Zrobiła to ostrożnie, wstrzymując oddech. Luke nigdy jej o tym nie mówił, lecz czuła, że tę książkę jej zadedykował.
Rozpłakała się – nie z żalu, lecz z czułości, wdzięczności, miłości. Luke podarował jej skarb, nie smutek. Sam nie znosił smutku; miał w sobie zbyt wiele życia, by słuchać choćby najlżejszych podszeptów śmierci. Smutek zaś jest wysłannikiem śmierci.
”Keshii, która jest przy mnie, gdziekolwiek zmierzam. Mojej partnerce, pocieszycielce, przyjaciółce. Dzielna dziewczyno, jesteś promieniem światła w krainie, której długo szukałem i w której teraz jest nasz wspólny dom. Chciałbym, żebyś była dumna z tej książki, albowiem jest to najcenniejszy dar, jaki mogę ci ofiarować wraz z podziękowaniami i wyrazami miłości.
L. J. „
”W krainie, w której teraz jest nasz wspólny dom… „ To była prawda. Kończył się sierpień i Keshia miała jeszcze przed sobą ostatni test: Marbellę i Hilary.
– Kochanie, jak ty bosko wyglądasz! Zdrowa, opalona… Gdzie się podziewałaś?
– Tu i tam – zaśmiała się Keshia, odgarniając włosy z czoła. Były teraz dłuższe, a twarz okrągłej sza, już nie tak wyostrzona. Pod oczami miała drobne zmarszczki, zapewne od słońca, ale wyglądała dobrze. Bardzo dobrze.
– Jak długo się zatrzymasz? Nawet nie zatelegrafowałaś, żeby mnie uprzedzić, niegrzeczne dziecko!
A zatem znów była w starym, znajomym świecie. Kochana Hilary! Tylko ona mogła ją nazwać niegrzecznym dzieckiem. W sumie czemu nie? Trzydzieste urodziny Keshii minęły w lipcu jak sen.
– Wpadłam na kilka dni, ciociu. Oczywiście jeśli znajdzie się dla mnie miejsce.
– Dlaczego tak krótko? Naturalnie, że jest miejsce, głuptasku. – Hilary mogłaby pomieścić jeszcze co najmniej tuzin innych gości, nie licząc ich służby. – Stanowczo powinnaś zostać co najmniej na miesiąc.
– Muszę wracać. – Keshia wzięła od lokaja szklankę mrożonej herbaty. Stały przy korcie tenisowym, na którym rozgrywano mecz.
– Wracać? Do czego? Nie uważasz, że Jonathan stanowczo poprawił serw?
– Niewątpliwie.
– Oczywiście, ależ jestem głupia. Przecież ty go nie znasz. Czarujący młody człowiek.
Keshia uśmiechnęła się pod nosem. Jonathan wyglądał jak dokładna kopia Whitneya.
– A zatem do czego ci tak spieszno? – Hilary podniosła do ust kieliszek schłodzonego martini.
– Do Nowego Jorku.
– O tej porze roku? Kochanie, chyba oszalałaś!
– Możliwe, ale nie było mnie prawie pięć miesięcy.
– Zatem następny miesiąc nie zrobi wielkiej różnicy.
– Muszę wziąć się do pracy.
– Jakiej znów pracy? W dobroczynności? Ależ, dziecko, w mieście nikogo nie ma o tej porze roku! – Hilary spojrzała na nią zmieszana. – O czym ty mówisz?
– Ja pracuję, ciociu. Piszę.
– Piszesz? – zdumiała się Hilary. – Na Boga, po co? Keshia stłumiła śmiech. Biedna ciocia Hil!
– Głównie dlatego, że sprawia mi to przyjemność. Nawet dużą.
– Nowe hobby?
– Nie takie nowe.
– A czy ty w ogóle potrafisz pisać? To znaczy, chciałam powiedzieć: przyzwoicie?
Tym razem Keshia nie zdołała już powstrzymać śmiechu.
– Nie wiem, ciociu. W każdym razie się staram. Swego czasu prowadziłam rubrykę Martina Hallama, ale to nie było najlepsze z moich dzieł – uśmiechnęła się łobuzersko.
Hilary szeroko otworzyła usta.
– Co? To chyba jakiś żart… Na Boga, Keshia, jak mogłaś!
– Bawiło mnie to. Kiedy przestało bawić, zrezygnowałam. Nie patrz tak na mnie, ciociu. Przysięgam, że nigdy cię nie oplotkowałam.
– Tak, ale… No wiesz, Keshia, naprawdę mnie zadziwiasz. – Hilary sięgnęła po następne martini i wytrzeszczyła oczy na swoją siostrzenicę. Ta dziewczyna zawsze była dziwna. – W każdym razie – dodała, powoli otrząsając się z szoku – nie masz po co wracać teraz do miasta. Zresztą ta rubryka już się nie ukazuje.
– Wiem, ale zamierzam omówić kontrakt na książkę.
– Z plotkami? – Hilary zbladła.
– Nie, naturalnie, że nie. Polityczną. Nie będę cif zanudzać szczegółami.
– Rozumiem. Skarbie, rozgość się, na jak długo zechcesz, tylko błagam: nie oplotkowuj moich gości. – Hilary zachichotała, uświadamiając sobie, że teraz i ona zyskała materiał do bardzo intrygujących ploteczek. „Czy wiesz, kochana, ten Martin Hallam to moja siostrzenica… „
– Nie martw się, ciociu. Już się tym nie zajmuję.
– Właściwie szkoda… – westchnęła Hilary, łagodząc cios trzecim martini. Keshia poprzestała na mrożonej herbacie. – Widziałaś się już z Edwardem?
– Nie. Jest tutaj?
– Nie wiedziałaś?
– Nie.
– Można powiedzieć, że na długo zboczyłaś z ubitego traktu, prawda? Gdzie właściwie byłaś? – Hilary w skupieniu obserwowała serw Jonathana.
– W Etiopii. Tanzanii. W dżungli. W niebie i piekle, czyli właściwie wszędzie.
– To cudownie, kochanie. Spotkałaś kogoś znajomego?
– nie czekając na odpowiedź Hilary dodała: – Chodź, skarbie. Przedstawię ci Jonathana.
Zanim jednak zdołała przeprowadzić swój zamiar, zjawił się Edward. Przywitał Keshię ciepło, lecz z rezerwą.
– Nie przypuszczałem, że cię tu spotkam! – rzekł, uświadamiając sobie, że jest to dziwne powitanie po tak długiej przerwie.
– Ja też nie – zaśmiała się Keshia i uścisnęła go jak za dawnych lat.
– Powiedz szczerze: jak się masz?
– A jak wyglądam?
– Tak jak zawsze pragnąłem. Zdrowa, opalona, wypoczęta… – I trzeźwa, dodał w duchu. Co za ulga!
– Tak też się czuję. Minęło sporo czasu.
– Wiem. – Wiedział też, że nigdy nie pozna do końca jej historii, mimo że Keshia oaaal. nie przypłaciła jej życiem.
– Zatrzymasz się tu, mamy mam nadzieję?
– Tylko na kilka dni. Simpson załatwia mi kontrakt na książkę.
– To cudownie!
– Też tak uważam – uśmiechnęła się, ujmując go pod rękę.
– Chodź – rzekł podekscytowany, biorąc z tacy dwie szklanki z mrożoną herbatą. – Usiądziemy pod drzewem i opowiesz mi o tej nowej książce.
W ciągu minionych miesięcy tęsknił za nią jak potępieniec, ale miał również czas, by wszystko przemyśleć. Pogodził się ze swoją rolą w życiu Keshii i jej rolą w swoim i w końcu osiągnął spokój. Wiele zrozumiał. Pośpieszne pociągi życia go omijały; on – ostatni dżentelmen – pozostawał samotnie na peronie.
Po raz pierwszy w życiu Keshii żal było wyjeżdżać z Marbelli. Ona także okiełznała upiory przeszłości, pogodziła się ze stratą Luke’a i wreszcie uwolniła się od ducha swojej zmarłej matki. Teraz mogła wracać do domu.
W samolocie przypomniała sobie coś, co dawno temu powiedział do niej Alejandro: „Twoja przeszłość jest częścią ciebie. Nie możesz się jej wyprzeć”. Teraz nie musiała się już jej wypierać, nie musiała też dalej żyć pod jej pręgierzem. Nikt i nic nie mogło rościć sobie do niej praw. Pokonała strach. Była wolna.
Nowy Jork tętnił gwarem i nieznośnym upałem. Hilary nie miała racji. Nawet w sierpniu nie było tu pusto. Ludzie, którzy się liczyli, wyjechali, ale byli przecież wszyscy inni. Miasto żyło.
Na lotnisku nie było fotoreporterów, dziennikarzy – nikogo. Był piątkowy wieczór i Keshię czekało sporo pracy. Musiała się rozpakować, wykąpać, umyć głowę, a nazajutrz wczesnym rankiem wsiąść do metra i jechać do Harlemu. To było najważniejsze. Planowana książka nie była jedynym powodem, który ściągnął ją z Hiszpanii. Drugim był Alejandro. Planowała to od dłuższego czasu i wreszcie była gotowa. Dla niego. Dla siebie także. Alejandro był częścią jej przeszłości, której nie zamierzała się wyprzeć. Przechowała ją starannie na przyszłość.