshii leżał stosik nie porozcinanej i nie przeczytanej prasy. Zdumiał się, zobaczywszy jej niegdyś wypieszczone mieszkanie. Wyglądało teraz jak chlew – puste butelki, upaćkane talerze, przepełnione popielniczki… Wszędzie smród i brud. Nawet Keshia była jak nie ta sama. Otworzyła mu, zaciągając na piersiach poplamiony szlafrok. Twarz miała opuchniętą i chwiała się na nogach. Nie wiedziała jeszcze o najgorszym.
Włożył sporo wysiłku, żeby ją otrzeźwić. Po którejś z rzędu filiżance kawy powiedział jej, najdelikatniej jak mógł. Reszty dokonały gazetowe nagłówki. Keshia przebiegła wzrokiem wytłuszczony druk, przez dłuższą chwilę zapatrzyła się w otwarte na oścież okno, po czym wreszcie spojrzała na niego. Widział, że dotarło do niej, co się stało.
– Wiesz, kiedy on umarł, Alejandro? – wciąż miała kłopoty z artykułowaniem spółgłosek.
– Nie, ale jeśli chcesz, mogę się dowiedzieć. Czy to ma jakieś znaczenie?
– Tak. I ja wiem, kiedy to się stało: w sądzie podczas rozprawy. Bo to oni go zabili. Ale tamtego dnia umarł dumny, piękny, i silny. Umarł jak mężczyzna. To, co zrobili z nim potem, niech spadnie na ich głowy.
– Chyba masz rację – łzy zapiekły go w oczy. Płakał i nad Lucasem, i nad nią; bo Keshia także była już na wpół martwa. Pijana, brudna, prześladowana przez wspomnienia i kolejny raz osierocona. Luke dawał jej dumę i siłę. Razem tworzyli niezapomniany związek, jakiego nigdy przedtem nie spotkał. A teraz jedno już nie żyło, a drugie umierało.
Alejandro miał wrażenie, że bierze udział w koszmarnym śnie. Stracił Lucasa, powoli tracił Keshię, a teraz, gdy Luke nie żył, absolutnie nie mógł jej wyznać, że ją kocha.
– Nie płacz, Alejandro. – Keshia wierzchem dłoni otarła mu łzy z policzka i położyła ręce na ramionach. Przez dłuższą chwilę patrzyła mu prosto w oczy, a potem lekko, delikatnie pocałowała go. – Najśmieszniejsze jest to – powiedziała – że ja też cię kocham.
Alejandro zbaraniał. Keshia chyba czytała mu w myślach… Była pijana, może ostatecznie straciła rozum od szoku. Może to on był w szoku i tylko wyobrażał sobie pocałunek… Może oboje postradali zmysły…
– Kocham cię – powtórzyła.
– Ke… Keshia – wykrztusił. – Co ty mówisz?
– Słyszałeś. Jestem w tobie zakochana.
Patrzył na nią długo rozszerzonymi oczyma, z których nadal płynęły łzy.
– Pokochałem cię pierwszego1 dnia, kiedy Luke przyprowadził cię do mnie – wyrzucił z siebie jednym tchem. – Ale…