Te słowa nie przypadły mu do gustu, i to z paru powodów.
– Nie zwodziłem go dla osiągnięcia osobistych korzyści. Ty także nie powinnaś tego robić.
– Niech ci się nie wydaje, że wiesz o mnie wszystko, kapitanie Geary. – Rione uśmiechnęła się lodowato. – Ufaj tylko tym, którym musisz ufać.
Zamiast zaprotestować, po prostu skinął głową. Rione pozostawała dla niego zagadką, lecz z tego co wiedział, była przynajmniej po jego stronie. Miał też nadzieję, że Desjani, Duellos i Tulev będą mieli oko na wszelkie przejawy zdrady.
Czekanie się przeciągało. Geary stał nieruchomo na środku korytarza, a głęboko zadumana Rione oparła się o przeciwległą ścianę. Komodor wiele by dał, żeby poznać jej myśli.
W końcu wrócił Timbale, kręcąc głową.
– Generał Firgani planował operację zneutralizowania pańskiej straży honorowej. Udało mi się wybić mu ten pomysł z głowy. Zrozumiał, na co się porywa, dopiero gdy pokazałem mu, jak wielką przewagą ogniową dysponuje pańska flota. Udowodniłem mu też naocznie, że zlikwidowanie całego plutonu w pełni opancerzonych komandosów nie ujdzie uwagi nikogo w tym systemie. Nawet on nie jest na tyle głupi, żeby rozpocząć z góry przegraną walkę.
– A co z admirałem Otropą? – zapytała Rione.
– Ten z kolei zasypał mnie pytaniami na temat treści waszej rozmowy z radą. – Timbale nawet nie starał się kryć odrazy. – Chciał, abym złożył mu pełen raport. Wymówiłem się tym, że muszę natychmiast wracać. – Zachowanie admirała zmieniło się diametralnie. Teraz starał się pokazać, że należy do zespołu Geary’ego i wcale się nie obawia jego następnych kroków. – Nie szykuje pan żadnej niespodzianki? Wiem, nic na to nie wskazuje, ale na przodków, nie miałem pojęcia co najmniej o połowie rzeczy, jakich pan dokonał na terytorium Syndykatu.
Geary pokręcił głową.
– Nie szykuję żadnych niespodzianek, sir.
– No to mi ulżyło. Muszę panu coś powiedzieć. – Przez moment Timbale wyglądał na starszego, niż był w rzeczywistości. – Wielu z nas wiedziało, co planuje Bloch. A jeszcze więcej oficerów oczekuje kolejnych podobnych ruchów.
– Co by pan zrobił, gdyby Bloch powrócił jako zwycięzca? – zainteresowała się Rione.
Admirał głęboko zaczerpnął tchu.
– Nie powinienem w ogóle odpowiadać na takie pytania, ale widzę, że kapitan Geary całkowicie pani ufa. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co bym zrobił w takiej sytuacji. Naprawdę. Wielu z nas tego nie wie. Jesteśmy zdesperowani, jak reszta społeczeństwa, nie ufamy rządowi, widzimy, jak bardzo podupadł Sojusz, nie mamy jednak pojęcia, w jaki sposób można naprawić sytuację. Ale zamach stanu… Słyszała pani o kwantowym kocie? O tym, że trzeba zajrzeć do pudełka, żeby wiedzieć, czy kot jest żywy czy martwy? Istnieje teoria, że pozostaje tam w obu stanach, dopóki pani go nie zobaczy. Tak właśnie się czuję. Gdyby Bloch wrócił, wielu z nas zajrzałoby do pudełka, żeby sprawdzić, co podpowiada serce. Tylko wtedy poznalibyśmy prawidłową odpowiedź na pani pytanie. Dzisiaj, choć to dla mnie spory ambaras, nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co bym zrobił w takiej sytuacji. Jak słusznie zauważyła jedna z pań senatorek, warto by ustalić, co tak naprawdę oznacza dzisiaj lojalność wobec Sojuszu. Chociaż kto wie, czy wtedy wszystko byłoby prostsze. Może teraz też nie jest aż tak skomplikowane. Może odpowiedź zawsze jest taka sama, tylko pytania się zmieniają.
Rione wyglądała na mocno zaskoczoną krasomówczym popisem starego admirała.
– A czy teraz, kiedy kapitan Geary sprowadził całą flotę, nie odczuwa pan podobnego niepokoju?
– W tej chwili? Uwierzyliśmy już w utratę floty, Syndycy napierali na nasz system coraz mocniej, nieliczni obrońcy dwoili się i troili, by ich powstrzymać, aż tu nagle pojawiają się wasze okręty i spadają na wroga niczym aniołowie zemsty, a my się dowiadujemy z przekazów, że dowodzi nimi powstały z grobu Black Jack, zbawca naszej floty. – Timbale roześmiał się pod nosem. – W tamtym momencie kapitan Geary stał się naszym bogiem.
– To nie… – zaczął komodor.
– Tak właśnie byłeś postrzegany – przerwała mu Rione. – Uprzedzałam, że tak będzie.
– To prawda – poparł ją Timbale. – Black Jack nie potrzebowałby kogoś takiego jak ja. Moja decyzja nie miałaby najmniejszego znaczenia. Muszę przyznać, że bardzo się obawiałem o siebie i o Sojusz, dlatego początkowo starałem się trzymać z dala, obserwować poczynania kapitana Geary’ego. Nigdy jednak nie byłem na tyle szalony, by uważać, że będzie potrzebował mojego wsparcia albo że zdołam go powstrzymać. – Spojrzał, nie kryjąc zmieszania, w kierunku Geary’ego. – Kiedy oświadczył mi pan tam, w dokach, że przybywa, aby wykonać rozkazy rady, przez moment wydawało mi się, że postradałem zmysły. Jakim cudem mógł pan powiedzieć coś podobnego? Ale gdy zostawił pan wszystkich komandosów, zrozumiałem, że albo mówi pan prawdę, albo jest pan szalony. Miałem nadzieję, że to szczerość, bowiem w tym drugim przypadku wszyscy bylibyśmy skazani na zagładę. – Timbale spojrzał na brzęczący natarczywie komunikator. – Wielka Rada jest gotowa na nasz powrót.
Rione się wyprostowała, poruszyła nieznacznie ramionami i naciągnęła dłonie, jakby szykowała się do walki wręcz. Moment później ruszyła w kierunku sali i oczekujących w milczeniu senatorów.
Przewodniczący Navarro zabrał głos, ledwie komodor zajął miejsce przed stołem.
– Kapitanie Geary, czy jest pan w stanie zagwarantować nam zwycięstwo w tej wojnie?
Zapytany zastanawiał się przez chwilę, a potem pokręcił zdecydowanie głową.
– Nie, sir. Ale żywię stanowcze przekonanie, że te siły pod moim dowództwem zdołają tym razem pokonać systemy obronne Syndyków.
– Nie chce pan określić tego wyczynu mianem zwycięstwa? – zdziwiła się senator Costa.
– Mogę wygrać tę bitwę – oświadczył Geary. – Pytanie jednak dotyczyło wojny. Nie wiem, co przez to rozumiecie.
– Przecież senator Rione zasugerowała przed chwilą, że będzie to podpisanie traktatu pokojowego bez domagania się reparacji wojennych.
– Tak, pani senator. Proszę jednak pamiętać, że Syndycy także niczego na tym nie zyskają. – Rione podeszła do stołu i zastukała w niego palcem dla podkreślenia wagi swoich słów. – Samo przeżycie może być traktowane w tej sytuacji jako zwycięstwo. Ani my, ani Syndycy nie zdołamy przetrwać, jeśli nie zakończymy szybko tej wojny. Zarówno Światy Syndykatu, jak i Sojusz rozpadną się od środka. Widziałam raporty dotyczące demonstracji i niepokojów, jakie wybuchły na wieść o utraceniu floty. Gdyby kapitan Geary nie sprowadził jej na terytorium Sojuszu, na co moglibyście liczyć? Zostalibyście zmuszeni do podpisania wszystkiego, co by wam podsunęli Syndycy.
– Ale kapitan sprowadził nasze okręty – upierała się jej rozmówczyni.
– Tak. Żywe światło gwiazd dało je nam w darze. Zaakceptujemy ten fakt w pokorze czy wręcz przeciwnie, zaczniemy eskalować żądania? Które z was odważy się stanąć przed naszymi przodkami i donieść im o tym akcie niewdzięczności oraz chciwości?
Geary widział wyraźnie, że ostatnim zdaniem trafiła w czuły punkt, lecz senator Navarro zdołał zdusić w zarodku rodzący się sprzeciw. I to więcej niż jednego członka rady.
– Nasza opinia wygląda tak – oznajmił przewodniczący. – Po ostatnich zwycięstwach kapitana Geary’ego Sojusz uzyskał kuszącą przewagę nad Światami Syndykatu. Nie wytrzymamy jednak niekończącego się przelewu krwi, zniszczenia i dalszych wydatków związanych z konfliktem, za którego wywołanie nie ponosimy winy. – Navarro wskazał palcem na unoszącą się nad stołem mapę sektora. – Raporty dostarczone przez powracającą flotę pokazują, że i przeciwnik mocno ucierpiał. Senator Rione ma rację. Otrzymaliśmy szansę na zaoferowanie przywódcom Syndyków warunków, które nie osłabią dodatkowo ich pozycji, ale nie dadzą im także żadnych wymiernych korzyści z wojny, którą sprowokowali. Obroniliśmy granice Sojuszu, zadając agresorom w ciągu minionego stulecia ogromne straty w sile żywej i sprzęcie, możemy także uratować budżet Sojuszu przed kolejnymi morderczymi wydatkami. Tak właśnie wygląda definicja zwycięstwa według mnie, a większość rady zgadza się ze mną w większym bądź mniejszym stopniu. Zostało to przegłosowane i nie widzę głębszego sensu w dalszym roztrząsaniu tej sprawy, mimo że wielu z nas pragnęłoby z pewnością wysłuchać, jak wygląda zwycięstwo w opinii kapitana Geary’ego. Komodorze, nasza rada była tak zdesperowana, że poparła uprzednio plan admirała Blocha, a zdaje pan sobie zapewne sprawę, jak wiele mu brakowało do pańskiej propozycji. Warunki uległy jednak zmianie, dzisiaj mamy głównodowodzącego, któremu naprawdę możemy zaufać, i dlatego z największą przyjemnością wyrażamy zgodę na realizację pańskiego planu ataku. Nie muszę chyba dodawać, że pozostanie pan na stanowisku komodora tej floty, aby osobiście wszystkiego dopilnować.