– „Sprytny”, „Stanowczy”, „Natarczywy”, „Loch”, „Pawęż”, „Demicontres”, „Hałda” i „Czekan”, natychmiast wracajcie na wyznaczone pozycje.
Tym razem, w odróżnieniu od Corvusa i kolejnych starć, reszta floty utrzymywała równy szyk i wykonywała precyzyjnie rozkazy wydawane przez Geary’ego. Komodor obserwował kątem oka garstkę niepodporządkowanych mu jednostek, koncentrując resztę uwagi na flocie i chmarze nadlatujących JSR-ów.
– Do wszystkich jednostek, zmniejszyć prędkość przelotową do .08 świetlnej, czas zero dziewięć, potem kolejne hamowanie do .04, czas jeden dwa, i przyspieszenie do .06 świetlnej, czas jeden pięć.
– Żaden z tych okrętów nie zdoła wykonać w tym czasie tak ostrego hamowania i przyspieszenia – zauważyła Desjani.
– Wiem, ale dzięki temu, że będą próbowali, systemy naprowadzania piekielnych lanc i widm oszaleją, próbując obliczyć moment ataku. Nie stosowałbym takiego ciągu manewrów, gdybyśmy mieli do czynienia z eskadrą dużych okrętów, bo ryzykujemy rozdzielenie najcięższych jednostek od eskorty, ale w przypadku JSR-ów ta taktyka powinna być skuteczna. – Tak przynajmniej niemal sto lat temu uczono go obrony przed atakiem JUBZów. Pozostał ostatni rozkaz do wydania. – Do wszystkich jednostek Sojuszu. Zwrot: góra zero trzy pięć stopni, czas dwa cztery. – Dzięki temu po przebiciu się przez rój JSR-ów odejdą w górę i ominą skupisko frachtowców.
– Nie dopadniemy tych kupców – jęknęła Desjani, a potem spojrzała na niego znacząco. – To zbyt atrakcyjny cel. I zbyt łatwy. Nie zaczęli uciekać po tym, jak wystrzelili przenoszone JSR-y.
– No właśnie. A jeśli to nie łatwy cel, tylko przynęta? – Geary pokręcił głową. – Nie podobają mi się te frachtowce.
Flota rozpoczęła manewr wyhamowywania, boczne silniki obróciły kadłuby okrętów, ustawiając je dyszami do kierunku lotu, aby pełny ich ciąg umożliwił tak szybkie wytracenie pędu, na jaki pozwalały chroniące załogę systemy inercyjne. Po dwóch podobnych manewrach, na moment przed wejściem w kontakt z wrogiem, wszystkie jednostki wykonały kolejny zwrot i ponownie zaczęły przyspieszać, ustawiając się dziobami w stronę nadlatujących Syndyków. Tym sposobem przeciwstawiali im najpotężniej uzbrojone i najlepiej chronione sekcje kadłubów.
– Nadal lecą prosto na nas – zameldowała Desjani.
Dziwny ton jej głosu zaniepokoił Geary’ego. Natychmiast nacisnął klawisz komunikatora.
– Do wszystkich jednostek floty Sojuszu. Te JSR-y będą miały okazję zadać tylko jedno uderzenie, więc zrobią wszystko, by było maksymalnie bolesne. Radzę więc nie lekceważyć ich, dopóki nie zostaną zniszczone. Wykonajcie manewr uniku pozycyjnego tuż przed wejściem w kontakt z nimi.
Unik pozycyjny pozwalał na zachowanie względnego porządku w szyku, okręty wykonujące go nie oddalały się zbytnio od wyznaczonych pozycji, lecz zmieniały wektory lotu na tyle, by systemy namierzania wroga nie mogły wyliczyć dokładnej pozycji i zaliczyć bezpośredniego trafienia w starciu trwającym ułamek sekundy.
Kolejne alarmy rozległy się w momencie, gdy z pokładów JSR-ów odpalono rakiety. Tylko połowa z nich przenosiła tego typu pociski i na żadnym nie mogło być więcej niż jedno widmo, ale przy takiej masie jednostek i tak dawało to oszałamiającą ilość.
– Do wszystkich jednostek, zezwalam na otwarcie ognia. Najpierw zajmijcie się rakietami, potem atakującymi was JSR-ami.
Przy tak bliskim zasięgu i ogromnej prędkości zbliżeniowej widma wroga nie miały czasu na wykonywanie uników. Z pokładów okrętów Sojuszu wytrysnęły salwy piekielnych lanc, przestrzeń przecięły potężne promienie cząsteczkowe zdolne z tej odległości przeciąć najgrubszy pancerz, jakby to była kartka papieru. Syndyckie rakiety wybuchały z dala od wyznaczonych celów albo rozpadały się na atomy, a te, które zdołały przetrwać nawałę ogniową, nadziały się na chmurę kartaczy. Roje stalowych kul wbiły się w ściany nadlatujących rakiet. Każda z nich miała tak wielką energię kinetyczną, że konstrukcje, w które trafiała, zamieniały się natychmiast w obłoczki plazmy. Tego ataku nie przetrwało niemal żadne z nadlatujących widm. Okręty Sojuszu mogły wejść w kontakt z nadlatującymi jednostkami szybkiego reagowania.
Duża liczba takich miniaturowych stateczków mogła narobić szkód mimo braku opancerzenia i teoretycznie słabego uzbrojenia. Koncentrując nieprzerwany ogień na dużym pancerniku albo liniowcu, eskadry wroga mogły naruszyć jego osłony i dobrać się do kadłuba, tyle że nie w takich warunkach, nie wtedy, gdy miały przeciw sobie taką masę osłaniających się wzajemnie najpotężniejszych okrętów, które dysponowały niewyobrażalnie wielką siłą ognia. JSR-y konstruowano z myślą o atakowaniu niewielkich odizolowanych eskadr, a najlepiej sprawiały się przeciw pojedynczym celom. Mając odpowiednie warunki wyjściowe, mogły się przyczaić z włączonym kamuflażem w pobliżu planety albo stacji orbitalnej, czekając na podejście wroga, i pokonać nawet całkiem sprawny pancernik, jeśli dopadły go bez osłony eskorty, oczywiście ponosząc przy tym ogromne straty.
Tutaj jednak nie miały odpowiednich warunków do przeprowadzenia skutecznego ataku.
Niszczyciele Sojuszu zaprojektowano właśnie na takie okazje. Dlatego spadły jak polujące sokoły na stado gołębi, odpalając kolejne piekielne lance i rozpoczynając masakrę o wiele słabiej uzbrojonych i wyposażonych jednostek wroga. Lecące między nimi równie zwinne lekkie krążowniki niszczyły każdą salwą przynajmniej po kilka JSR-ów, a tuż za nimi znajdowała się kolejna linia obrony złożona z ciężkich krążowników, nie tak szybkich i zwrotnych, za to o wiele mocniej opancerzonych i dysponujących piekielną przewagą ogniową. Piloci JSR-ów starali się koncentrować ogień na pojedynczych celach, licząc, że uda im się zniszczyć osłony energetyczne i przebić pancerze, lecz przy tak ogromnej ilości celów w tak krótkim czasie ich działania skazane były z góry na niepowodzenie.
Flota Sojuszu przeleciała przez szeregi przeciwnika z łączną prędkością przekraczającą .05 świetlnej, przebijając się przez JSR-y niczym transporter opancerzony przez chmarę komarów. Syndyckie okręciki znikały rozbite na atomy albo odlatywały, wpadając w korkociąg, z martwymi systemami i załogami na pokładzie. Dzięki ogromnej liczebności część z nich zdołała się jednak przedrzeć przez formacje eskorty, ale tylko po to, by silny ostrzał pancerników i liniowców rozerwał je na strzępy.
Starcie z hordą JSR-ów trwało tak krótko, że ludzkie zmysły nie były w stanie go zarejestrować. Flota Sojuszu mgnienie oka później znajdowała się już za liniami wroga i dokonywała ostrego zwrotu „w górę”, czyli kierowała się ponad płaszczyznę ekliptyki systemu. „Dołem” ludzie określali sferę mieszczącą się poniżej owej płaszczyzny. Geary z niepokojem przyglądał się danym z wyświetlaczy, zdając sobie doskonale sprawę, że w takim ścisku może dojść do kolizji albo przypadkowych trafień, które mogłyby doprowadzić do poważnych uszkodzeń lub nawet utraty kilku niszczycieli albo innych lekkich jednostek. Dane wciąż napływały, wskazując uszkodzone ekrany i od czasu do czasu bezpośrednie trafienia, głównie w niszczyciele i lekkie krążowniki. Nagle Geary zauważył coś, co odciągnęło jego uwagę od tych statystyk.
– „Loch”, natychmiast wracajcie na wyznaczoną pozycję! Zmieńcie kurs, by ominąć skupisko frachtowców!
Samotny ciężki krążownik oddalał się od floty wykonującej zwrot, lecąc nadal prosto w kierunku wiszącej w przestrzeni nieruchomej masy frachtowców. Geary czekał kilka niekończących się sekund, mając przed oczami powracające obrazy z Sutrah, gdzie stracił na polu minowym, w równie bezsensownej sytuacji, krążownik i trzy niszczyciele.